piątek, 9 lutego 2018

Krótka informacja

No hej, moi kochani ludzie.
Niestety nie przychodzę z dobrymi wieściami. Ostatnie kilka rozdziałów było pisane na ostatnią chwilę i głównie po to, żeby coś dodać, nie dla mojej własnej przyjemności, jak to powinno być. Doszłąm do wniosku, że dalej tak nie może być i trzeba coś z tym zrobić. Także ten, robię sobie przerwę od Baza, podczas której trochę przemyślę, co chcę z nim dalej zrobić. Nie zostawiam go na zawsze, broń boże. Może wrócę za kilka tygodni, kilka miesięcy, nie wiem. Ale możecie być pewni, że na pewno wrócę. Nie lubię zostawiać spraw niedokończonych. Naprawdę nie chcę tego robić, ale z drugiej strony nie chcę się też zmuszać do pisania byle czego i dawać wam do czytania jakiś nieprzemyślany bullshit. To tyle. Mam nadzieję, że szybko wrócę, a wy nadal ze mną tu będziecie. 
Love.

sobota, 20 stycznia 2018

Temversuro

Przez cały rok migał się od uczestniczenia w spotkaniach Klubu Ślimaka. Wymyślał różnorakie wymówki: został zaatakowany, coś mu się stało, miał do napisania pracę na dziesięć stron albo zrobił sobie drzemkę i obudził się o kilka godzin za późno. Slughorn za każdym razem zdawał się mu nie wierzyć, ale odpuszczał mu, mówiąc, żeby pojawił się następnym razem. Czego nie robił. Bo dostał szlaban. Bo został opętany przez szatańskie moce. Bo nie chciało mu się ruszyć z miejsca.
Zostało tylko jedno spotkanie przed końcem roku, a jemu zabrakło wymówek. Wątpił, czy „Musiałem przetestować zaklęcie” by się sprawdziło. Od kilku dni czekał na odpowiedni moment do wypróbowania Temversuro. Nie wiedział nic o tym zaklęciu, ale w skali zabójczości miało tylko dwie gwiazdki, co nieco go demotywowało. Było to jednak kolejne zaklęcie, o którym wiedział, że za każdym razem podziała. Nie to, co te wszystkie, jakich nauczył się na lekcjach. Wciąż sprawiały mu problemy i wydawało się, że nie miały w planach przestać tego robić w najbliższej przyszłości. Udało mu się przetrwać prawie cały rok w szkole, wykorzystując poza zajęciami jedynie z czterema zaklęciami: Ardento, Deglacio, Feritagre i Lessurium. Najczęściej używał tego drugiego ze względu na jego przydatność, gdy nie chciał, by inni ludzie przeszkadzali mu w czymkolwiek akurat robił. Teraz do listy doszło piąte zaklęcie.
Nie miał właściwie żadnego dobrego powodu, żeby nie lubić spotkań Klubu Ślimaka. Spotykała się tam tylko wyznaczona przez Slughorna Hogwarcka elita złożona z najbardziej wpływowych osób i takich, które mają szansę na ogromny sukces w przyszłości. Jedynym minusem była obecność osób, za którymi Basil nie przepadał i oczywiście sam Slughorn, próbujący znaleźć sobie ludzi, którzy będą mu w pomagać. Ogólnie sam pomysł nie był zły, nie odpowiadało mu jedynie wykonanie.
– Jestem w morderczym humorze – powiedział z uśmiechem Basil, zauważając kątem oka wchodzącego do pokoju Toma. – Chcę sprawdzić, co to zaklęcie robi. Aujourd'hui.
Tom zyskał odrobinę szacunku w oczach Basila, gdy sprawił, że dzieciak z Gryffindoru zapłacił za coś, co on zrobił. Wrobienie (dość) niewinnego dzieciaka w swoją zbrodnię od razu zrobiło z Toma ciekawszą osobę.
– Dzisiaj? Na kim niby chcesz to przetestować?
– Na tobie, jeśli nie masz nic przeciwko. Jeśli masz coś przeciwko, to tym bardziej na tobie. Ewentualnie na... Nie wiem, jakimś przypadkowym pierwszoroczniaku? Albo przejdźmy się do Hogsmeade i znajdźmy sobie kogoś nieciekawego tam.
Od czasu zabicia tamtego faceta w Hogsmeade, na którym użył Feritagre, odwiedził miasteczko jeszcze kilkakrotnie i nigdy nie usłyszał o nim ani słowa. Czasem specjalnie przechodził obok miejsca, w którym go zabił, żeby tylko zobaczyć, czy wciąż nic się nie zmieniło. Zupełnie nikt nie przejął się jego śmiercią, czy też zaginięciem, co mogli podejrzewać inni mieszkańcy, skoro nie znaleźli jego ciała. Basil nie wyobrażał sobie, jakby to było mieć tak marne życie, że nikt nawet nie zainteresowałby się jego śmiercią. Gdyby to on umarł, to z pewnością byłoby o tym głośno. Jego rodzice nie pozwoliliby mu paść w zapomnienie.
– Możemy się przejść po spotkaniu. Zawsze jestem chętny na mord.
– Tylko nie pociągnij za sobą ogona.
Odkąd umarła tamta Krukonka z irytującym głosem, Tom nie miał okazji odwiedzić Komnaty. Nawet Basil zauważył kręcącego się wokół niego Dumbledore’a, który pilnował każdego jego kroku w oczekiwaniu na pomyłkę, która udowodni mu, że Tom wcale nie jest takim idealnym uczniem, za jakiego wszyscy go uważają. Dumbledore nigdy nie należał do ulubionych nauczycieli Basila, a Tom zdawał się go wyjątkowo nie lubić. Był on jedynym profesorem, którego Riddle nie próbował przekonać do swojej osoby.
– Nie będzie za nami łaził, gdy będziemy wracać do dormitorium ze spotkania. Wie, że tam idziemy i spędzimy tam dużo czasu. Czekanie na zakończenie się spotkania, żeby tylko sprawdzić, czy wracamy do siebie byłoby katorgą. A nawet jeśli, to uda nam się go zgubić.
– Bo przecież jesteśmy tak zgraną drużyną – odparł sarkastycznie Basil. Po raz ostatni poprawił białą koszulę i ruszył w kierunku wyjścia. Chociaż całe jego ciało i dusza błagały, by został w pokoju, on wyszedł im na przeciw. – Trzeba iść.
– Ej, Baz? – Riddle chwycił go za ramię, zatrzymując na chwilę dokładnie w momencie, gdy miał nacisnąć klamkę.
– Co jest?
– Znalazłem swojego wuja. Nazywa się Morfin Gaunt. Planuję odwiedzić go w trakcie wakacji i sprawić, by powiedział mi prawdę o mojej rodzinie. Możesz ze mną jechać, jeśli chcesz. – Sposób, w jaki to powiedział zdawał się nonszalancki, a Tom wyglądał, jakby zupełnie nie obchodziło go, czy Basil zdecyduje się z nim wybrać, czy nie, ale on wiedział, że tak naprawdę chce, by z nim pojechał. – To co?
Basil chyba najlepiej ze wszystkich wiedział, jak wielką Riddle miał obsesję na punkcie swojej rodziny. Zwykle ukrywał to przed ludźmi, ale wiele wolnych chwil spędzał na poszukiwaniu swoich krewnych i dowiadywaniu się więcej na temat swojego pochodzenia. I najwyraźniej wreszcie udało mu się do czegoś dojść. Basil nie był pewien, czy oznacza to coś dobrego, czy wręcz przeciwnie.
– Jeśli do tego czasu nie umrę, to może i się z tobą wybiorę.
Riddle wzruszył ramionami, nie zaszczycając go poza tym żadną odpowiedzią. Wyszli na zewnątrz, ignorując wszystkich witających się z nimi i zadającym im pytania Ślizgonami. Przed wejściem do Domu Wężą czekał na nich Jasper. Czasem udawało mu się wejść do środka, ale tego dnia Ślizgoni byli wyjątkowo złośliwi i nikt nie pozwolił mu się tam dostać. Robili to, co powinni. Nie wpuszczali obcych do środka, tylko zostawiali ich na pastwę losu.
– Uda nam się tym razem dotrzeć na miejsce? – zapytał Jasper, przyłączając się do nich.
– Wolałbym, żeby nam się nie udało – mruknął pod nosem Basil, wciąż nieprzekonany do spotkań ze Slughornem.
Zdecydowaną większość członków Klubu stanowili Ślizgoni ze względu na ich ambicje i dobre pochodzenie. To w pewnym sensie stanowiło najlepsze możliwe towarzystwo, na jakie Basil mógłby trafić, lecz jednocześnie było przepełnione zdradzieckimi szumowinami, jakich najchętniej od razu by się pozbył.
– Jestem pewien, że będziemy się świetnie bawić – dodał jeszcze Jasper, zanim weszli do odpowiedniego pomieszczenia.
