Słońce oświetliło ich zarumienione twarze, gdy powoli się do
siebie zbliżali. Wszędzie wokół było niezwykle spokojnie; siedzieli pod wielkim
drzewem, a dookoła nich rozpościerały się pola powiewającej na wietrze lawendy.
Byli sami. Nikt nie mógł przerwać im tego momentu.
Pogładził ją dłonią po policzku. Wyglądała tak niewinnie.
Będąc tam, obok niej, sam czuł się jak inny człowiek. Targały nim uczucia,
jakich nigdy wcześniej nie doświadczył i jakich wolałby nie czuć. Stawał się
przez to podatny na zranienia.
Martwienie się o swoje życie to jedno, to było proste, ale o
jeszcze jakąś osobę? Nie, na to się nie pisał. Ale… nie potrafił się cofnąć,
odrzucić tego, co się między nimi rodziło.
Kosmyk jej włosów musnął jego dłoń. Odgarnął jej włosy za
ucho, po czym spojrzał jej w oczy. Miała piękne oczy. Szary kolor mieszał się z
fioletem, tworząc połączenie idealne. Tak nietypowe, niespotykane, po raz
pierwszy w całym swoim życiu widział oczy o podobnym kolorze. Jakim cudem nie
zwrócił na nie wcześniej uwagi?
Powiedziała coś, a przynajmniej tak mu się wydawało. Jej
usta się poruszyły, ale nie usłyszał żadnego słowa. Nie słyszał niczego, poza
wesołym śpiewem siedzących na drzewie skowronków.
– Powtórz – rozkazał jej, skupiając całą swoją uwagę na
ruchu jej warg i dźwięku jej głosu.
Otworzyła usta, jednak znów nie wydobył się z nich żaden
dźwięk.
– Nie słyszę cię. Mów głośniej.
Ptaki umilkły. Po chwili zorientował się, że nie tylko ptaki
już się nie odzywały. Nie słyszał już dosłownie niczego, jakby ktoś rzucił na
jego uszy zaklęcie wyciszające.
Coś w oddali się poruszyło. Zebrał się wiatr, który mocnymi
podmuchami bawił się kwiatami, wyrywając je z ziemi i rozrzucając dookoła. Jeden
z nich wylądował Basilowi na ramieniu. Dziewczyna natychmiast po niego sięgnęła
i zrzuciła go na ziemię.
Uśmiechnęła się do niego, ale w jej uśmiechu było coś, co
sprawiło, że zaczął czuć się niepewnie. To był władczy uśmiech. Wiedziała, że
mogła nim rządzić. On niestety też, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał.
Pocałowała go krótko. Całował się już z wieloma
dziewczynami, ale ten pocałunek był inny. Czuł się dziwnie, coś było nie tak.
Spodziewał się, że jej usta będą miękkie i ciepłe, a okazały się twarde i
smakowały goryczą. Bardziej, jakby całował się z kawałkiem lukrecji niż z dziewczyną.
Odsunął się od niej. Ptaki znów zaczęły się odzywać, ale to
już nie były skowronki. Tamte ptaki zniknęły, a na ich miejscu pojawiła się
chmara kruków, których świecące oczy wpatrywały się w siedzącą pod drzewem
parę.
Znów przyciągnęła go do siebie. Tym razem go nie pocałowała,
tylko przytuliła. Zamknęła Basila w mocnym uścisku, nie pozwalając zrobić mu
najmniejszego ruchu. Nie pozwalając mu uciec.
W końcu się odezwała, a on usłyszał każde słowo głośno i
wyraźnie. To jednak nie był głos dziewczyny, tylko przeszywający go szpiku
kości głos starej wiedźmy.
– Nie uciekniesz przed ciemnością.
Zanim zniknęła w chmurze czarnego dymu, zdążyła się jeszcze
triumfalnie zaśmiać.
Nie miał nawet czasu, by zastanowić się, co się właściwie
stało. Poczuł ostry ból w klatce, a z miejsca, w którym powinno znajdować się
serce, lał mu się strumień krwi. Dźgnęła go prosto w serce czymś ostrym i drewnianym... Czy to była różdżka?
Próbował zatamować dłońmi krwotok, ale krwi było coraz
więcej, a strumień sprawiał wrażenie, że miał się nigdy nie skończyć. Była tylko krew. Krew,
której metaliczny smak wkrótce poczuł również w ustach.
