Bazyliszek nie mógł go zaatakować. Nie dość, że Basil był
Ślizgonem, to jeszcze pochodził z czytsokrwistej arystokratycznej rodziny. Wąż
nie miał powodu, żeby go uśmiercać. Nikt by na tym nie zyskał.
Coś mu nie pasowało w tym dźwięku. Brzmiał jak wąż, ale… nie
do końca tak, jak powinien. Syczenie brzmiało jak dźwięk w zabawkach dla
dzieci, które miały je uczyć, jakie odgłosy wydają dane zwierzęta.
Ciało i zdrowy rozsądek powtarzały, żeby nawet nie próbował
się obrócić, żeby sprawdzić, co jest nie tak, ale jedna drobna cząsteczka jego
mózgu zachęcała go do zajrzenia za siebie.
Najwyżej umrze. Byłaby to ogromna strata dla czarodziejskiej
społeczności, a on nie osiągnąłby swoich celów, ale co mu szkodziło?
– Deglacio –
mruknął pod nosem. W ostatnim czasie często używał tego zaklęcia, okazywało się
zaskakująco przydatne.
Zostawało pytanie, czy zaklęcie podziałało na Wielkiego
Złego Węża? Dźwięki ucichły. Od razu poczuł się bezpieczniej.
Ostrożnie się obrócił, powstrzymując chęć zamknięcia oczu i
oddalenia się w jak najdalszy kąt Hogwartu.
Spodziewał się ujrzeć oślizgłe stworzenie na środku
korytarzu. Takie, jak to, na które wpadł, bawiąc się w ogrodzie, gdy miał
siedem lat, tylko pięćdziesiąt razy większe. Prawie umarł tamtego dnia, wąż go
ukąsił i gdyby jeden ze skrzatów znalazł go kilka minut później, prawdopodobnie
by go tu nie było, tylko gryzłby ziemię w jakimś ładnym zakątku Francji.
Od tamtego czasu szczerze nienawidził węży.
To, co ujrzał, nie było jednak wężem, a trójką Ślizgonów.
Zamarli z wystawionymi językami, będąc w połowie „syczenia”. Mógł się tego
spodziewać. Jak tylko rozniosła się wieść, że Komnata została otwarta, Ślizgoni
uznali za swój obowiązek robienie tego typu żartów.
Do listy gatunków węży, których nie cierpiał dodał właśnie
nowy punkt. Ślizgonów. Wszystkich, oprócz siebie.
Wśród grupki byli Avery, Lestrange, a także Malfoy z jego
idealnym blond kucykiem. Kiedyś mu go zetnie. Ale jeszcze nie dzisiaj.
Przechadzał się dookoła chłopaków, postukując się końcówką
różdżki w brodę i zastanawiając, co powinien z nimi zrobić. Miał wiele
pomysłów, jak spalenie ich na stosie czy przetestowanie na nich Feritagre. Żaden z nich nie wydawał się
wystarczający. Zabicie ich da mu tylko chwilową radość. Co zatrzyma ją na
dłużej?
Nagle zatrzymał się w miejscu. W głowie pojawił mu się
pomysł. Miał tylko nadzieję, że jego plan podziała tak, jak tego chciał.
Postanowił odłożyć zemstę na później. Miał dużo czasu na
działanie, żaden z nich nigdzie się nie wybierał. Nie będą nawet wiedzieli, co
ich uderzyło.
– Ardento – powiedział,
przekraczając próg biblioteki.
Już nie widział chłopaków, ale słyszał za sobą
zdezorientowane głosy.
– Gdzie on jest? – zapytał jeden.
– Przecież tu stał – odpowiedział mu drugi, prawdopodobnie
był to Avery.
Zostawił ich, kłócących się, czyja to wina, że zniknął, i
zagłębił się w dalsze regały biblioteki. Gdzie by się ukrył, gdyby był Ukrytym
Działem? Wiedział tylko, że znajduje się on gdzieś w bibliotece, nic poza tym.
