„Dostałem to, czego chciałem.” Te słowa dręczyły Basila
przez następne kilka godzin, gdy rozważał, co począć z Kennardem.
Nie umarł. Dlaczego nie umarł? Czy zrobił coś nie tak?
Według skali, miało być bardziej mordercze niż Ardento, dlaczego więc go nie zabiło? Leżał teraz w śpiączce na
podłodze lochu, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
Kopnął Luciana w nogę. Brak reakcji. Uderzył w ramię. Nawet
się nie poruszył. Nadepnął na jego krocze i, ku jego ogromnemu zaskoczeniu,
również nie uzyskał żadnej reakcji. Wymruczał pod nosem kilka przekleństw w
każdym znanym przez siebie języku, po czym jeszcze raz kopnął Luciana w żebra.
Tak dla zasady.
Zastanawiał się, co w ogóle ma z nim teraz zrobić. Wkrótce
będzie musiał wrócić do Hogwartu, a zostawienie chłopaka leżącego w lochu nie
wydawało się zbyt dobrym pomysłem. Nie mógł go po prostu tam tak zostawić. Co,
jeśli się obudzi? Jeszcze umarłby z głodu. Może i według statystyk była to
długa i bolesna śmierć, ale nie takiej chciał dla niego Basil. Chciał
obserwować jego śmierć, być przy tym, napawać się nią.
O nie. Nie mógł tak po prostu sobie zdechnąć w lochu. Jak
tylko Lucian się obudzi, Basil dokończy, co zaczął. Do tego czasu, musiał zając
się czymś innym.
Podniósł głowę do góry. Mniej więcej nad nim znajdowała się
kuchnia, w której siedziały skrzaty, gdy miały chwilę przerwy od obowiązków.
Nie było takich chwil wiele, starali się dawać im jak najwięcej zajęć, żeby się
nie nudziły.
– Balpi! – ryknął, wiedząc, że tylko skrzat będzie w stanie
go usłyszeć z piwnicy.
Usłyszał ciche „pyk” i zaraz pojawił się przed nim
obrzydliwy skrzat. Jego obwisła skóra, ledwo zakryta fragmentem worka od
ziemniaków, przyprawiała go o nieprzyjemne uczucie w żołądku. Obawiał się, że
jeśli nadal będzie na niego patrzeć, zwróci wszystko, co spożył podczas
kolacji. Odwrócił wzrok.
Wskazał mu dłonią Luciana, a skrzat głośno sapnął. Z
pewnością nie spodziewał się, że Basil przywoła go, by przyglądał się prawie
martwemu ciału.
– Kiedy mnie nie będzie, masz go pilnować – polecił
Balpiemu. – Jeśli się obudzi, masz od razu mnie o tym poinformować. Sprawdzaj
go codziennie. Jak się obudzi, dawaj mu małą porcję jedzenia i trochę wody co
jakieś dwa dni. Tyle, żeby starczyło mu do przeżycia, ale nie dość, żeby czuł
się tu zbyt wygodnie. I jeszcze jedno. – Zmusił się do spojrzenia na skrzata,
by okazać powagę swoich słów. – Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nie możesz
nikomu wyjawić, że ktoś jest w tym miejscu. Nie możesz nikomu powiedzieć, że to
miejsce istnieje. Jeśli dowiem się, że mnie nie posłuchałeś, skończysz jak on.
– Wskazał znów na Luciana. – Albo gorzej.
– Balpi nic nie powie! Balpi posłucha pana Basila.
Niechętnie powierzył jedną ze swoich tajemnic skrzatowi
domowemu. Zniżył się do tak prostackiego czynu, ale nie miał wielkiego wyboru.
I tak później go zabije, jak tylko Lucian się obudzi. Tak na wszelki wypadek.
To przecież tylko skrzat domowy, szybko zastąpią go innym. Nikt pewnie nawet
nie zauważy, że go nie ma.