Wszystkie pary oczu spoczęły na nich. Basil przyzwyczaił się do admiracji, jaką wywoływał u ludzi, gdy się pojawiał, ale tym razem była ona potrójnie silna. Wszyscy wiedzieli, że on i Riddle się ze sobą trzymali, to nie wywołało żadnego zdziwienia, ale nie każdy wiedział, że od jakiegoś czasu do ich dwójki przyłączył się jeszcze Jasper. Gdy się spotykali, głównie siedzieli wtedy w bibliotece albo pokoju Basila i Toma. Ludzie jeszcze nie zdążyli przywyknąć do widzenia całej trójki razem.
Basil przez cały czas przekonywał siebie, że wcale nie będzie tak źle. Porozmawiał z kilkoma osobami, kilka innych obraził (w dwóch z pięciu przypadków po francusku), a samego Slughorna starał się ignorować, co niestety w niektórych momentach nie było możliwe. Z nudów nawet zaczął flirtować z jakąś młodszą dziewczyną, której wcześniej na oczy nie widział, ale wyglądała całkiem przyzwoicie, więc czemu miałby tego nie zrobić? Przez cały czas chichotała i się czerwieniła, co szybko zaczęło doprowadzać go do szału.
– Baz – zaczepił go w pewnym momencie Riddle. Skinął głową na drzwi. – Coś chce z tobą porozmawiać.
Coś? Co mogło chcieć porozmawiać z Basilem? Jedynym, co przychodziło mu na myśl, był... Wreszcie. Tyle czekał, by to się stało, że niemal całkowicie zapomniał o tej sprawie.
Poderwał się z siedzenia, nawet nie przepraszając dziewczyny za zostawianie jej, i w mgnieniu oka znalazł się po drugiej stronie drzwi. Nie pamiętał nawet, ile miesięcy już czekał na jakąś wiadomość.
Zaraz za drzwiami czekał na niego niski, zgarbiony i jednocześnie obrzydliwy stwór ubrany w podarty kawałek szarawej szmaty. Basil musiał się chwilę zastanowić, zanim przypomniał sobie imię skrzata.
– Balpi, gadaj – zażądał, odchodząc gdzieś na bok, gdzie nikt ich nie podsłucha.
Skrzat powlókł za nim nogami. Z każdym krokiem wydawał garbić się coraz mocniej, co zwiększało obrzydzenie Basila. Dlaczego jego rodzice wciąż go trzymali? Mogli bez problemu załatwić coś milszego dla oczu na jego miejsce.
– Balpi musi powiedzieć paniczowi Basilowi. Panicz Basil prosił Balpiego. Ważne. Nie może czekać.
Ręka Basila zadrżała, ale powstrzymał chęć uderzenia skrzata.
– Co się stało?
– Obudził się. Chłopak żyje i Balpi nie wie, co ma zrobić. Panicz Basil prosił się powiadomić.
Tak długo czekał na ten moment, że powoli zaczął wątpić w to, że Lucian jeszcze się obudzi. A jednak. Lucian wreszcie się obudził. Basil mógł wreszcie dokończyć dzieła. Nie wiedział nawet, od czego zacząć. W jego głowie kłębiło się tak wiele pomysłów na tortury. Ale musiał najpierw dostać się do domu.
– Zabierz mnie tam – polecił Balpiemu.
Nie wiedział, jakie dokładnie mają moce skrzaty domowe. Potrafiły pojawiać się i znikać, gdzie im kazano i wykonywały polecenia swoich panów. Ich magia była odmienna od magii czarodziei, ale nadal w pewien sposób potężna. Nie zmieniało to jednak faktu, że byli tanimi siłami roboczymi i łatwo było ich wykorzystywać.
Był pewien, że Balpi mógł zabrać go z Hogwartu do domu jednym pstryknięciem palców. I to właśnie się stało. Przeskok był tak gwałtowny i niespodziewany, że Basil przez chwilę obawiał się, że zwymiotuje swoją kolację. Na szczęście nic takiego się nie stało. Gdy otwarł oczy, ujrzał piwnicę swojego domu, w której ukrył Luciana.
Siedział tam. Jego blond włosy były brudne, a całe ciało miał poranione, ale z łatwością go rozpoznał. Siedział oparty o ścianę i obracał w dłoniach mały kamyk, jakich wiele leżało na ziemi.
Basil odchrząknął, zwracając na siebie jego uwagę.
– Już myślałem, że się nie obudzisz. Nie byłaby to zbyt wielka strata.
– Powinieneś był mnie zabić – syknął zachrypniętym głosem Lucian.
Pokręcił głową. Nie mógł. Zabicie go sprawiłoby mu przyjemność tylko, jeśli byłby wtedy przytomny. Chciał ulepszyć świat, a osoby takie jak on mu w tym przeszkadzały. Nie mógł tak po prostu dać mu odejść ani zabić go bez uprzedniej nauczki.
– Jaką miałbym wtedy z tego zabawę? – zapytał z uśmiechem, zbliżając się do drzwi celi. Z łatwością je otworzył. Powolnymi krokami zbliżył się do Luciana. – Powiedz mi wszystko. Co miałeś na myśli przez „Dostałem, co chciałem”?
Lucian prychnął, lecz zmieniło się to w kaszel, który zawładnął całym ciałem chłopaka. Wykrzywił twarz z bólu.
– Nie mam ci nic do powiedzenia. Pójdzie szybciej, jeśli po prostu mnie zabijesz.
– Właściwie, to czemu nie? – Basil wzruszył ramionami. Wyjął z kieszeni różdżkę i wycelował ją w chłopaka. Chciał zobaczyć na jego twarzy przerażenie, ale nie było go tam. Widział ból, zmęczenie i porażkę, ale nie przerażenie. Wiedział, co go czeka. – Temversuro.
Czekał na jakąś spektakularną śmierć chłopaka. Chciał zobaczyć, jak z oczu leci mu krew, a usta próbują złapać ostatni oddech. Czekał, aż coś się stanie, ale Lucian zamiast umierać, spojrzał na Basila i zaczął mówić:
– Powiedziałem o wszystkim Candace Bolton. Powiedziałem jej, że ty jesteś związany ze zniknięciem Marion. – Lucian sam wydawał się zaskoczony, że mu to mówi. – Co jest...?!
Czyżby Temversuro działało podobnie do Veritaserum? Zmusiło Luciana do wyznania mu prawdy, chociaż upierał się, że tego nie zrobi, a Basilowi nie chciało się z nim kłócić. Zaklęcie pozwoliło mu na poznanie prawdy bez niepotrzebnego ważenia eliksiru. Bez zdobywania tych wszystkich składników i spędzania miesiąca na czekaniu, aż eliksir osiągnie odpowiedni stan.
Jego myśli tak zakręciły się wokół działania zaklęcia, że dopiero po chwili zrozumiał, co powiedział mu Lucian. Candace. Powiedział jej, że go podejrzewa. Rzeczywiście, niedługo przed pozbyciem się Luciana, zaczęła się wokół niego kręcić, ale nie podejrzewał jej o sprawdzanie go. Czyli to właśnie przez cały czas robiła. Od początku wiedział, że nic dobrego nie wyniknie z jej obecności. Czy dowiedziała się czegoś istotnego? Sam nie był tego pewien. Czy jej też musiał się teraz pozbyć?
– Candace? – powtórzył Basil cicho.
– Powiedziałem jej, że coś knujesz i powinna zwrócić na ciebie uwagę. Powiedziałem jej, że jest szansa, że ja również zniknę. Że jesteś źródłem kłopotów. Żeby uważała. Jak widać, miałem rację. Dostałem, co chciałem. Dostałem dowód, że to ty jesteś za wszystko odpowiedzialny. Teraz wiem, że to ty zabiłeś Marion i pewnie kilka innych osób. I inni też się tego dowiedzą.
– Nikt się nie dowie.
Lucian się uśmiechnął. Basil w życiu nie widział równie obrzydliwego, a zarazem przerażającego uśmiechu. Zupełnie nie Puchoński. Wyglądał, jakby został opętany.
Dowiedzą się. Wszyscy. To będzie twój koniec – syknął nie swoim głosem Lucian. Basil dobrze znał ten głos. Słyszał go już w swoich myślach. – Już wkrótce.
Zacisnął mocniej dłoń na różdżce, aż pobielały mu kłykcie. Musiał coś z tym zrobić. Lucian mówiący mu, że wszyscy dowiedzą się prawdy o nim to jedno. On nie mógł mu nic zrobić. Ale Ciemność? To już odmienna sprawa.
Stanął nad Lucianem i lekko się pochylił.
– Jest coś, co chciałbyś jeszcze powiedzieć? Więcej prawdy?
– Od początku wiedziałem, że to ty.
Słowa Luciana tylko go irytowały. Nadszedł czas. Wystarczył jeden szybki ruch ręki. Zamachnął się i wbił swoją różdżkę w serce Luciana.
Obserwował, jak z rany wylatuje lepka, niemal czarna ciecz, jak życie uchodzi powoli z oczu Luciana. 