Jeszcze rok temu, w tak słoneczną niedzielę jak ta,
wylegiwałby się na błoniach albo dokuczał stworzeniom żyjącym w jeziorze.
Założyłby się z Nottem, kto zrobi więcej żartów profesorom, zanim go złapią i
dostanie szlaban. Robiłby rzeczy dla zabawy, nie żeby poznać mroczne sekrety i próbować
uratować swoje życie przed Ciemnością.
Dźwięk jego kroków zdawał się o wiele głośniejszy niż
zwykle. Pewnie dlatego, że biblioteka znów była pusta. Nikt nie hałasował, nie
przewracał kartek w książce głośniej, niż było o konieczne, nie rozmawiał
szeptem, który i tak wszyscy słyszeli ani nie krzątał się między regałami.
Biblioteka z rana przyprawiała go o dreszcze swoją pustością.
Ostatnimi razy często trafiał na opustoszałą bibliotekę.
Wiedział, jaki czas wybierać na poszukiwania, żeby nie wpaść na uczące się lub
odrabiające zadania grupy. Zbyt wiele ludzi równało się zbyt wielkiemu ryzyku.
Tym razem, poza nim i Boone – czy też Brooke albo Bounce –
była jeszcze nieznana mu pierwszoroczna Krukonka i Gryfon z siódmego roku. Ona
siedziała przy stoliku przy oknie i zaglądała przez nie częściej niż czytała
coś z trzymanej w rękach książki, a chłopak przeglądał książki w dziale o
transmutacji.
Przeszedł na koniec pomieszczenia, uważnie przyglądając się
każdemu regałowi, a szczególnie tym stojącym pod ścianami.
– Czego szukasz? – zapytał ktoś obok niego.
Zerknął w prawą stronę. W Dziale Niewidzialności stała
szatynka z grubą książką w rękach, która zdawała się ważyć połowę tego, co ona
sama.
– Nic, czym powinnaś się interesować – burknął,
przypominając sobie o swoim ostatnim śnie. – Śledzisz mnie, Bolton?
Wciąż gdzieś na nią wpadał. Zaczynało to być równie
uciążliwe, co drepczący mu po piętach Lucian.
– W Hogwarcie jest tyle interesujących ludzi, a ty
zakładasz, że ja śledzę ciebie? Dorośnij, nie wszystko kręci się
wokół ciebie.
Prychnął. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się
myli. On był przecież najciekawszą i wkrótce odnoszącą największe sukcesy
osobą.
– Wprost przeciwnie. Jestem jak słońce czarodziejskiego
świata – powiedział. – Na początku nikt nie wie, że ja jestem w centrum, ale
jak ich oświecę, to będą mi całować stopy.
– Albo będą trzymać się z daleka, bo nikt nie będzie w
stanie na ciebie spojrzeć.
– To też w pewnym sensie sukces, więc czemu nie? – Wzruszył
ramionami. – Też mogłabyś trzymać się z daleka. Twój widok przyprawia mnie o
chęć gwałtownego wyrzutu treści pokarmowych na zewnątrz.
Wyglądała na zaskoczoną jego słowami.
– Kto by pomyślał, Ślizgon, który potrafi zastąpić słowo
„rzygi” czymś bardziej skomplikowanym – skomentowała, kiwając głową z podziwem.
– Myślałem raczej o „wymiotach”. Dziewczyny nie powinny
używać takich brzydkich słów.
Zamknęła trzymaną w dłoniach książkę i przez chwilę zdawało
mu się, że ma zamiar nią w niego rzucić. Nie zrobiła tego.
– Facet nie będzie mi mówił, co mogę robić, a czego nie. Tym
bardziej taki jak ty.
– Taki jak ja? Idealny, prześwietny, wzór do naśladowania?
Odwróciła twarz, ukrywając przed nim delikatny uśmiech.
– Och, przepraszam. Możesz powtórzyć? Nic nie słyszałam
przez twoje przerośnięte ego.
