sobota, 28 października 2017

Hesketh

Każdy kolejny dzień mijał mu w niepewności. Czekał na wiadomość od skrzata z wieścią o obudzeniu się Luciana, ale ona nie przychodziła. Może skrzat umarł i nikt go już nie powiadomi o przebudzeniu się chłopaka, który zostanie zmuszony do śmierci głodowej. Ta wizja nie była już wcale taka najgorsza, jednak nie tego chciał.
I tak minęły mu kolejne dwa miesiące. Żaden z otrzymanych w tym czasie listów nie zawierał niecierpliwie wyczekiwanej wiadomości. Rodzice jedynie informowali go o „ciekawych” wydarzeniach w kręgu tamtejszej arystokracji. Ani trochę go to nie interesowało.
Rozważał nawet napisanie do nich, żeby poszli do piwnicy, otworzyli przejście do lochu i sprawdzili, co z Puchonem. Szybko odrzucił ten pomysł uzmysławiając sobie, jak kłopotliwe byłoby tłumaczenie im, skąd on się tam wziął.
Nigdy nie lubił marca. Głównie ze względu na pogodę tego miesiąca – ciągle padało, było pełno błota i nie mógł wygrzewać się na słońcu (czego i tak by nie robił, chciał jednak mieć tę opcję). Ten dzień nie wyglądał inaczej. Z szarych chmur zasłaniających całe niebo spadały na ziemię kropelki wody. W powietrzu czuć było nieprzyjemny zapach zbliżającej się burzy. Ten dzień był po prostu dołujący. Idealny dla rozprzestrzenienia się ciemności.
Czuł w kościach, jak się zbliża. Ciemność. Było to uczucie podobne do każdego z jego przeczuć dotyczących zaklęć. Wiedział, że się sprawdzi. Ogarniały go nieprzyjemne myśli. O śmierci, stracie, byciu porzuconym. Miał wrażenie, że ktoś wbija malutkie igiełki w jego ciało, jakby w ostrzeżeniu.
Odszedł od okna i prawie kogoś przy tym przewrócił.
Znowu?, pomyślał, spoglądając na niefortunną osobę najbardziej zdenerwowanym spojrzeniem, na jakie było go stać.
Osobą, która wpadła mu pod nogi, był dość wysoki Krukon z najbardziej zielonymi oczami, jakie Basil w życiu widział. Świeciły zielenią jak dwa drogie szmaragdy. Z książki od zaklęć, którą trzymał w rękach, Basil wywnioskował, że chłopak jest od niego rok starszy.
– Bądź tak miły i następnym razem uważaj – mruknął do niego Basil.
Starał się zachowywać w miarę przyjazne stosunki z Krukonami, oni czasem okazywali się przydatni z całą tą ich chęcią do nauki i masą niepotrzebnej wiedzy. To Puchoni i Gryfoni stanowili wrogów, z resztą mógł spokojnie współistnieć. Chyba, że ktoś pochodził z mugolskiej rodziny, to wtedy już nie. Taka osoba od razu dostaje łatkę zhańbionej. Nie było potrzeby robienia sobie wrogów w Ravenclawie, tym bardziej, jeśli chodziło o osoby z wyższych klas.
– To była moja wina, zapatrzyłem się – powiedział Krukon z przepraszającym uśmiechem. – Wszystko w porządku?
Przyjrzał się Krukonowi. Łatwo było stwierdzić, że pochodził z dobrej rodziny, wystarczyło tylko wiedzieć, czego szukać. Miał zadbaną cerę, równe paznokcie i fryzurę jak z ostatniego magazynu o czarodziejskiej modzie. Jego szata wyglądała na nową – albo bardzo o nią dbał, albo niedawno kupił. Książka też była w nienagannym stanie. Zdecydowanie należał do jakiegoś ważnego rodu.
– Och, tak – odpowiedział szybko Basil, uświadamiając sobie, że się gapił. – Myślałem tylko, że to znowu jacyś wkurzający pierwszoroczni, którzy w ogóle nie parzą, gdzie chodzą, ciągle zapatrzeni w te swoje różdżki…
Krukon cicho się zaśmiał.
– Rzeczywiście tak robią. Szczególnie ci, którzy wcześniej nie mieli żadnej styczności z magią. Ci to musieli mieć przykre życie.
– Tak przy okazji, jestem Basil. – Wyciągnął do chłopaka rękę, a ten ją uścisnął. – Basil Oullette.
– Jasper Hesketh.