Nagle wszystko stało się czarne, a w jego uszach brzmiało w
kółko jedno słowo. Imię.
Candace.
Otworzył szeroko oczy i głośno wciągnął powietrze. Jego
dłonie natychmiast powędrowały do serca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała
się bolesna rana. Zniknęła. Tak samo jak biała koszula, jaką miał na sobie na
łące.
Na nagim torsie nie miał nawet najmniejszego zadrapania.
Odetchnął z ulgą.
Łąka również zniknęła, tak samo jak Bolton, która tam z nim
siedziała. Czy to była Bolton? Nie miała powodów do zabijania go.
Siedział na krześle przy biurku. Porozkładał na nim
wcześniej książki z zamiarem nauki. Musiał w międzyczasie zasnąć. To był tylko
sen. Okropny sen.
Dlaczego śniła mu się Bolton? Zabijająca go Bolton, poprawił
się w myślach. Całowali się. Ona go pocałowała. Czy prawdziwa Bolton też
chciałaby go pocałować. Pewnie tak, należał przecież do hogwarckiej elity. To
nie wyjaśniało, dlaczego miał właśnie taki sen.
Czuł pewną więź, pociąg do dziewczyny, ale to było coś
całkiem innego. Ona go jedynie intrygowała, nie zamierzał zacząć się z nią
umawiać. Nie mógł. Zbyt wiele problemów spadło na jego barki, żeby jeszcze
musiał męczyć się z jakąś dziewczyną.
Miał ochotę uderzyć swoją podświadomość porządnym zaklęciem,
żeby skupiła się na ważniejszych rzeczach niż miłostkach.
Nie uciekniesz przed
ciemnością. Co to miało znaczyć? Znowu chodziło o tę całą „klątwę”? Jeśli
Ciemności tak zależało, to wystarczyłoby, żeby wysłała list i by się umówili na
spotkanie. Prześladowanie go w snach od razu sprawiało, że Ciemność trafiła na
jego czarną listę.
Dochodziła piąta nad ranem. Nie warto było mu już zasypiać,
i tak musiałby niedługo wstać. Chociaż raz zaskoczy Riddle’a i będzie na nogach
jako pierwszy.
Zerknął na łóżko współlokatora. Tom leżał owinięty grubym
kocem, mamrotając od czasu do czasu jakieś niezrozumiałe dla Basila słowa. Tak
łatwo mógł go w tej chwili skrzywdzić. Z trudem opierał się pokusie.
Chłopak leżący na sąsiednim łóżku był młodszy od Basila o
zaledwie niecały tydzień, dokładnie sześć dni. Riddle obchodził urodziny
ostatniego dnia roku, gdy on świętował w Boże Narodzenie. I temu właśnie
chłopakowi udało się otworzyć legendarną Komnatę Tajemnic. Basil wciąż miał problemy
z uwierzeniem w to.
Gadał o Komnacie już od dłuższego czasu, a Baz nie sądził,
że rzeczywiście uda mu się ją kiedyś otworzyć. A teraz wypuścił cholernie
wielkiego węża i „panuje nad nim”. Basil nie przepadał za wężami, co było dość
ironiczne, skoro trafił do domu Węża.
Cały zamek wciąż był pogrążony w głębokim śnie. Mógł równie
dobrze skorzystać z okazji i trochę poszperać. Wyciągnął różdżkę i wykonał
szybki ruch ręką, mówiąc:
– Lumos.
Nic się nie stało. Spróbował jeszcze raz z nadzieją, że może
zrobił coś nie tak. To przecież było zaklęcie na poziomie pierwszego roku, nie
mogło mu nie wyjść. A jednak nie wyszło. Za trzecim razem również. I za
czwartym. Za piąty nawet się nie zabierał.
Czyli jego problemy z zaklęciami wróciły. Przez jakiś czas
nic się nie działo, wszystko dobrze mu wychodziło, nie było żadnych
niepowodzeń. Ten czas dobiegł końca.
Mruknął pod nosem wiązankę wyrafinowanych francuskich
przekleństw, które podłapał od ojca.
– Deglacio. – Tym
razem podziałało.
Wciągnął na siebie jeszcze szybko jakieś ubrania i ruszył do
akcji. Nie musiał się nawet spieszyć, Deglacio
załatwiało sprawę, ale wolał jak najszybciej się z tym uporać.