Zachował kamienną twarz, ale jego duma i ego zostały
urażone.
– Okej, Candy, przeszkadzasz mi. Teraz sio – Machnął na nią
ręką – i daj mi spokój.
Przeszedł dalej, ignorując komentarze dziewczyny. Nie poszła
za nim, ale przez chwilę czuł na plecach jej wzrok.
Rozejrzał się. Wciąż nie wiedział, czego szuka. Zwrócił
uwagę na regały, na ich budowę. Przyglądał się każdemu z nich, szukając na nich
tajemnych znaków, runów, czegokolwiek.
Przypomniał sobie tekst zapisany na kartce w Gabinecie.
S. ukrył niezwykle
niebezpieczny przedmiot w murach Hogwartu. Po latach poszukiwań odkryłem, iż
prawdopodobnie znajduje się on w Ukrytym Dziale biblioteki. Działu ani
przedmiotu nie udało się znaleźć. Należy zniszczyć przedmiot, zanim leżąca na
nim klątwa zacznie działać.
Reszta listu została spalona. Zostało to napisane przez
któregoś z poprzednich dyrektorów. Nawet nie próbował zapamiętać, którego. Nie
udało mu się znaleźć Ukrytego Działu i zostawił list w nadziei, że któryś z
jego następców postanowi podjąć jego misję.
S. to ukrył. S jako Salazar? Albo Slytherin? Bardzo
prawdopodobne. Ukrył Komnatę Tajemnic, więc jego stworzenie Niezwykle
Niebezpiecznego Przedmiotu i Ukrytego Działu wydawało się logiczne.
Niestety, nie znalazł żadnych znaków. Niczego, czego nie powinno
tam być. Wszystkie regały przepełnione były jedynie książkami. Siedział w
bibliotece dwie godziny, przeszukując każdy zakątek, ale nie trafił na nic, co
by go zainteresowało.
Zanim wyszedł z biblioteki, oddał wypożyczoną wcześniej
książkę. Bibliotekarka kilka długich minut narzekała na niego, że ją
przetrzymał i powinien nauczyć się, że nie przekracza się terminów, ale w końcu
pozwoliła mu pójść.
W jego życiu pojawiało się coraz więcej niewiadomych.
***
Wybrał moment, kiedy większość osób z jego domu siedziała w
pokoju wspólnym, narzekając na siebie nawzajem i ustawiając zakłady, kto wygra
następną partię szachów. Aktualnie było 2:1 dla Flint. Krążyły plotki, że brwi
pomagają jej w wygranej, dekoncentrując przeciwnika. Basil nawet przez chwilę
nie wątpił w ich prawdziwość.
Najpierw zakradł się do pokoju Avery’ego i Lestrange’a. To,
że mieszkali razem, bardzo ułatwiało mu zadanie. Ostrożnie zamknął za sobą
drzwi, upewniając się przy tym jeszcze raz, czy nikt na pewno nie zwraca na
niego uwagi.
Każdy pokój wyglądał tak samo, miał taki sam schemat, ale to
mieszkające w nim osoby odpowiadały za dostosowanie go do swoich potrzeb. Basil
u siebie miał na szafce w przezroczystej doniczce nigdy nie więdnącą lawendę.
Stronę Avery’ego łatwo było poznać – porozwieszał u siebie plakaty z ulubioną
drużyną Quidditcha. Lestrange miał całe łóżko zawalone brudnymi ubraniami.
Nie był pewien, czy zaklęcie podziała tak jak tego chciał.
Musiał zaufać swojej intuicji. W tej chwili podpowiadała mu, że różdżka nie
będzie mu potrzebna. Schował ją do kieszeni.
– Koniec żartów – szepnął, stając na środku pokoju. Uniósł
powoli ręce, skupiając się na swojej wewnętrznej magii. – Ardento.