Dużo krócej niż zwykle, ale jest!!

sobota, 6 stycznia 2018

Nazywaj to, jak chcesz

Dni, tygodnie, miesiące mijały mu na ciągłych próbach sprawiania wrażenia normalnego ucznia. Takiego jak Jasper czy Nott. Takiego, którego jedynymi problemami były te miłosne oraz skomplikowana praca domowa. Takiego, który nie miał problemów ze spaniem w nocy, zanikami świadomości od czasu do czasu czy też zabójczymi zaklęciami, które działały tylko dla niego. Chciał pozbyć się tego wszystkiego, by tylko móc poczuć się przez chwilę normalnym. Takim jak inni. Sobą sprzed roku. Nigdy nie sądził, że zatęskni za sobą sprzed roku, ale nadszedł moment, kiedy rzeczywiście się tak czuł.
Przyłapał się na myśleniu: „Chcę być taki jak wy”, gdy przechodził obok roześmianej grupki Ślizgonów w ich pokoju wspólnym. Wiedział, że jest ponad nimi, przynajmniej pod pewnymi względami, jednak to oni mieli swobodne, zdecydowanie mniej problematyczne życia. Nie musieli martwić się, że jakaś Ciemność postanowi nad nimi zapanować i ich zabije, jeśli tylko będzie miała na to ochotę.
Spędzał dni na odrabianiu zadań i uczeniu się. Często przychodził do niego Jasper i mu pomagał (robił prawie wszystko za niego), tłumacząc się, że i tak nie ma nic lepszego do roboty i już to przerabiał, więc wie, jak odpowiednio do tego podejść. Miło było mieć osobę, która odrabiała za niego zadania i nie musieć jej za to płacić.
Gdy nie zajmował się szkolnymi sprawami, kontynuował swoje małe śledztwo na temat Ciemności, ale poza informacjami zawartymi w książce z Ukrytego Działu, nie znalazł nic na jej temat. Szukał wszędzie, gdzie było to możliwe – bez rezultatów. Jakby nikt oprócz autora tamtego tomu w ogóle nie wiedział o istnieniu czegoś takiego. Albo był zbyt przerażony, by o tym napisać. Albo tego nie dożył.
Przeszukiwanie Ukrytego Działu też nie przyniosło wielu nowych informacji. Znalazł wiele, ale to bardzo wiele ciekawych zaklęć oraz przepisów na eliksiry, tylko że żadne z nich nie było tym, czego szukał. Sam nie wiedział, czego dokładnie szukał, ale to nie było to. Szukał odpowiedzi na swoje liczne pytania, ale nic nie chciało działać mu na rękę i nie dostawał żadnych odpowiedzi ani chociaż podpowiedzi.
Spędzał czas z Tomem i Jasperem. Pilnowali, żeby jadł, spał i wychodził do ludzi. Domyślał się, że robili to, by nie ześwirował, zresztą sami mu to na początku powiedzieli. Przez kilka pierwszych dni się opierał, ciągle narzekał, nie chciał im zbyt wiele mówić. Jego poddanie się było tylko kwestią czasu, każdy z nich o tym wiedział. Grali w gry, obrażali ludzi (Jasper okazał się być w tym zaskakująco dobry, a jego wyszukane obelgi okryły się sławą w domu węża) i siedzieli w Ukrytym Dziale, gdy nie chcieli, by ktoś im przeszkadzał. Po jakimś czasie stało się to dla Basila całkiem znośne. Spędzanie czasu z nimi powoli z kary zmieniało się na rutynę, żeby w końcu stać się przyjemną częścią dnia.
Wpadł też kilka razy na Candace. Nadal nie rozumiała, co stało się z krukami. On sam nie do końca to rozumiał. Za każdym razem witali się sarkastycznym: „To znowu ty?” albo wiązankami obelg i przekleństw. Głównie tym drugim. To również stało się typową częścią jego tygodnia. Już mu nie przeszkadzała, była nieszkodliwą osobą, która chciała wiedzieć więcej, niż powinna, a on nie planował niczego jej mówić. Oczywiście, mógł jej wszystko wyznać, a potem pozbyć się jej jak Marion. Problem w tym, że nie chciał tego robić. Z Marion nic go nie łączyło, rozmawiali ze sobą ze dwa razy, nie czuł się winny, gdy ją zabił. A Candace? Zabicie jej nie sprawiłoby mu radości, raczej niepotrzebne problemy.
Jednym z takich niepotrzebnych problemów była korona, znaleziona w Ukrytym Dziale. Wciąż tam leżała. Od ostatniego razu ani jej nie tknął. Albo tknął i już o tym nie pamiętał, bo Ciemność postanowiła zabawić się z jego umysłem. To było możliwe. Wciąż nie wiedział, co było w niej tak potężnego, że musiała zostać tam ukryta. Wyglądała na zwykłą lśniącą królewską koronę, która pokazała mu raz zabite przez niego osoby. Zrobiła to tylko raz. Czy to była cała jej potęga? Połączenie ze zmarłymi/okaleczonymi?
Dlaczego nie mógł być normalny?
Do listy nienormalnych rzeczy, jakie działy się w jego życiu mógł dodać wielkiego węża, którego Tom postanowił przygarnąć. Odkąd tylko po raz pierwszy usłyszał o Bazyliszku i Komnacie Tajemnic, wiedział, że będą z tym problemy. Nie uważał tak tylko dlatego, że węże były jednymi z niewielu rzeczy, jakie przyprawiały go o gęsią skórkę, ale dlatego, że ogromnym gadem zajmował się Riddle, osoba, której Basil nigdy w życiu nie zaufałby z dobrym wychowywaniem zwierząt. Hogwart, przynajmniej według jego rodziców, miał być najbezpieczniejszym dla niego miejscem, a dotychczas spotykają go same nieprzyjemności. Czy jego życie byłoby jeszcze gorsze, gdyby poszedł do Beauxbatons?
Wracając do Wielkiego Cholernego Węża i tego, że od początku wiedział, że będą z nim problemy, pewnego pięknego czerwcowego dnia jego obawy przestały być tylko obawami i przerodziły się w najprawdziwszą prawdę. Wcześniej Bazyliszek tylko petryfikował szlamy, a one lądowały w skrzydle szpitalnym, czekając na lek. Riddle mścił się na szlamach, tymczasowo się ich pozbywając. Tego dnia miało być podobnie. Z nią miało być podobnie. Ale wyszło inaczej. Spojrzała w oczy Bazyliszka i umarła. Głupia dziewczyna. Chyba miała na imię Marnie albo Marlie, czy coś w tym rodzaju i należała do Ravenclawu. Po Krukonce, nawet szlamie, Basil spodziewał się trochę więcej rozumu. Kto był na tyle głupi, żeby tak po prostu spojrzeć na Bazyliszka?