Jasper. Jaspis. Czyli rzeczywiście był kamieniem szlachetnym, jednak nie, jak sądził Basil, szmaragdem, a jaspisem. Jaspisy nie były tak ładne, jak szmaragdy, ale znajdowali się ludzie, którym przypadały do gustu. Starożytni rzymianie nazywali go kamieniem zwycięstwa. Zwykle był w kolorze żółtym albo czerwonym, bardzo rzadko zielonym.
Niepokoiła go ilość wiedzy, jaką posiadał na temat kamieni szlachetnych.
– Czekaj – powiedział Jasper, unosząc do góry palec. – Oullette? To brzmi znajomo.
– Chodzimy do tej samej szkoły, to może to.
Jasper pokręcił głową. Ten niewielki gest sprawił, że Basil zauważył u Jaspera coś, co go zaintrygowało. Miał tatuaż. Był w stanie zobaczyć tylko jego niewielki fragment, wystający zza kołnierza koszuli, reszta została ukryta. Tatuaże nie należały do popularnych wśród uczniów Hogwartu.
– Nie jesteś tym, który na początku roku oberwał książką w twarz w Wielkiej Sali?
Miał nadzieję, że nikt już o tym nie pamiętał. A jednak.
– Nie, to był Riddle.
– Na pewno?
– Zapamiętałbym, gdyby mnie książka w twarz uderzyła.
Jasper wyszczerzył się w uśmiechu. Miał białe równe zęby, idealne.
– No dobra, Basilu. Muszę już iść – pożegnał się Jasper, klepiąc Basila przyjacielsko po ramieniu.
Był zaskoczony, że ten dotyk mu nie przeszkadzał. Gdyby to była Flint albo Avery, już dawno zostaliby pozbawieni ręki. To było nawet… miłe? Skrzywił się na samą myśl. Robił się miękki. Niedopuszczalne.
Powędrował powoli w nieokreślonym kierunku. Pozwolił nogom decydować, gdzie chciały iść. Kilkakrotnie w drodze pokłócił się z Gryfonami, obraził ich w dwóch językach i szedł dalej. Od razu poczuł się lepiej. Przy każdym obrazie starał się wymyślić jakąś dobrą obelgę dla namalowanej na nim postaci, co również poprawiło mu nastrój, im – niekoniecznie.
Jego dobry nastrój legł w gruzach, gdy przy drzwiach biblioteki – ostatnimi czasy coś go przyciągało do tego miejsca – zobaczył szatynkę ze skrzyżowanymi ramionami.
– Przestań mnie prześladować – warknął do dziewczyny. – Na początku to było urocze, teraz mam już tego dosyć.
Zaczynała zachowywać się jak Lucian, co jeszcze bardziej go zirytowało.
Jej widok przypomniał mu o tym, jak podczas świąt powiedział matce, że jest jego dziewczyną. W każdym liście o nią pytała, a on odpisywał tylko, żeby przestała być tak wścibska.
– Chciałam ci tylko przekazać, że nie podoba mi się twoje spoufalanie się z Jasperem.
Prychnął.
– Tylko nawiązuję znajomości. Zabronisz mi? – zapytał z iskierką rozbawienia w oczach.
– Owszem. Nie chcę, żebyś go wplątał w coś nieprzyjemnego.
– Jaka szkoda, że nie masz prawa głosu.
Nadal nie doszedł do pełnej wprawy w obrażaniu ludzi. Przez święta jego świetne umiejętności nieco zardzewiały. Czuł się z tym faktem okropnie.
– Poważnie. Daj mu spokój – zagroziła Basilowi, wbijając palec w jego pierś.
Z łatwością mógłby jej ten palec złamać.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że tylko mnie zachęcasz? Świetnie ci idzie, Candy. Byle tak dalej. Może za sto lat zajmiesz drugie miejsce w zawodach na przekonywanie, zaraz za mną.
– Jesteś idiotą – odparła, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Miło było się kłócić z ludźmi. Brakowało mu tego.
– Jestem niezrozumianym geniuszem – poprawił ją. – A ty… Och, mógłbym powiedzieć coś miłego, ale wolę prawdę. Nie sądzę, że jesteś głupia. Masz po prostu pecha, kiedy przychodzi do myślenia.
– Słyszysz to? – Uniosła palec do góry. Nie słyszał niczego poza rozmowami przechodzących obok osób. – Ten dźwięk nazywa się: „Nikogo to nie interesuje”.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmowy sprawiały mu taką przyjemność jak tego dnia.
– Odkąd tylko cię po raz pierwszy zobaczyłem, wiedziałem, że chcę spędzić resztę życia na unikaniu cię.