Nie minęła minuta, a każdy jeden przedmiot w pomieszczeniu
zajął się ogniem. Czerwone płomienie pochłaniały wszystko, co stało na ich
drodze. Wszystko, oprócz ich twórcy. Basil stał na środku pokoju, ale ani jeden
płomień nie ważył się go dotknąć.
Przedmioty płonęły i zmieniały się w kupki popiołu.
Najdziwniejsze w tym wszystkim wydawało się Basilowi to, że nie powstawał dym.
Nie miał problemów z oddychaniem, nie unosiła się wokół niego czarna chmura,
widział wyraźnie wszystko, co się działo. Przyglądał się temu z szerokim uśmiechem.
Płomienie skakały z miejsca na miejsce, wesoło pożerając
drewno, książki i całą resztę.
Basil tego dnia stracił trochę na swojej dumie. Avery,
Lestrange i Malfoy stracą za to wszystkie swoje przedmioty. Wszystko, co mieli.
Każdą najdrobniejszą rzecz, jaką pozostawili w swoich pokojach. Miał nadzieję,
że będą zaskoczeni, zdenerwowani i zdewastowani, gdy to zobaczą.
Był ciekaw, czy Reparo
przywróciłoby meble do wcześniejszego stanu.
Jak tylko skończył z pokojem tej dwójki, przeszedł do
Malfoya. Ten dzielił pokój z Nottem. Za Nottem też nie przepadał, więc nie było
mu go szkoda. Najchętniej podpaliłby pokoje każdego Ślizgona, a potem udawał,
że nie wie, dlaczego tylko jego pokój nie spłonął.
W drugim pokoju zaskoczyła Basila jego czystość. Mimo, że wszystko
zostało poukładane i było na swoich miejscach, w pomieszczeniu śmierdziało.
Ktoś niedawno musiał użyć tam śmierdzącej bomby.
Skrzywił się z odrazą, ale nie wyszedł.
Już podnosił ręce, by rzucić zaklęcie, gdy zauważył
błyszczący przedmiot, leżący na półce przy łóżku Malfoya. Poszedł bliżej i
wziął do ręki złoty cienki naszyjnik. Przyczepiona do niego zawieszka miała
kształt węża. Jego oczy były dwoma małymi diamentami, połyskującymi w świetle.
Schował naszyjnik do kieszeni i rzucił zaklęcie, pozbywając
się wszystkiego, co miał Malfoy.
***
W jego magii najbardziej denerwowało go to, że podczas zajęć
nie miał żadnych problemów z rzucaniem zaklęć, a po nich nagle wszystkie
umiejętności mu się wyłączały. Ot tak, bez żadnego wyjaśnienia, po prostu decydowały
się przestać go słuchać.
Jak na ironię, dzień po jego podpaleniu pokoi, na Zaklęciach
mieli się uczyć zaklęcia, którym wyczarowuje się ogień.
Panika, jaką wywołał swoim działaniem, sprawiła mu
niezmierną radość. Ledwo powstrzymywał się od śmiechu, gdy usłyszał dziewczęcy
pisk Lestrange’a i zobaczył wkurzoną minę Malfoya. To był dla niego wesoły
dzień, nie licząc momentu, kiedy myślał, że zostanie zabity przez Bazyliszka.
Każdy z nich miał podpalić kawałek papieru. Basilowi wyszło
już za pierwszym podejściem.
– Merveilleux – powiedział do siebie, patrząc na znikającą w
płomieniach kartkę.
– Bardzo dobrze, panie Oullette – ocenił profesor, wskazując
jego ogień.
Mieli tę lekcję z Ravenclawem. Profesor Queshire gładził
swoją szarą kozią bródkę, przechadzając się między ławkami i sprawdzając, jak
wychodzą im zaklęcia. Miał jedną zasadę na swoich zajęciach – osoby z tego
samego domu nie mogły siedzieć obok siebie.
Basil wylądował obok piegowatego chłopaka, na którego mówili
Gally. Starał się go ignorować przez całą lekcję, ale kiedy tamten prawie
podpalił mu włosy, Basil nie wytrzymał.