Przemierzał korytarze, skąpane w słabym świetle wschodzącego
słońca. Wciąż widział niewiele, ale musiało wystarczyć. Nie natrafił po drodze
na żadną żywą duszę, wszyscy nadal spali.
Deglacio bardzo
ułatwiało mu życie. Nie dość, że dało się nim kogoś zamrozić, to jeszcze
zamrażało wszystkich wokół. Mógł bezkarnie robić, co mu się podobało i potem
uciec z miejsca zbrodni, a nikt nawet nie wiedziałby, że tam był, ani kiedy się
to wydarzyło. To było bardzo przydatne zaklęcie.
Dotarł na miejsce po kilku minutach i wypowiedział hasło,
mając nadzieję, że go dotychczas nie zmieniono.
– Szczęśliwy los.
Wejście się przed nim otwarło. Uśmiechnął się sam do siebie.
Dippet za bardzo ufał swojemu hasłu. Powinien już dawno je zmienić. To, że tego
nie zrobił, działało tylko na korzyść Basila.
Gabinet świecił pustkami. Wszystko, każdy najmniejszy
przedmiot, było tam uporządkowane i na swoim miejscu. I tak samo będzie musiało
wyglądać, kiedy on już stamtąd wyjdzie. Wolał uniknąć problemów. Gdyby ktoś
zauważył, że coś zostało zmienione, jeszcze dyrektor zmieniłby hasło, a tak
mógł tam wchodzić, kiedy tylko mu się podobało.
Rozglądał się za czymś, co chociaż odrobinę odchodziło od
typowych przedmiotów, znajdujących się w gabinecie dyrektora. On również szukał
zakazanego przedmiotu, a może nawet już udało mu się go znaleźć (w co, biorąc
pod uwagę jego kompetencje, Basil szczerze wątpił).
Gabinet dyrektora to bardzo bezpieczne miejsce, tam właśnie
powinien ukryć coś, co nie powinno wpaść w ręce jakiegoś ucznia czy też innych
czarodziei. Nikomu teraz nie można było ufać.
Przeglądał porozkładane po pomieszczeniu książki oraz inne
przedmioty i lekko zdenerwowany stwierdził, że nie ma tam tego, czego szuka.
Czymkolwiek to było.
To na pewno rzucałoby się w oczy.
Wziął głęboki oddech, rzucił kilka krótkich przekleństw i
kontynuował poszukiwania. Ślizgoni nie poddają się tak łatwo.
Na biurku Dippeta leżało kilka listów. Wszystkie zostały
starannie włożone do kopert i zamknięte. Otworzył jeden z nich. W żółtej
kopercie znajdował się krótki list, zaadresowany do państwa Eatonów,
mieszkających w Maidstone. Przeczytał, co napisał do nich Dippet. Pewnie zrobił
to późno w nocy i postanowił wysłać następnego dnia. Tego dnia.
Treść listu nie zawierała niczego ciekawego, a jedynymi
zdaniami, jakie przykuło uwagę Basila były:
Od dłuższego czasu nie
widziano Państwa córki. Czy wróciła do domu?
Z Hogwartu było się łatwo wymknąć. Odłożył list z powrotem
do koperty, przekonany, że uznają, że ich córka postanowiła uciec. Sam chętnie
by to zrobił, uciekł i nigdy nie wracał, gdyby nie to, że zaczął nad czymś
pracować i nie zamierzał porzucać czegoś, co już zaczął.
– Reparo.
Nie był zdziwiony, kiedy okazało się, że to zaklęcie również
nie działa. Postarał się jak najlepiej zakleić kopertę i przywrócić do
poprzedniego stanu.
Dwa inne listy też były zaadresowane do rodziców, tak
przynajmniej uważał, ale nie poznawał nazwisk. Skoro nie poznawał, to uznał, że
to pewnie nic ciekawego.
Podniósł leżące na biurku książki, przejrzał ich treść, lecz
tam również nic nie przykuło jego uwagi. Książki dotyczyły nic nieważnych
spraw, jak na przykład, kto sprawował władzę w Hogwarcie przez ostatnie
kilkaset lat i jak bardzo spaprał sprawę.