Żadne z nich nie zauważyło przyglądającej im się z boku profesorki. Stała ze skrzyżowanymi ramionami, wpatrując się w kłócącą się dwójkę z lekko uniesionymi kącikami ust. Tego typu spory zdarzały się w szkole dość rzadko  uczniowie woleli rozwiązywać swoje problemy na osobności, zamiast na środku korytarza, żeby uniknąć złapania kary lub odjęcia punktów.
Koniec tego dobrego przerwała im wreszcie. Jak wy się zachowujecie? Wasze obelgi są doprawdy rewelacyjne, jednak nadszedł ich koniec. Jeśli nie chcecie stracić punktów, jakie wasze domy zdobyły w ciągu tych kilku miesięcy, to proszę, żebyście przestali.
Candace wciągnęła głośno powietrze. Oczy zamieniły jej się w dwa wielkie spodki, a usta lekko uchyliły z przerażenia.
Och, profesor Hardwick wydukała z trudem. My tylko...
Basil przewrócił oczami. Podszedł bliżej dziewczyny i objął ją mocno ramieniem.
 Wie pani profesor, to taki rodzaj flirtu powiedział ze spokojem. Udało mu się nawet uśmiechnąć. Niektórzy rzucają tekstami na podryw, inni szepcą miłe słówka, a my wolimy powymieniać się ostrymi komentarzami
Candace rzuciła mu oburzone spojrzenie, a profesor Hardwick uniosła podejrzliwie brew.
 To was nie usprawiedliwia. Nawet, jeśli jest to dla was rodzaj zalotów, kłótnie na korytarzach są niedopuszczalne.
 On tylko żartuje dodała szybko Candace. Tak naprawdę, nie powiedzieliśmy nic złego. Wymieniliśmy się tylko opiniami na swój temat. Żadne z nas nie uniosło głosu, a słowa nie uraziły drugiej strony. Osobiście nie nazwałabym tego kłótnią.
Pokręcił głową.
Candy, nie musisz udawać. Nie ma sensu już tego ukrywać, nasz sekretny sposób podrywu wyszedł na jaw.
Widział po niej, że była o krok od spoliczkowania go, co tylko jeszcze bardziej go nakręcało.
Proszę go nie słuchać. Uderzył się wcześniej w głowę i teraz bredzi powiedziała do nauczycielki z politowaniem, odpychając go od siebie.
Profesor Hardwick nie wiedziała, komu ma wierzyć. Spoglądała to na Basila, to na Candace. Przez chwilę obawiał się, że wyczuje kłamstwo i da im obojgu szlabany, ale tak się nie stało.
Co mam z wami zrobić?
Basil uśmiechnął się szerzej, a Candace lekko się skrzywiła. Ani trochę mu nie pomagała. Na szczęście profesor skupiła się głównie na nim.
Uważam, że odpowiednie będzie upomnienie nas, powiedzenie, że taki sposób zalotów jest nieodpowiedni i danie nam odejść bez uszczerbku na punktach ani naszym wolnym czasie. Dla profesor to również będzie odpowiedniejsze, ponieważ nie straci profesor czasu na zajmowanie się nami ani na wymyślaniu kary dla nas.
Jej podejrzliwe spojrzenie nie znikało. Stało się jedynie mniej intensywne. Było to ogromnym sukcesem.
Wiecie co? Rozwiążemy to inaczej powiedziała do nich i zatrzymała idącego w ich kierunku prefekta. Panie Riddle?
Tom stanął obok nich i zapytał:
Tak?
Bądź tak miły i zajmij się tą dwójką rozkazała mu profesor Hardwick. Ja już nie mam na nich siły.
Łatwo się poddała. Musiała też nie zdawać sobie sprawy z tego, co zrobiła poleciła przyjacielowi Basila na osądzenie go. Nikt nie zwrócił na to uwagi.
Co się stało? spytał znów Tom profesorki.
Wytłumaczyła mu wszystko pokrótce. Użyła słów „kłótnia” kochanków, na które Candace wykrzywiła usta z odrazą. Basil nie rozumiał, co jej w nim nie odpowiadało był bogaty, przystojny i pochodził z Francji. Był marzeniem każdej dziewczyny, a ona ciągle się opierała.
Oczywiście, zajmę się tym powiedział profesor Hardwick Tom, a ona powoli zaczęła się od nich oddalać.
Był przekonany, że usłyszał jeszcze ciche: „Kłótnie jako flirt? Co się dzieje z tą dzisiejszą młodzieżą?” zanim odeszła. Niespecjalnie go to ruszyło.
Świetnie, że akurat się pojawiłeś  odezwał się Basil, klepiąc Toma bratersko po ramieniu.