– Arrière-faix de truie ladre! – warknął, odsuwając się od
Krukona. – Niekompetentny osioł. Ludzie próbują tu pracować. Pétasse.
Zawsze myślał, że Krukoni są tacy mądrzy i wszystko im
wychodzi za pierwszym razem. Dotychczas tak było z wszystkimi, których
spotykał. Ten jeden odchodził od zasady.
– Przepraszam – powiedział szybko chłopak, unosząc dłonie w
obronnym geście. – Nie chciałem. To było przez przy…
– Nieważne. Zamknij się – syknął Basil, nawet na niego nie
spoglądając. – Nie przeszkadzaj mi więcej.
Krukon się zgarbił. Położył na ławce kolejny kawałek
pergaminu i niepewnie powtórzył zaklęcie. Próbował dziesięć razy, a każdy z
nich kończył się niepowodzeniem. Basil chciał zacząć go wyśmiewać, zanim zdał
sobie sprawę, że ma taki sam problem jak on. Jedyną różnicą było to, że Krukon
miał problemy podczas lekcji, a Basil po nich.
– Skup się – podpowiedział mu Basil. – Widok twoich porażek
jest żenujący.
Chłopak spróbował jeszcze trzy razy. Za pierwszym pojawił
się snop iskier, ale kartka nie zapłonęła. Za drugim pojawił się mały ogień,
który szybko zgasł, nie pochłaniając nawet połowy kartki. Za trzecim się udało.
Iskry stworzyły płomienie, a one w mgnieniu oka zjadły papier i zniknęły.
Widząc to, Basil miał jednocześnie ochotę uderzyć się w
głowę za pomaganie Krukonowi swoimi miłymi słowami i uśmiechnąć się z dumą. Nie
zrobił ani tego, ani tego. Chwilę triumfu przerwał mu profesor:
– A gdzie panna Patil? – zapytał Queshire, zauważając wolne
miejsce, gdzie zwykle siedziała blondwłosa Krukonka.
– W skrzydle szpitalnym – odpowiedział ktoś z końca sali.
– W skrzydle? Co się stało?
W klasie zapanowała nieprzyjemna cisza. Nikt nie chciał się
odezwać, przyznać prawdy. Obawiali się tego, co to dla nich oznaczało. Czy
Hogwart przestał być bezpiecznym miejscem? Jakie będą tego konsekwencje?
W końcu Riddle odpowiedział profesorowi niewinnie:
– Została spetryfikowana.
– Spetryfikowana? – Profesor wyraźnie się przejął. –
Niedobrze. Miejmy nadzieję, że szybko uda się ją uzdrowić.
Basil domyślał się, że Tom myśli o czymś całkowicie
odwrotnym. Pewnie miała umrzeć, a jakimś cudem udało jej się tego uniknąć.
Jak tylko lekcja dobiegła końca, złapał Riddle’a za ramię i
odciągnął go na bok, z dala od wścibskich uszu. Odezwał się dopiero, kiedy
wszyscy wyszli z sali, łącznie z Queshire’em.
– To było zaplanowane czy twój pupil spieprzył robotę?
– Wszystko jest zaplanowane, nie musisz się o to martwić.
– Jesteś pewien, ‘Mas? – zapytał Basil, wskazując dłonią na
drzwi. – Masz zamiar petryfikować wszystkie szlamy w tej szkole? Uzdrowią je.
To twój genialny plan? Pozbywanie się ich na jakiś czas?
Riddle się obruszył.
– To dopiero początek – warknął, próbując wyminąć Baza.
Nieudolnie. Francuz zacisnął dłonie na jego ramionach i przypiął go do ściany.
– Nie mogę przecież od razu zacząć ich zabijać. Trzeba wywołać napięcie. Mają
się bać. Potem wybijemy jedną po drugiej.
Basil chciał mu powytykać wszystkie wady jego planu.