Riddle zabił ją, bo zobaczyła, że otwiera przejście do Komnaty Tajemnic. Przyłapała go na gorącym uczynku, więc musiał się jej pozbyć. Basil rozumiał, że Tom nie miał raczej innego wyjścia, ale zabijanie jej skończyło się gorzej, niż się spodziewali.
– Chcą zamknąć Hogwart – powiedział Riddle, wchodząc do pokoju swojego i Basila, w którym w tej chwili siedział także Jasper. – Przez to, że jakaś głupia szlama umarła, chcą zamknąć Hogwart.
Jeszcze przynajmniej dziesięć razy powtórzył „chcą zamknąć Hogwart”, a każde kolejne powtórzenie miało w sobie więcej paniki niż poprzednie. Basil dobrze wiedział, że zamknięcie tej szkoły było czymś, do czego Riddle nie chciał dopuścić. Tutaj miał swoje miejsce, a jeśli zamknęliby mu szkołę, musiałby wracać do świata mugoli, których tak nienawidził. Co roku, gdy nadchodziły wakacje, pytał Dippetta, czy może ten czas również spędzić w Hogwarcie, ale za każdym razem dyrektor mu odmawiał.
Dla Basila Hogwart nie miał jakiegoś wielkiego znaczenia. Była to po prostu szkoła, do której musiał chodzić. Owszem, znajdowało się tu kilka rzeczy, których nie chciał tak po prostu zostawiać – chociażby Ukryty Dział. Ta szkoła przysporzyła mu sporo problemów, jednak nie chciał, by ją zamykali. Może, gdy zakończy naukę. Wtedy już nie będzie go obchodziło, co się z tym stanie. Albo gdy upora się ze swoimi problemami.
– Czyli, jeśli osoba odpowiedzialna za otwarcie Komnaty Tajemnic zostanie złapana, to nie zamkną szkoły? – zapytał Jasper Toma.
Jasper jako jedyny z ich trójki nie znał prawdy na temat Komnaty Tajemnic. Basil zaufał mu na tyle, żeby podzielić się swoimi problemami, ale Riddle nie dał mu poznać szczegółów odnośnie tego, kto otworzył Komnatę i zajmował się Bazyliszkiem.
– Załatwię to – odparł z determinacją Riddle. Wyglądał, jakby był nie do powstrzymania. Jeśli chodziło o ratowanie swojego domu, to pewnie tak właśnie było. – Znajdę im odpowiedzialną za to.
Basil zrozumiał to jako: „Wrobię w to kogoś”. Riddle nigdy nie przyznałby się do tego, że to właśnie on to zrobił, nie wiedząc, że przez to mógłby wylecieć z tego miejsca.
– A masz chociaż jakichś podejrzanych? – wtrącił się do rozmowy Basil.
– W Gryffindorze jest jeden dziwak, Hagrid. Ma poważne problemy z przetrzymywaniem nieodpowiednich zwierząt w Hogwarcie. Kto, jeśli nie on? Hoduje akromantulę, którą zabrał tu ze sobą. Pewnie hoduje też wilkołaki pod swoim łóżkiem, nie zdziwiłbym się. Skoro tak lubuje się w dzikich stworzeniach, to kto wie, czy to nie on jest odpowiedzialny za wszystko, co tu się dzieje?
Jasper pokiwał głową. To, co mówił Riddle miało sens. Kogo lepiej wrobić w opieką nad Bazyliszkiem, jak nie znanego miłośnika dzikich stworzeń? Basil tylko uniósł lekko jedną brew, na co Riddle dyskretnie machnął ręką.
– To, że Gryfoni są nierozważni i robią wiele nieprzemyślanych rzeczy, jest powszechnie znane, ale nie sądziłem, że któryś zrobi coś aż tak głupiego.
– Mam nadzieję, że go za to wyrzucą – wyznał Tom.
Jasper okrył sobie ramiona kocem, leżącym na łóżku Basila. Krukon zawsze zajmował miejsce na łóżku Oullette’a, wiedząc, że ten, w przeciwieństwie do Riddle’a, nie zabije go za siedzenie na swoim łóżku. Jeszcze nie przyzwyczaił się do znacznie niższej temperatury w Ślizgońskich pokojach.
– Pójdziesz z tym do Dippetta? Mogę cię wesprzeć, jeśli chcesz.
Obecność starszego (chociaż tak naprawdę wszyscy trzej byli w tym samym wieku, tylko Jasperowi udało się urodzić przed wrześniem) Krukona po swojej stronie podczas oskarżania kogoś o zbrodnie mogła wiele zdziałać. Nauczyciele uwielbiali Riddle’a, był idealnym uczniem, Jasper tak samo, więc idąc razem mogli zdziałać naprawdę wiele. Basil nie mógł o sobie powiedzieć, że wszyscy nauczyciele go lubili i szanowali. Nawet połowa z tego nie była prawdą.
– Dam sobie radę.
– Jesteś pewien? – dopytywał Jasper.
– Wiem, co robię. On to zrobił i musi zostać osądzony. A ja muszę powiedzieć o tym odpowiednim ludziom.
I tak rozeszła się plotka. W ciągu zaledwie kilku dni, wszyscy w Hogwarcie wiedzieli, że Hagrid przetrzymuje wielkie pająki. Mówiono nawet, że chodził do Zakazanego Lasu na zapasy z trollami, a także kilka podobnych do tego rzeczy. Baz wiedział, że większość z tego Riddle wyssał z palca i rozpowiedział ludziom, by wyrobili sobie zdanie o Hagridzie. To było mądre posunięcie – sprawić, by wszyscy byli przeciwko jednej osobie i uważali ją za odpowiedzialną za zbrodnię. Gdyby nawet Dippett uważał, że to nie on to zrobił, nie miał jak tego udowodnić. Pod presją społeczną musiał znaleźć odpowiedzialnego za ostatnie wydarzenia, a kto jest lepszym kozłem ofiarnym, jak nie ktoś pokroju Hagrida?
Wyrzucono Gryfona z Hogwartu, a jego różdżka została złamana. Możliwość nauki zaklęć została przed nim zamknięta. Riddle zaraz potem zamknął Komnatę i uśpił Bazyliszka, więc ataki ustały, co tym bardziej utwierdziło ludzi w wierze, że to Hagrid był odpowiedzialny za zbrodnię.
– Udało ci się – pochwalił Riddle’a Basil szeptem na zajęciach Starożytnych Run.