Tom nie wydawał się tak ucieszony na widok Basila. Wpost przeciwnie wyglądał nawet na nieco zirytowanego. Basil domyślał się, że przeszkodzili mu w jednym z jego bardzo ważnych zadań na ten właśnie dzień. Riddle ciągle się czymś zajmował, głównie chodziło o jego tajemną grupkę sprzymierzeńców i Bazyliszka. Basil nie chciał dołączyć do kręgu adoracji Riddle’a, więc docierała do niego zaledwie połowa informacji o tym, czym się zajmują.
Co wy odwaliliście?
Ten imbecyl sprowadził na nas kłopoty poskarżyła się mu Candace, wskazując oskarżycielsko Francuza.
Nikt nie kazał ci ze mną rozmawiać. Prześladujesz mnie. Sama się prosiłaś o kłopoty. Dzięki mnie ich uniknęliśmy odburknął.
 Prześladuję cię? Och, przepraszam, że chciałam być przyzwoitym człowiekiem i odnosiłam do ciebie rzeczy, które gubiłeś, zamiast zostawiać je na ziemi.
Riddle im przerwał, unosząc do góry obie dłonie.
Cisza. Nie odzywajcie się, oboje. Gdy go posłuchali, kontynuował: Po pierwsze, Baz, nie zachowuj się jak kretyn. Daj jej spokój, nie jest warta uwagi.  Candace chciała zacząć się kłócić, ale nie dał jej dojść do słowa. Marnujesz tylko czas. Nie miałeś przypadkiem na głowie ważniejszych spraw? Bo ja mam i chciałbym się nimi zająć, zamiast rozwiązywać wasze idiotyczne spory. A ty Wskazał dziewczynę dorośnij trochę. Sądziłem, że Krukoni są znani ze swojej inteligencji, ale twoje zachowanie jest hańbiące dla tego domu. Kłótnie ze Ślizgonami są bezcelowe. I tak wygramy, więc po co w ogóle próbujesz?
Policzki pokryły jej się czerwienią. Ściągnęła brwi, a Basil musiał przyznać, że były to całkiem ładne brwi. Nie takie jak u Flint, tamte napawały go przerażeniem, ale te wyglądały przyzwoicie. Nie były ani za cienkie, ani za grube. Odsunął tę myśl. Za dużo czasu poświęcał na brwi.
Dokończymy to mruknęła do Basila ciszej, odchodząc.
Zamiast odpowiedzieć, tylko się uśmiechnął.
–  Nie wiem, co ty w niej widzisz powiedział Tom, gdy odeszła, kręcąc głową z dezaprobatą. Będziesz miał z nią same problemy.
Ciągnie mnie do problemów. To chyba niedobrze. Nieważne.
Wszedł do biblioteki, a Riddle ruszył za nim.
Dość o dziewczynie. Czego ty tak właściwie szukasz?
Wielu rzeczy. Między innymi malutkiej części mojej godności, którą straciłem w pierwszym tygodniu podczas śniadania odparł Basil, przypominając sobie mocne uderzenie księgi. Nie było to ani trochę przyjemne. Gdyby nie Jasper, może by już o tym nie pamiętał.
Riddle prychnął. Basil natomiast poczuł w sercu, że coś zaraz się stanie. Że nadszedł na coś czas. Nie wiedział tylko, na co.
Lód”, podpowiadał mu cichy głosik. Nie był to jego głos. Ten brzmiał brzmiał nieco inaczej był cichszy, jakby ktoś podpowiadał mu odpowiedź na lekcji na niespodziewane pytanie, na które nie znał odpowiedzi. Jednocześnie kryło się w nim coś złowieszczego, gotowego do ataku, jakby tylko się nie posłuchał.
Więc zrobił, jak kazał mu głosik.
Deglacio szepnął, a świat wokół niego pokrył się lodem.
Po kilku razach przestało go to zachwycać, stało się czymś jako tako normalnym, jeśli normalnym można nazwać zamrożonych ludzi.
Poddał się głosikowi, który kierował go po bibliotece. Przeszedł na sam koniec pomieszczenia, sprawdzając po drodze każdy regał, próbując zidentyfikować osoby przebywające w bibliotece, szukając Ukrytego Działu. Musiał gdzieś tu być.
Czuł się, jakby ktoś ciągnął go na smyczy. Nie panował całkowicie nad swoimi ruchami. Ciągnięto go jak marionetkę. Każdy kolejny krok zdawał się coraz prostszy, dopóki nie musiał gdzieś skręcić wtedy niewidzialna siła go obracała i kierowała w inną stronę. A on nie mógł się sprzeciwić.