– Lepiej, żeby tak było. A teraz przenieś go do celi i ją
zaklucz. – Rzucił kluczem gdzieś obok skrzata i uśmiechnął się tryumfalnie,
słysząc brzęk, gdy wylądowały na ziemi na prawo od Balpiego. – Potrenuj
refleks.
Wyszedł z piwnicy i szybko przeszedł do swojego pokoju. A
raczej zrobiłby to, gdyby pod drzwiami nie zatrzymała go matka. Trzymała ręce
na biodrach i wpatrywała się w niego, jakby w ciągu kilku godzin jego
nieobecności zdążyła poznać wszystkie jego brudne sekrety.
– O co chodzi? – zapytał niewinnie.
– Poszłam do ciebie, żeby ci przypomnieć, że masz się
przebrać, zanim pójdziesz polatać, bo przecież te ubrania są zbyt ładne, żeby
je upaprać błotem albo zniszczyć. Łatwo je naprawić, skrzaty zrobią to w
mgnieniu oka, ale sam fakt, że zostały zniszczone… Nie o tym miałam mówić,
przepraszam. Chodzi mi o to, że przyszłam tu, a ciebie już nie było. Wiesz, co
jest w tym najciekawsze? Powiedziałeś, że idziesz poćwiczyć latanie na miotle,
a ją zostawiłeś w pokoju.
Skrzywił się. Mógł chociaż wcisnąć ją do szafy, a on rzucił
ją byle gdzie. Zanotował sobie w myślach, że musi podejmować nieco bardziej
przemyślane decyzje. Teraz miał problemy przez swoją głupotę. Spodziewałby się
tego po jakimś Puchonie albo Gryfonie (oni często miewali takie problemy), ale
nie po sobie. Zawiódł swoją Ślizgońską sprytną osobę.
– Przepraszam – powiedział cicho, udając skruchę. – Chodzi o
to, że… Nie wiem nawet, jak to powiedzieć. Myślałem, że uda mi się to trochę
dłużej zachować w sekrecie. To coś, o czym powinnaś wiedzieć jako moja matka.
Zrobiła przejętą minę, spodziewając się najgorszego. Nie
przerywała mu jednak. Wciąż stosowała się do zasady, że mężczyznom nie można
przerywać, kiedy mówią, nawet jeśli chodzi o własne dzieci. To była lekko
przestarzała reguła, kobiety od dawna walczyły o równouprawnienie i coś już
udało im się osiągnąć. Basil jednak nie do końca rozumiał, po co kobietom takie
same prawa, jakie tyczą się mężczyzn, szczególnie jeśli chodziło o zawody.
Niektóre były po prostu zaprojektowane tak, że tylko mężczyźni sobie z nimi
poradzą. Chociażby praca w Departamencie Magicznych Gier i Sportów – kobiety
przecież nie rozumiały sportu, był dla nich jak taka, no, czarna magia.
– Och, nie wiem nawet, jak to ubrać w słowa, żeby to dobrze
zabrzmiało. – Westchnął teatralnie. – Dobrze, mamo. Słuchaj mnie. To ważne.
Jestem… w związku. Wiem, że powiedziałem, że idę potrenować, ale tak naprawdę
poszedłem z nią porozmawiać. W piwnicy mamy kominek, a ja… Nie chciałem, żeby
ktoś podsłuchiwał. To miła dziewczyna, mamo. Poznałem ją w Hogwarcie.
Jego matka odetchnęła z ulgą. Nawet się zaśmiała. Miała
radosny śmiech, policzkach ukazały jej się malutkie dołeczki. Nie dziwne, że
jego ojciec się w niej zakochał. Musiała być naprawdę piękną kobietą, gdy była
młodsza. Wciąż była piękna, ale mijające lata zaczynały powoli zbierać żniwo,
tworząc coraz więcej zmarszczek na jej twarzy.
– Dziewczyna? Naprawdę, Basilu? – zapytała ze śmiechem.