– Byłbym zaskoczony, gdyby się nie udało.
Właśnie zajmowali się runą, która wyglądem przypominała trójząb. Prosta kreska, która dzieliła pod koniec na trzy. Mieli dowiedzieć się, co ona oznacza i jak działa, albo jak działać powinna.
– Spotykasz się dzisiaj ze swoim fanklubem? – zapytał go Basil, wskazując głową na siedzących przed nimi Lestrange’a i Avery’ego.
Riddle wzruszył ramionami, jakby wcale nie obchodzili go jego „Śmierciożercy”. Ta nazwa nadal wydawała się Basilowi strasznie głupia i przysiągł sobie, że nigdy, ale to nigdy, nie stanie się jednym z członków kultu Toma Riddle’a czy też Voldemorta.
– Nie wiem. Może. A ty spotykasz się dzisiaj ze swoją fanką numer jeden?
– Raczej nie. Jasper wspominał, że musi dzisiaj zająć się opisywaniem wybranej bestii na osiem stron. Chyba wybrał Kelpię. To dobry wybór.
– Miałem na myśli Bolton.
Basil prychnął.
– Bolton moją „fanką numer jeden”? Proszę cię.
– Dawno się z nikim nie umawiałeś, ale wciąż się koło niej kręcisz.
– To ona kręci się koło mnie.
– Wszystko jedno. Zrób coś z tym.
Co miał zrobić? Pozbyć się jej tak jak on pozbył się tamtej Muriel, Margaret czy jakkolwiek ona się nazywała? Czy też miał pozbyć się jak wcześniej pozbył się Marion, Luciana i tego trzeciego gościa, którego nazwisko zdążył zapomnieć. Lucian wciąż się nie obudził, a jeśli nawet, to Basil nic o tym nie wiedział.
Nie wiedział, czego Riddle od niego oczekuje. Chciał, żeby umówił się z Candace na randkę? Nie chciał tego robić, a ona i tak by mu odmówiła, był tego stuprocentowo pewny. Miał przestać na nią wpadać? To też było niemożliwe – byli jak dwa magnesy, ciągle na ciebie wpadali.
– Albo ja coś z tym zrobię – dodał Riddle, gdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi od Basila.
– Nie musisz mieszać się w moje życie.
– Wydaje mi się, że muszę, bo sam nie dajesz sobie rady.
– Radzę sobie bardzo dobrze.
– Panowie Riddle i Oullette, mam nadzieję, że z runą radzicie sobie równie dobrze jak z tym, o czym tak zawzięcie rozmawiacie – powiedziała do nich profesor.
Spojrzeli po sobie. Riddle wiedział wszystko o runach oraz potrafił nawymyślać coś, co jest przynajmniej bliskie prawdy. A Basil na szczęście wcześniej poczytał o tej runie. Nie była wcale skomplikowana, a poświęcanie całych zajęć na nią wydawało się marnotrawstwem czasu.
– To runa ochronna – powiedział głośniej Basil. – Algiz. Daje ochronę osobie, która jej używa. Działa jak tarcza obronna albo zaklęcie Protego.
Zniósł kilka sekund podejrzliwego spojrzenia profesor, której nazwisko wypadło mu z głowy. W końcu skinęła głową i skupiła się na tłumaczeniu grupie, jak najlepiej stosować tę runę. To był moment, w którym Basil przestawał słuchać. Rzadko kiedy słuchał.
– Umów się z nią – nalegał Riddle.
– Co ci do mojego życia uczuciowego? Jak będę chciał się z nią umówić, to to zrobię. Odpuść sobie. Nie masz innych spraw, którymi powinieneś się zajmować zamiast tego? Zabrakło ci pupilka, którym się opiekowałeś i szukasz sobie zastępstwa?
– Pieprz się, Oullette.
– To ty odpieprz się ode mnie i Dancey – warknął Basil, zamykając głośno książkę, którą udawał, że czyta.
Przy słowie „Dancey”, Riddle wydał z siebie ciche prychnięcie. Rzucił Basilowi pytające spojrzenie.
– Dancey? Daliście już sobie ksywki?
– Tak, ‘Mas. Ona i ja, tak samo jak ja i ty, mamy dla siebie ksywki. Wiesz, kto nie ma ksywki?
– Kto?
– Jasper.
– To Jasper. On nie potrzebuje ksywki.
Wtedy poczuł znajomy ból. Ból, którego nie czuł od bardzo dawna. Był jak milion szpileczek wbijających się w jego ciało, jak kąsające go kruki, jak uderzenia mocnych zaklęć. Bolało jak cholera. Najbardziej cierpiała jego szyja z tyłu i już wiedział, że nie mógł dłużej zostać w tej sali.  
– ‘Mas – powiedział przez zaciśnięte zęby, starając się zamaskować tym narastający ból. – Musimy stąd wyjść. Szybko.
Riddle przyjrzał mu się. Nie zadawał żadnych pytań, tylko podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do profesor.
Z nosa zaczęła lecieć mu krew. Kilka kropel wylądowało na podręczniku, dodając mu kolorów. Basil również wstał, zakrywając przy tym nos dłonią. Krew lała się tak obficie, że wylatywała mu między palcami i zjeżdżała po nich, by wylądować na podłodze.
– Profesor? – odezwał się Riddle. – Baz ma nagły wypadek. Nie wygląda to najlepiej. Zabiorę go do skrzydła szpitalnego. Nie ma pani nic przeciwko, prawda?
Jak tylko profesor zobaczyła krew, wciąż płynącą na palcach Basila, wygoniła ich z sali, każąc Riddle’owi jak najszybciej zabrać go do skrzydła szpitalnego.
Jak tylko znaleźli się kilka metrów od sali, zatrzymali się. Basil wziął różdżkę do ręki i, kierując ją w stronę swojego nosa, powiedział:
Episkey. – Nic się nie stało. Zaklęcia nadal mu nie działały, więc stosował je coraz rzadziej poza zajęciami. – Warto było spróbować.
Wciąż wszystko go bolało. Wskazał Tomowi swój kark, a ten posłusznie poszedł za niego. Zagryzał wargi z bólu. Wiedział, że na jego szyi właśnie pojawiają się litery i układają w jakieś zaklęcie. Czuł, jak układają się na jego skórze. Każdy ruch literek palił go jak ogień.
Temvresuro?
Temvresuro. Kolejne zaklęcie, co oznaczało, że zostało ich już tylko pięć, chyba że księga postanowiła zwiększyć swoją objętość.
Zostało tylko sprawdzić, jak działało. 