Znalazł się na samym końcu biblioteki. W najdalszym zakątku, gdzie znajdowały się najmniej interesujące książki. Wydawało mu się, że sam się nawet nigdy nie zapuścił tak daleko. Krzątał się po tym miejscu godzinami, a wciąż nie znał każdego zakamarku. Biblioteka była większa, niż przypuszczał.
Zatrzymał się nagle przed regałem przepełnionym podniszczonymi egzemplarzami książek. Przyjrzał się im. Większość dotyczyła sposobów wykorzystywania ziemniaków w magicznym świecie. Nie brzmiało to szczególnie interesująco. Kogo interesowałoby, co robi się z ziemniakami? Wiedział jedynie, że, według jednego francuskiego powiedzenia, ziemniaki mogą sprawić, że magia danego czarodzieja stanie się stabilniejsza. Może powinien zacząć jeść ich więcej?
Lessuriumpodpowiedział znów głosik.
Nie wiedział, jak zaklęcie sprawiające, że ktoś się dusi, a potem zapada w śpiączkę, miało mu pomóc, ale mimo to je rzucił.
Rozległo się ciche pyknięcie, a regał się poruszył. Leżące na nim książki zadrżały. Regał powoli przesuwał się do tyłu, zostawiając za sobą ciemne ślady na podłodze. Wszystko działo się powoli, ale dla Basila i tak było to niezwykle szybkie.
Gdy w końcu regał stanął, był co najmniej sześć metrów dalej. Chłopak szybko pokonał ten dystans i znalazł się w niewielkim pomieszczeniu. Jak tylko znalazł się w środku, całe pomieszczenie oświetliły niewidzialne płomienie.
Wokół niego było pełno ksiąg, bardzo starych i wyglądających, jakby nikt od lat ich nie ruszał. Tak pewnie było, skoro nikt nie wiedział, gdzie znajduje się ten dział ani jak się do niego dostać. Na samym środku stał mały drewniany stolik, a na nim leżała jedna gruba księga, a na niej złota korona. Korona, jaką mogli nosić dawni królowie, zdobiona pięknymi kamieniami, czekająca, aż ktoś ją założy. Nagle zapragnął to zrobić.
Nawet nie zauważył, kiedy regał wrócił na swoje miejsce, zamykając go w środku. Gdyby nie powtórzenie się pyknięcia, nawet nie zwróciłby na to uwagi.
On, Basil Oullette, odnalazł Ukryty Dział. I został w nim uwięziony.


Kiedy zebrałam się do dodawania rozdziału, uświadomiłam sobie, że jest napisany ledwo do połowy i musiałam improwizować. Dodam mema, bo mocno się utożsamiam:


5 komentarzy:

  1. Mogę już zacząć szipować Baza i Jaspera??
    Mam trochę problem z tym rozdziałem, bo jest prawie cały o tej lasce z dziwnym imieniem, a jej nie lubię, więc no.
    Ale był Tom, a to plus. Czekam, aż w końcu mu się uda z Komnatą Tajemnic, wtedy dopiero będzie zabawnie.
    W ogóle to mam wrażenie że nie ma rozdziału bez jakieś głupiej rzeczy zrobionej przez Baza, ale teraz to już przegiął. Chociaż w sumie... czy biblioteka nie jest jednym z fajniejszych miejsc na zostanie uwięzionym?
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama zaczęłam ich szipować, kiedy to pisałam. Więc tak, możesz.
      Niestety ona jeszcze się pojawi. Jej imię na fajne znaczenie. Imię Baza też ma fajne znaczenie.
      W bibliotece są książki!! I ma zamrożony czas, więc tak jakby ma nieograniczony czas na czytanie!!
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Cześć, to ja.
    Chyba dobrze mi dzisiaj wychodzi nadrabianie.
    Zanim zaczęłam czytać to musiałam sobie przypomnieć na czym skończyłam, bo trochę dawno mnie tu nie było.
    Było trochę więcej Candance(?), plus dla Ciebie.
    Były ziemniaki, kolejny plus.
    Był Riddle, tym razem minus.
    Postaram się jeszcze dzisiaj coś skomentować.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to ty. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale nazwałam Jespera Hesketh na cześć Charliego.
      Dodajesz do jej imienia niepotrzebne n. Candace.
      Ziemniaki zawsze dobre.
      Riddle zawsze zły.
      Postaraj się, skoro chcesz się wyrobić do końca roku.
      Wzajemnie!!

      Usuń
  3. Candace przypomina mi Penelopę Clearwater, nie wiem czemu skoro nawet nie poznaliśmy jej w książce.

    OdpowiedzUsuń