Objęła lekko syna. – Już myślałam, że wpakowałeś się w coś złego. Co to za
dziewczyna? Opowiedz mi o niej. Jak ma na imię?
No tak. Jak zwykle uniknął jednego problemu, pakując się w
kolejny. Teraz musiał wymyślić sobie dziewczynę. Flint pewnie chętnie
zgodziłaby się z nim chodzić, jak i duża część dziewczyn z Hogwartu – a
przynajmniej on tak zakładał – ale te jej brwi zbyt go brzydziły, żeby w ogóle
zdecydował się podejść do niej na odległość mniejszą niż dziesięć metrów. Czas
na improwizację.
– Ma na imię… Candace – powiedział szybko pierwsze imię,
jakie przyszło mu na myśl. Oczywiście musiała to być śledząca go dziewczyna z
kijem w tyłku. – Jest z Ravenclawu. To ci mądrzy – wyjaśnił szybko,
przypominając sobie, że przecież jego matka nie chodziła do Hogwartu. – Prawie
tam trafiłem. To znaczy, mogłem tam trafić, ale wolałem Slytherin.
Kobieta machnęła na niego ręką.
– Tak, wiem, że jesteś bardzo mądry, ale opowiedz mi coś o
tej dziewczynie.
– Dopiero zaczęliśmy się umawiać, to nic poważnego. Długo za
mną łaziła, zanim zgodziłem się z nią umówić. Okazała się być zaskakująco miła.
Polubiłem ją. Ty też byś ją polubiła, tak sądzę. Mam taką nadzieję.
– Kiedy nam ją przedstawisz? – spytała. Wydawała się być aż
nadto zainteresowana dziewczyną.
Popełnił błąd. I to ogromny.
– Kiedy tylko będziecie chcieli. Tylko będę musiał ją
wcześniej zapytać i nie wiem, czy się zgodzi. Jej rodzice są dość srodzy. Nie
są zbyt szczęśliwi, z tego, że ich córka umawia się ze Ślizgonem.
– Na pewno się zgodzą. Jak nie, to ja z nimi porozma…
– Proszę, nie – jęknął.
Wymusiła na nim jeszcze szczegółowy opis dziewczyny, a on
sam siebie zaskoczył tym, jak dobrze zapamiętał jej wygląd. Jego matka chwilę
się zachwycała Candace, powtarzając, jak cudowne jest to, że jej syn w końcu
sobie kogoś znalazł. Miał dopiero szesnaście lat, zostało mu dużo czasu na
znalezienie sobie żony i ustatkowanie się. Jeszcze nawet nie skończył szkoły.
Jakoś udało mu się wymknąć do swojego pokoju. Wygrzebał
księgę magii i sprawdził stronę z nowym zaklęciem. Jak się spodziewał, pojawiły
się tam nowe informacje. Nie było ich wiele i nie znalazło się tam nic, czego
już by sam nie wiedział.
„Osoba uderzona tym
zaklęciem z początku odczuwa ogromny ból. Zaczyna tracić powietrze. W momencie,
gdy traci resztkę powietrza, nie umiera. Zamiast tego zapada w głęboką
śpiączkę.”
Chętnie podpaliłby księgę za to, że nie daje mu żadnych
przydatnych informacji. Wątpił jednak, żeby w ogóle się podpaliła. Zaklęcia
zdawały się na nią nie działać. Może to i lepiej.
Księga nie pomagała. Lucian nie umarł. I doszła jeszcze
sprawa z jego „dziewczyną”. Jeśli rodzice zażądają spotkania z nią, po prostu
im powie, że zerwali. Po problemie. Wtedy pewnie zaczną nieprzyjemnie o niej
mówić, porobią to przez kilka dni, po czym całkowicie zapomną o jej istnieniu.
Tak strasznie miał już dosyć tych świąt. Chętnie zostałby w
domu i popróbował obudzić Luciana, żeby móc należycie go zabić, ale nie mógł tego
zrobić. Jeśli on, jeden z najważniejszych członków Slytherinu – był nawet wyżej
niż większość chłopaków z ostatniej klasy – nie wróciłby do Hogwartu, straciłby
szacunek wielu osób.