Jeszcze wczoraj nie miałam napisanego ani słowa, ehh. 

sobota, 23 grudnia 2017

Głupkowaty taniec

Połowę pisania tego rozdziału spędziłam płacząc. I to nawet nie z powodu rozdziału. Wszystko przez Call me by your name. A potem jeszcze dobiłam się ostatnim odcinkiem Skam. I poczułam potrzebę podzielenia się tym z kimś, więc no.
Nie wiedziałam, o czym pisać, więc pisałam o śmierci.

Poza chwilowym zanikiem pamięci wszystko wydawało się być z nim w porządku. Tym, co nie było w porządku, było pierwsze, co zobaczył po odzyskaniu świadomości. Stał na środku Ukrytego działu, to akurat nie było niczym nowym. Riddle i Hesketh stojący na przeciwko niego byli tam razem z nim. W jego miejscu. Zakłócali ideał tego pomieszczenia.
– Co wy tu robicie? – powtórzył wyraźniej.
To było jego miejsce. Dlaczego tam byli? Jak się tam dostali? Czy skoro poznali jeden z jego sekretów, to teraz będzie musiał ich zabić? Hogwart pewnie mocno ucierpi po stracie dwóch wybitnych uczniów, bo trzeciemu nie spodobało się, że zobaczyli jego kryjówkę.
– Sam nas tu zaprowadziłeś – odpowiedział mu Riddle. Rozglądał się po półkach, czytając co któryś tytuł widniejący na boku książki. – Przy okazji, niezła miejscówka.
Jasper kartkował jakiś tom o niebezpiecznych roślinach i ich zastosowaniach. Basil zauważył, że za każdym razem, kiedy czytał coś, co go interesowało, lekko unosił mu się lewy kącik ust, a między brwiami pojawiała mu się mała zmarszczka. Wyglądało to co najmniej zabawnie.
– Nie powinno was tu być.
– Wyrzucasz nas? Chyba nie chcesz, żebyśmy powiedzieli komuś o tym miejscu? – Riddle oparł się o regał, za którym kryło się działające tylko w jedną stronę przejście do biblioteki. – Na twoim miejscu przemyślałbym to jeszcze.
– Uważam, że lepiej na tym wyjdziecie, jeśli zapomnicie o tym, co tu zobaczyliście – powiedział Basil, ostrożnie ważąc każde słowo, żeby Riddle źle tego nie odebrał.
Riddle zmrużył oczy. Przypominał groźnego kota – albo węża – obserwującego swoją następną ofiarę. Próbującego znaleźć jego słaby punkt, by właśnie tam go zaatakować i wygrać bitwę.
– Co ty masz do powiedzenia w tej sprawie? Jesteśmy wolnymi ludźmi i będziemy robić, co nam się podba. Prawda, Hesketh?
Basil i Tom jednocześnie spojrzeli na Jaspera. Oczy świeciły mu niczym małemu dziecku, które na gwiazdkę otrzymało wymarzony prezent. Basil tylko raz w życiu odczuwał tak wielką radość – kiedy rodzice zeszłego lata zostawili go samego w domu na weekend i mógł robić, co zapragnął, więc zjadł piętnaście paczek swoich ulubionych słodyczy (czego później gorzko żałował) i spał przez większość dnia. Były to dwie rzeczy, których mu zawsze zabraniano – jedzenia dużej ilości słodyczy i spania do późna – więc oczywistym było, że właśnie to pragnął zrobić.
– Jak znalazłeś to miejsce? – zapytał Jasper, podnosząc głowę.
Tomowi poruszyła się ręka, jakby miał zamiar uderzyć Jaspera w głowę za niesłuchanie go. Było w tym coś, co Basil jednocześnie podziwiał, a także potępiał.
– Czy to ważne? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Osobiście uważam, że to istotna sprawa. Może to przez to, że coś cię opętało, kiedy tu przyszedłeś, a może przez to, że jest to nieźle ukryte pomieszczenie, o którego położeniu, jak zakładam, nie wie nikt poza nami. Tak, chyba powinieneś nam wyjaśnić, jak to znalazłeś, bo nie ma szans, że było to po prostu „Akurat sobie tędy szedłem i przejście się otwarło”. W to nie uwierzę.
– Mniej więcej tak właśnie było. Dlaczego tak cię to interesuje?
– Czy ciebie nie interesowałoby, gdybym to ja zahipnotyzowany zaprowadził cię do jakiegoś ukrytego pomieszczenia?
– To zależy, jakie byłoby to pomieszczenie.
– Baz – syknął Tom. Wskazał koronę na jego głowie. – Co to ma być? Bawisz się w królów i królowe?
Dotknął spoczywającej na jego głowie korony. To była ta sama, co wcześniej. Ta, która sprawiła, że widział swoje ofiary. Ta, która nim zawładnęła. I ta, która najwyraźniej nie miała zamiaru tak łatwo dać mu odejść. Czy Ciemność miała coś z tym wspólnego?
– Ach, to? – Zdjął koronę z głowy i kilka razy obrócił ją w dłoniach, zastanawiając się, co on właściwie robi. Całe jego życie stało się jednym wielkim pasmem niepowodzeń, które tworzyły kolejne problemy, które prowadziły do jeszcze większej ilości porażek. – Tak naprawdę jestem księciem, ale nikt nie może o tym wiedzieć. Muszę to ukrywać. Wy też nie powinniście wiedzieć.
Przez chwilę ani Tom ani Jasper się nie odzywali. Żaden się nie zaśmiał. Żaden nie podchwycił jego kłamstwa. Wpatrywali się tylko w niego, jakby potrzebował porządnej opieki psychiatrycznej. Może i potrzebował.
– Gdybyś był księciem, to ogromnie współczułbym twojemu krajowi – sarknął Hesketh. Już zaczął przegrzebywać leżące na półkach książki, przeglądał je i zachwycał się każdą stroną. Nie robił jego na głos, ale po jego błogim wyrazie twarzy Baz wiedział, że był w siódmym niebie.
Riddle nie był tak spokojny jak Jasper. Chciał odpowiedzi, których Basil mu nie dawał. I zaczynał tracić cierpliwość. Podszedł pewnym krokiem do Basila, chwycił go za kołnierz koszuli i szarpnął, przyciągając go do siebie. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, a w oczach Riddle’a płonął czysty ogień. Basil nigdy wcześniej nie widział go tak rozwścieczonego – nawet, gdy kilku rok młodszych chłopaków postanowiło zrobić mu nieprzyjemny żart, potrafił zachować spokój. Basil poczuł nacisk jakiegoś ostro zakończonego przedmiotu na swoim brzuchu. Spojrzał w dół i zobaczył tam nic innego, jak różdżkę, którą Tom trzymał mocno w drugiej dłoni.
– Gadaj – warknął Tom, zwiększając nacisk na różdżce.
Baz się zaśmiał. W ciągu ostatnich kilku miesięcy przeżył znacznie gorsze rzeczy niż grożący mu Riddle. To był jeszcze w stanie znieść.
– Drażnienie mnie nic ci nie da. Odpuść sobie.
– Nie możesz nam po prostu powiedzieć, żebyśmy dali ci spokój? – zapytał Jasper zmęczonym głosem. – Nie będzie prościej w ten sposób? Bo teraz będziesz się upierać, że nic nam nie powiesz, my będziemy nalegać, ty będziesz próbował się odgryzać, aż w końcu wkurzymy cię na tyle, że i tak nam powiesz, bo będziesz miał nas dość. Albo się tu pozabijamy. Czy możemy już przejść do części, w której mówisz nam, co tu się do cholery dzieje?
Riddle wciąż go trzymał, ale jego wzrok złagodniał. Kiwnął głową na Jaspera, ukazując tym swoją aprobatę na jego słowa.
– Możemy wreszcie przejść do rzeczy? – spytał jeszcze Tom, odsuwając różdżkę na kilka milimetrów od ciała Basila.
Och, jak bardzo on nie chciał tego robić. Po co miał ich w to mieszać? Najchętniej nie mówiłby im nic, ich życia były prostsze bez wiedzy o wszystkich jego problemach. Mógł coś nawymyślać, ale coś mu mówiło, że tak łatwo nie dadzą się nabrać. Westchnął i zaczął swoją opowieść.
Powiedział im prawie wszystko. Powiedział im o pojawiających się zaklęciach, o księdze, Ciemności, wiadomości od rodziców, znalezionym liście... Pominął tylko osoby, które zabił (lub, jak w przypadku Luciana, okaleczył) za pomocą swoich świetnych zaklęć. Przyjęli to zaskakująco dobrze. Nikt nie krzyczał, nie zadawali niepotrzebnych pytań, nie płakali. Riddle wiedział o niektórych z tych rzeczy już wcześniej, więc z nim było łatwiej. Dziwnie było mówić to wszystko Jasperowi, chłopakowi, którego znał od niedawna. W ciągu tego czasu jakimś dziwnym sposobem zaczęli dogadywać się lepiej niż Basil z jakimkolwiek Ślizgonem. Może powinien zacząć szukać przyjaciół wśród Krukonów?
– Poważnie? Strasznie to wszystko dzikie – skomentował Jasper, gdy Basil zakończył swoją opowieść.
– Zadowoleni? Dacie mi teraz spokój?
– Nie ma mowy. Ale myślę, że jesteśmy skłonni do współpracy.