Powiedzieć, jak idiotyczny jest jego pomysł. Ale nie mógł. Nie w tym momencie.
Riddle nigdy by mu nie zapomniał, że od samego początku nie wierzył w niego i
jego plan.
Był rozdarty. Tom zdawał się nie zauważać luk w swoim
planie. Podchodził do niego z tak wielką energią i entuzjazmem. Miło byłoby
patrzeć, jak to wszystko znika, gdy plan zacznie się sypać. Z drugiej strony,
Riddle może być później wkurzony, że nie powiedział mu wszystkiego wcześniej.
– Przemyśl uważnie swój plan – polecił Tomowi, puszczając
go. Odsunął się o dwa kroki, dając Ślizgonowi trochę przestrzeni. – To moja
rada. Lepiej jej posłuchaj.
– Zastanowię się nad tym.
Riddle ruszył ku wyjściu z sali. Poruszał się powoli, a
każdy jego krok krzyczał „Ślizgońska duma”. Każdy ze Slytherinu w pewnym
momencie swojej nauki w Hogwarcie wyrobił sobie ten chód. Nieodłączna część
bycia Ślizgonem.
– Kto jest następny na twojej liście? – zapytał jeszcze
Basil, gdy Riddle stał przy drzwiach. Jego głos brzmiał równie obojętnie, jakby
pytał o to, co Tom miał na obiad, nie kto będzie jego następną ofiarą.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Riddle odpowiedział z
uśmiechem:
– Kennard z Hufflepuffu.
Lucian Kennard.
Niby miałam rozpiskę tego rozdziału, ale poszedł w zupełnie inną stronę, niż powinien. Also, nowa okładka na wattpadzie! Dzięki niej odkryłam, że pędzle w fotoszopie są całkiem przydatne.
"Dziewczyny nie powinny używać takich brzydkich słów."
OdpowiedzUsuńAggghhhh, dlaczego go ona wtedy nie uderzyła, przecież tak bardzo na to zasługiwał. Baz, ja wiem, że to było jakieś siedemdziesiąt lat temu, ale nadal, ugh. Nie rób tego więcej.
Chociaż trzeba mu przyznać, że formę zemsty wymyślił całkiem udaną. Co prawda zakładam, że osoby poszkodowane domyśliły się, kto był sprawcą, ale nie mają mu jak tego udowodnić, więc nikt nie musi się nimi przejmować. Chociaż może wzięcie tego naszyjnika nie było najlepszym pomysłem.
Och, zabicie Luciana będzie takie... przykre i niepspodziewane... (zabawne i długo oczekiwane). Dobrze, że Tom wybiera ofiary w jakiejś porządnej kolejności.
Weny!
To prawda, zasługiwał. Taki typowy fakboi lat 40.
UsuńSkoro ma ciekawe zaklęcia, to właściwie koniecznym jest użycie ich do zemsty, prawda?
Lucian zasługuje na śmierci za samo imię. To będzie cudowny moment.
Wzajemnie!
Lucian umrze? W końcu? Jak cudownie. Mam nadzieję, że się na tobie nie zawiodę.
OdpowiedzUsuńCzy wspominałam już o tym, że 'Mas mnie irytuje?
Jak Cię zdenerwuję to też mi wszystko spalisz? Lepiej nie będę syczeć za twoimi plecami xD
Idę do następnego rozdziału.
Łał, w końcu komentarz który w całości jest o rozdziale. Nie sądziłam, że to kiedykolwiek się stanie.
UsuńCzytaj dalej, a się dowiesz.
Ić.
Giń, Lucek, giń. Zresztą, Basil dobrze jej powiedział; dziewczynie nie przystoi tak przeklinać, szczególnie w tamtych czasach. Rozumiem, że teraz to w miarę normalne, ale jednak... wtedy trzeba było przestrzegać zasad. Właściwie to zastanawiam się jak wyglądało życie nastolatków; ruchali się z każdym czy stawiali na miłość?
OdpowiedzUsuń