Porzucił wszystkie swoje myśli i odpłynął w głęboki sen.
Oczywiście znów miał koszmary.
Stał po środku sali balowej. Było tam pełno ludzi.
Niektórych z nich nawet poznawał, byli znajomymi jego rodziców. Ale się nie
ruszali. Wszyscy wyglądali, jakby zostało na nich użyte Deglacio. Zatrzymali się z kieliszkami w dłoniach, podczas rozmów,
głupich żartów. Jeden mężczyzna trzymał jakąś o połowę młodszą od niego kobietę
za pośladek, na co Basil skrzywił się z odrazą. Inny był w trakcie picia
szampana. Kropelki napoju zatrzymały się w powietrzu, w połowie drogi do jego
ust.
Zauważył swoich rodziców na schodach. Niezwłocznie do nich
podbiegł.
Ich ciała leżały bezwładnie na miękkim dywanie. Bez życia.
– O nie – szepnął Basil, kucając obok zimnego ciała matki.
Miała na sobie długą czerwoną suknię, tak idealnie do niej
pasującą. Jego ojciec nawet włożył krawat w takim samym kolorze, chociaż nie
przepadał za jaskrawymi kolorami. Wyglądali razem cudownie, jak para z
propagandowego obrazka, nawet gdy leżeli martwi.
Dlaczego byli martwi? Co się stało?
Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając osoby za to
odpowiedzialnej. Jedyną osobą, która wyglądała poniekąd podejrzanie, była
stojąca przy drzwiach osoba. Przyglądając się sylwetce, Basil założył, że był
to mężczyzna. Jego ciało zakrywały czarne szaty, a na twarzy miał bogato
zdobioną maskę, odsłaniającą jedynie jego ciemnobrązowe oczy. Oczy, skrywające
dumę z własnego osiągnięcia. Stał z wyciągniętą przed siebie różdżką,
wycelowaną w kierunku schodów, a tym samym, jego rodziców.
Zacisnął pięści. Oczy zapłonęły mu żywym ogniem. Żałował
każdego, kto chociażby pomyślał o staniu mu na drodze. Ale nikt tego nie zrobi.
Wszyscy zostali zamrożeni.
Podszedł do sprawcy. Myślał o tak wielu sposobach na
zrobienie mu krzywdy. Najpierw musiał się dowiedzieć, kim on był. Sięgnął w
kierunku jego twarzy, chcąc zerwać maskę, kiedy zobaczył swoje własne dłonie.
Pokryte krwią.
Wszystko się rozmazało, zanim zdążył dowiedzieć się, kto zabił
jego rodziców. Obudził się ze zduszonym krzykiem. Pierwszym, co zrobił, było
sprawdzenie swoich rąk. Uniósł je i uważnie obejrzał. Dlaczego jego
podświadomość pokazywała mu tak okropne rzeczy? Nie mógł mieć chociaż jednego
przyjemnego snu, zamiast wielkiego zlepu koszmarów? Czy wymagał zbyt wiele?
– Pieprzona Ciemność
– warknął, zrzucając z siebie koc.
Gdyby tylko mógł w
jakiś sposób się z nią porozumieć, zwyzywać ją od najgorszych prosto w twarz.
Czy Ciemność miała twarz? Jeśli miała, chętnie by ją w nią uderzył. Z całej
siły. Żadnej litości. Czy go słuchała? Obserwowała? Dlaczego tak się nim
zainteresowała?
Wciąż nie poznał odpowiedzi na swoje pytania, ponieważ jego
rodzice unikali tego tematu. Nie chcieli, żeby coś mu się chciało, ale nie mówili
mu też całej prawdy „dla jego własnego dobra”. Jak miał czuć się bezpiecznie,
nie wiedząc co dokładnie chce go dorwać i dlaczego.