***

Słońce powoli już zachodziło, więc udał się na błonia. Powiedział Jasperowi i Tomowi, żeby czekali na niego w bibliotece, bo zaraz tam przyjdzie. Nie miał zamiaru tego robić. Chciał móc w końcu od nich odpocząć. Od dwóch tygodni nie dawali mu spokoju, tylko łazili za nim krok w krok, jak nie jeden, to drugi. Najgorzej było, gdy robili to razem. Riddle czasem jeszcze go zostawiał, żeby zająć się swoją zgrają parobków i kochanym pupilem, o którym ostatnio było dziwnie cicho. Za to Jasper zwykle nie miał nic lepszego do roboty, więc poświęcał swój wolny czas na towarzyszenie mu. Towarzystwo Jaspera było jednak znacznie bardziej znośne niż towarzystwo Toma. On przynajmniej nie irytował się o byle co i czasem okazywał się całkiem przydatny.
Gdy już myślał, że udało mu się wreszcie znaleźć wolną chwilę, w której będzie mógł pobyć sam, wszystko poszło się pieprzyć. Jak to już się raz stało kilka miesięcy wcześniej, gdy tak samo jak teraz leżał pod drzewem, podeszła do niego dziewczyna. Piękna dziewczyna o nieco brzydszym wnętrzu.
– Przysiądę się – powiedziała i to zrobiła.
Wydał z siebie przeciągły jęk. Czuł się czasem jak jakiś magnes na ludzi. Gdy nie chciał, by mu przeszkadzano, to nagle się zlatywali.
– Czy musisz? Naprawdę nie mam teraz na to siły.
– Nie masz siły? To coś nowego.
Położyła się obok niego. Nie rozumiał, dlaczego go zagadywała, gdy się spotykali. Dlaczego do niego podchodziła i próbowała nawiązać rozmowę. Przez chwilę była miła i przyjacielska, a potem stawała się nieznośną kłócącą się kobietą, która pragnie mówić mu, co ma robić, a czego nie. Takie były najgorsze.
– Nie mam siły ani chęci do życia. Jasper mówi, że za często żartuję o umieraniu. – Nie wiedział, dlaczego tak właściwie jej to powiedział. Słowa same cisnęły mu się na usta. – Umieranie to dobry temat do rozmowy, nie sądzisz?
Skoro i tak już z nim siedziała, to mógł chociaż z nią porozmawiać. Może jego żarty o śmierci będą wystarczająco okropne, że sobie pójdzie.
– Umieranie dobrym tematem? – zapytała, obracając głowę w jego stronę. Miała założone małe kolczyki w kształcie gwiazd, które połyskiwały w ciemności. Sprawiały wrażenie zrobionych w całości z srebrnego brokatu. – Tak szczerze? To nie najgorszy temat. Więc, jak chciałbyś umrzeć?
Jak chciał umrzeć? Możliwie szybko i bezboleśnie. Bez męczenia się w tortury ani żadne głupie gierki. Może od Avady. Zdecydowanie nie od żadnego ze swoich zaklęć – te, z tego co zauważył na innych, raczej nie dawały najprzyjemniejszej śmierci. Chciał też umrzeć, zanim się zestarzeje, żeby ludzie zapamiętali go jako młodego i pięknego, a nie starego i zgrzybiałego. I preferowanym miejscem umierania byłaby Francja, im bliżej domu, tym lepiej.
– A co? Chcesz spełnić moją wymarzoną wizję śmierci?
– Jeśli marzy ci się, żebym to ja cię załatwiła.
Uśmiechnął się. Dziwnie było rozmawiać z nią, nie obrażając się przy tym wzajemnie. Zwykła, jeśli takową można nazwać rozmowę o umieraniu, rozmowa dwójki zwykłych ludzi. Rozmawiali jak cywilizowani ludzie, co zdarzało im się właściwie nigdy. I to nawet nie były święta.
– A tobie jak marzy się własna śmierć, co? – zapytał Candace.
Złączyła swoje dłonie na piersi tak, jak to robią trupom układanym w trumnach.
– Spektakularna. Chciałabym umrzeć, robiąc coś dla sprawy, w którą wierzę. Może podczas jakiejś bitwy. Chcę, żeby mnie zapamiętano.
– Myślę, że ciężko będzie zapomnieć kogoś takiego jak ty. Może zostaniesz zapamiętana jako ta, która była tak irytująca, że została za to skazana.
...I tu kończyło się bycie miłym. Nie była to wcale wyszukana obelga, tylko najprostsza, jaką tylko mógł wymyślić, będąca jednocześnie na nieco wyższym poziomie niż „Jesteś głupia” albo „Chyba ty”.
– Dzięki. Myślę to samo o tobie.
– Miło mi. Ej, Dancey?
Lubił mówić do niej Candy, ale to, jak nazywał ją Jasper, Dancey, podobało mu się jeszcze bardziej. Brzmiało tak niewinnie, uroczo, a nawet w pewien sposób do niej pasowało.
– Tak, Silly?
Dancey i Silly, partnerzy w zbrodni i umieraniu. Rozumiał, że nazwała go tak dlatego, że sam również zdrobnił jej imię, ale Silly? Niemądry? Już prędzej zaakceptowałby zostanie nazwanym Baisy niż Silly.
– Czy ceną za nazywanie cię Dancey będzie zostanie Sillym? – zapytał, kładąc sobie ręce pod głowę. Zaczęły już wychodzić pierwsze gwiazdy. – Na „Candy” się tak nie obruszałaś.
– Dancey jest zarezerwowane dla przyjaciół – odpowiedziała bez zastanowienia.  
– Nie jesteśmy przyjaciółmi?
Powinni już wracać do środka. Robiło się coraz ciemniej. Niedługo ktoś zacznie ich szukać albo zacznie się godzina policyjna, napotkają przypadkiem jakiegoś nauczyciela i dostaną karę.
– Nie nazwałabym nas przyjaciółmi, ale wrogami też nie jesteśmy.