Z jakiego powodu jego matka została przeklęta? Co zrobiła,
że ktoś zdecydował się zaatakować jej pierworodnego? Musiał dowiedzieć się
prawdy. Błądzenie po omacku donikąd go nie zaprowadzi.
Nałożył na siebie szybko jakieś spodnie i coś, co wyglądało
jak sweter, po czym po cichu wymknął się z pokoju. Zręcznie unikał skrzypiących
miejsc w podłodze, ostrożnie stawiał stopy na schodach, jednocześnie
nasłuchując, czy aby nikt się przypadkiem nie obudził.
Znał każdy kąt tego domu. Wiedział gdzie co leży, którędy
najszybciej przedostać się na drugi koniec domu, a także, gdzie nie wolno mu
było wchodzić. W całej rezydencji znajdował się tylko jeden pokój, do którego
Basil nie miał wstępu. Splądrowałby go już dawno, gdyby nie fakt, że drzwi były
chronione przed zaklęciami i można było je otworzyć jedynie kluczem, znajdującym
się w posiadaniu jego ojca.
Rozważył swoje możliwości. Ardento mogłoby bez problemu otworzyć mu te drzwi, a raczej je
całkowicie spalić. Wydawało się to dość praktyczne, ale zwracało zbyt dużo
uwagi – od razu by zauważyli, że brakuje drzwi. Mógł również spróbować ukraść
klucz ojcu, nie wiedział jednak nawet, gdzie on go trzyma. Rodzinne sekrety
były irytujące.
Spróbował coś wypatrzyć w ciemności. Żadnego ruchu. Tylko on
był na korytarzu, poza nim nie kręciła się tam żadna żywa dusza. Martwa też
nie. Z pokoju rodziców słyszał tylko lekko zagłuszone, może przez poduszkę,
chrapanie.
„Co mi szkodzi?”,
pomyślał, podchodząc do drzwi. Wyobrażał już sobie w myślach klucz i moment, w
którym otwiera nim tajemnicze pomieszczenie, skrywające najczarniejsze sekrety
Oullettów. Nawet w najstarszych zapiskach jego przodków nie zostało wspomniane,
co kryje się w tamtym miejscu. Zakładał więc, że było to coś cennego i
niebezpiecznego. Właśnie takie rzeczy najbardziej go interesowały.
Sięgnął do klamki. Z pewnym wahaniem nacisnął ją, mając
nadzieję, że nie obudzi rodziców. Gdyby coś poszło nie tak, zawsze mógł rzucić Deglacio i zrobić resztę w zamrożonym
świecie, ale wolał na razie wstrzymać się od magii.
Plan byłby idealny, gdyby nie to, że klamka się nie
poruszyła. Czego on się spodziewał? Zawsze musiało coś pójść nie tak, jak by
sobie tego życzył. Westchnął przeciągle.
– Alohomora –
spróbował. Nie był zaskoczony, kiedy nie podziałało. Nie wiedział jednak, czy
stało się tak z powodu ochrony, czy jego braku magii. Spróbował jeszcze raz. – Alohomora.
Klamka wciąż nie miała zamiaru ustąpić.
– Merde.
Już miał próbować czegoś innego, gdy światło na końcu
korytarza się zapaliło. Nie czekając ani chwili, osunął się w mrok. Gdyby ktoś
go teraz przyłapał, łażącego po domu w środku nocy i próbującego wchodzić do
miejsc, do których nie miał pozwolenia, z pewnością otrzymałby karę. W
najlepszym przypadku byłby to zakaz wychodzenia z domu, poza wyjazdem do
Hogwartu oczywiście, w najgorszym – kazanie skrzatowi za nim łazić krok w krok
i pilnowanie go przez całą dobę.
Powoli się wycofywał, wciąż zerkając w kierunku światła.
Nikogo tam nie dostrzegł. Światła włączyły się same? Mało prawdopodobne.
Przypatrywał się jeszcze przez chwilę, ale wciąż nic się nie pojawiało. Wobec
tego, wrócił do swojego pokoju.
Jeszcze będzie miał okazję do odkrycia tajemnego pokoju.
***
Powrót do szkoły nie wydawał się zachęcającą opcją po mile
spędzonych świętach w rodzinnym gronie. W obu miejscach miał to samo –
nieustanne zagadki i pojawiające się co krok problemy. Zmieniała się jedynie
sceneria. I w Hogwarcie musiał się do tego uczyć.
Zostawienie Luciana pod opieką niekompetentnego skrzata
pewnie nie było zbyt dobrym pomysłem, ale co miał zrobić? Zabicie chłopaka nie
wchodziło w grę. Nie mógł go też zabrać ze sobą. Gdzie by go schował? Pod łóżkiem?
W szafie? O nie. Musiał zostać w lochu. Tam było jego miejsce i tam miał
umrzeć, zabity przez Basila.
– Baz – odezwał się ktoś do niego, wyrywając go z
zamyślenia.
Riddle.
– Tak, ‘Mas?
Riddle wyglądał jak zwykle. Sprawiał pozory dobrze ułożonego
chłopca, dawał innym przykład, nosząc z dumą swoją odznakę prefekta, na pozór
był idealny. Tylko niewielkie grono osób znało prawdziwą naturę tego chłopaka –
wcale nie był taki niewinny. Basil najbardziej zdawał sobie z tego sprawę.
– Jak tam święta? – zapytał Riddle.
– Pytasz, bo chcesz wiedzieć, czy dlatego, że tak wypada?
– Wszystko jedno.
Święta minęły mu okropnie. Nie dowiedział się niczego
ciekawego. Jego najlepsze źródło informacji straciło przytomność, zanim
cokolwiek mu powiedziało. Mogło być to częściowo winą Basila, nie dał
chłopakowi nawet czasu na zastanowienie się nad odpowiedzią. Ale to był Lucian.
Z nim się inaczej nie dało.
Z dnia na dzień coraz bardziej denerwował go brak wiedzy.
– Świetnie. Dostałem miotłę, mam dziewczynę, a nawet udało
mi się zamknąć w lochu jednego wkurzającego Puchona. A twoje?
Jedna uwaga: feminizm jest super. Polecam.
Baz powinien sam za siebie rzucić jakieś bolesne zaklęcie za ten tekst o kobietach. Tak się nie robi.
OdpowiedzUsuńSkrzaty domowe są fajne. Zgredek nie był fajny, ale reszta była super.
Nie wiem, czy wmówienie matce, że ma się dziewczynę (pierwszą, szczególnie) to dobry pomysł. I jeszcze podanie nazwiska rzeczywistej osoby, to było nieprzemyślane.
Czy teraz pojawi się jakieś jeszcze gorsze zaklęcie, którym zabije Luciana? Mam nadzieję.
"Jest z Ravenclawu. To ci mądrzy". I bardzo skromni, prawda??
Weny!
Pocieszę cię, że w następnym rozdziale też będą seksistowskie teksty. Rani to moją feministyczną duszę, no ale cóż.
UsuńZawsze może naopowiadać matce, że dziewczyna chciała zmusić go do niemoralnych rzeczy, więc z nią zerwał.
Ravenclaw to świetny dom. Po co być skromnym, skoro można być dumnym, ehh.
Wzajemnie!
Właśnie się zorientowałam, że czytałam ten rozdział wcześniej, ale nie skomentowałam. Jak to się stało?
OdpowiedzUsuńPrzez Ciebie czuję coraz większą nienawiść do naszego klasowego Lucjana xD
Tak jak obiecałam, przeczytam codziennie co najmniej jeden rozdział.
Też się tak czuję odnośnie Lucjana. Może to i lepiej.
UsuńPowodzenia!
Teksty Basila są fajne, mój nauczyciel od geografii powtarza, że czasem trzeba pożartować z kobiet, ale koniec końców je szanować.
OdpowiedzUsuń