– Znajomi? Dwie osoby, które z jakiegoś dziwnego powodu nie mogą przestać na siebie wpadać?
– Tak, to byłoby trafne.
Na niebie nagle zrobiło się ciemniej. Nie z powodu zachodzącego słońca i zbliżającej się nocy. Najpierw pojawił się jeden czarny ptak. Jeden kruk. Trzepotał głośno skrzydłami, zataczając kółka na niebie. Po zrobieniu w powietrzu kilku idealnie równych okręgów zaczął skrzeczeć. Swoim głosem zwabił kolejnego kruka, który przyłączył się do niego w krążeniu w powietrzu. Potem doleciał do nich jeszcze jeden. I dwa kolejne. I cała chmara. Wszystkie skupiły się w jednym miejscu – nad Basilem i Candade.
– Co się... – zaczął, patrząc na kłębiące się w górze ptaki.
I wtedy przypomniał sobie wizytę w domu na święta, jak poszedł odwiedzić swoje ukochane miejsce i zastał tam ptasze cmentarzysko. O co chodziło z krukami? Były raczej negatywnie kojarzącymi się ptakami. Ptakami Ciemności.
Musiał się ukryć. I to szybko. Ptaki z każdą chwilą robiły się coraz głośniejsze. Latały coraz szybciej i zdawały się z każdą sekundą być niżej. Bliżej niego.
– Chodź – powiedział szybko do dziewczyny.
Spojrzała na niego zdezorientowana. Trochę jej współczuł. A może zazdrościł? Kompletnie nie wiedziała, co się działo. On wiedział aż nadto.
Chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą w stronę Hogwartu. Ulżyło mu, że nie zadawała żadnych pytań. Oboje co kilka sekund spoglądali ku górze, sprawdzając, co z ptakami. Ale one nie odlatywały. Nie zostały też tam, gdzie były wcześniej. Leciały za nimi i Basil już nie miał wątpliwości, że zniżały lot. Jeden z nich odłączył się od reszty i leciał niecałe trzy metry nad głową Basila.
– Cholerne ptaki – syknął, przyspieszając kroku.
Bieg tylko by je zwabił do ataku. Tak samo było z psami – zwykle za tobą nie biegły, dopóki nie zacząłeś uciekać.
Candace trzymała się blisko niego. Od wejścia do środka dzieliło ich tylko kilka metrów. Było już tak blisko... kiedy lecący niżej ptak zaatakował. Zaszarżował w dół, a jego ciemne pióra zabłysły w powietrzu. Jego szpony już prawie sięgnęły głowy Basila, kiedy Candace wykrzyknęła:
Protego! – Jej różdżka skierowana była w stronę ptaka, a głos silny i pewny.
Zaklęcie stworzyło niewidzialną tarczę, która chwilowo ochroniła ich przed atakiem kruka. Kolejne ptaki zaczęły lecieć w ich stronę.
– Biegnij do środka. Zajmę się tym – powiedział do niej.
Nie posłuchała go. Nawet nie ruszyła się z miejsca. Stanęła z nim ramię w ramię. Ze zdeterminowanym wyrazem twarzy i uniesioną do góry różdżką szykowała się do bitwy.
– Nie pozwolę ci zgarnąć całej chwały.
Również wyciągnął swoją różdżkę, chociaż wiedział, że pewnie na niewiele mu się przyda. Rzucanie swoich zaklęć wychodziło mu bez niej, a z kolei rzucanie szkolnych zaklęć zupełnie mu nie wychodziło.
Ona rzucała na ptaki Protego, on zastanawiał się, co powinien zrobić. Kazał jej uciekać do środka, żeby móc w spokoju użyć swojego zaklęcia. Używanie któregokolwiek z nich przy Candace czy kimkolwiek, kto nie był wtajemniczony w jego sytuacje mogło być ogromnie ryzykowne. Czy był gotów podjąć to ryzyko?
Odpowiedź na to pytanie przyszła szybciej, niż się spodziewał. Gdy kolejny ptak nieomal zrobił mu dziurę w twarzy, odruchowo wypowiedział jedno słowo. Swoje ulubione zaklęcie.
Ardento.
Ptak jeszcze raz zaskrzeczał i zaczął się spalać. Wszystkie jego pióra, zaczynając od tych przy ogonie, objęły się ogniem, a ptak w mgnieniu oka zamienił się w kupkę popiołu. Tak samo cała reszta.
Candace odwróciła się do niego, jeszcze bardziej zdezorientowana niż wcześniej.
– Co tu się właśnie stało? Jak one...?
– Nie wiem. Lepiej chodźmy do środka.
I tak zrobili. Od razu udali się do Wielkiej Sali, w której właśnie trwała kolacja. Zanim rozeszli się do swoich stolików, Candace dotknęła jego ramienia, zmuszając go do zatrzymania się.
– Skąd one się tam wzięły?  
Wzruszył ramionami. Nie mógł powiedzieć jej, że pojawiły się tam, bo coś próbuje go zabić, przejąć kontrolę nad jego umysłem czy cholera wie, co tak właściwie chce z nim zrobić.
– To były kruki. Ty jesteś Krukonką. Zwabiłaś je swoją obecnością, to jedyne logiczne wytłumaczenie. A teraz sio, idź do siebie – powiedział, machając na nią palcami. – Możesz się pochwalić koleżankom, z jaką cudowną osobą przyszło ci spędzić wieczór.
– Mam skłamać?
– Oboje wiemy, że ci się podobało. Kto nie chciałby skopać kilku ptasich tyłków?*
Pokręciła głową. Jej kolczyki zalśniły wśród ciemnych włosów.
– To wszystko jest takie niedorzeczne – szepnęła, a jej głos nieznacznie się załamał.  
– Tak, wiem. Silly.


*poprawna odpowiedź to Ronan Lynch

UDAŁO MI SIĘ DODAĆ W TERMINIE. Nie wiem nawet, o czym miał być ten rozdział.