W pewnym momencie, gdy już miał zamykać ostatnią książkę,
wypadła z niej pożółkła wiadomość. Omiótł wzrokiem już prawie zamazany tusz,
starając się rozczytać szybko i niewyraźnie nakreślone słowa.
Znalazł to, czego szukał.
***
Złapał Riddle’a, kiedy ten dopiero podnosił się z łóżka i
zaczynał budzić się do życia. Basil odwołał zaklęcie, jak znalazł się na
schodach, w wystarczającej odległości od gabinetu. Treść kartki wryła mu się w
pamięć. Zapamiętał wszystko, czego potrzebował i teraz zostało tylko kwestią
czasu to, kiedy odnajdzie ukryty przedmiot.
Pokręcił się trochę po Hogwarcie, żeby zabić czas, zanim
wrócił do pokoju.
– Dopiero wstałeś? – zapytał Riddle’a kpiąco, siadając na
skraju swojego łóżka. – Ominęło cię wiele niezwykle interesujących wydarzeń.
Riddle skrzywił się i spojrzał na zegar. Wpół do siódmej,
pół godziny do rozpoczęcia śniadania. Tom, jak zwykle, wstał o wiele za
wcześnie.
– Nie ma jeszcze siódmej, nic się nie stało, bo wszyscy
wciąż śpią – stwierdził Tom. – Ty też powinieneś. Co sprawiło, że cudowny pan
„nie ruszę nogi z łóżka, dopóki nie wyciągną mnie z niego siłą” wstał o tak
wczesnej porze? – Jego ton przepełniony był czystą pogardą, mimo to Baz i tak
uśmiechnął się, gdy nazwał go „cudownym panem”.
– Musiałem coś załatwić i nie miałem ochoty oglądać nikogo
na korytarzach. Jeszcze straciłbym swoje cudowne opanowanie i zrobiłbym coś,
czego nie powinienem, a tego wolałbym uniknąć.
Riddle nie wyglądał na zadowolonego jego odpowiedzią.
Wkładał na siebie szatę, gniewnie pomrukując pod nosem obelgi pod adresem
Basila i „tych cholernych francuzów”.
– Mów, co zrobiłeś – zażądał.
Basil wyszukał pod
poduszką swoją księgę zaklęć i ją przekartkował, sprawdzając, czy pojawiło się coś
nowego.
– Nic, o co musisz się martwić.
Czytał uważnie każdą stronę, chociaż już od dawna znał ich
treść na pamięć. Nic się nie zmieniło od czasu, kiedy ostatni raz sprawdzał.
– Naślę na ciebie Bazyliszka – zagroził mu Tom, wstając z
łóżka i sięgając po swoją różdżkę, leżącą na drewnianym stoliku obok. – Pewnie
jest głodny.
Skrzywił się, słysząc o pupilu Riddle’a. Ten cholerny
Bazyliszek. Nie mógł mieć kota albo żaby, zamiast ogromnego węża? Wszystko,
byle nie wąż.
– O, tak, zrób to. Tylko czekam, aż ktoś zakończy moje męki.
Odłożył książkę na miejsce, po czym spojrzał kątem oka na
Riddle’a. Wciąż wpatrywał się w niego ze zdenerwowaną miną, oczkując odpowiedzi
na swoje pytanie. Basil mimowolnie westchnął i rozłożył ręce.
– Tak naprawdę wyszedłem w środku nocy, spotkać się z jedną
dziewczyną i trochę nam się przeciągnęło. – Spojrzał na zegar. – Do rana.
Usłyszał prychnięcie Toma.
– Ach, tak? Z jaką dziewczyną?
Wzruszył ramionami, przypominając sobie w myślach wszystkie
znane mu dziewczyny w Hogwarcie. Od razu wyeliminował te zbyt młode, szlamy,
Gryfonki, Ślizgonki i część Puchonek. Zostało mu niewiele.
– Czekaj. Chyba miała na imię – Zastanowił się jeszcze przez
chwilę – Can… Candy? Nie, to nie to. Connie? Nie… Candace! Tak, byłem z
Candace.
– Marnowanie czasu – skomentował Tom, kręcąc głową. – Co to
za Candace?
Candace. Imię, które pojawiło się w jego głowie, gdy obudził
się ze złego snu. W śnie była Bolton, jakie miał szanse, że okaże się, że ona
rzeczywiście ma na imię Candace? Miał tylko nadzieję, że Candace nie jest
bliską przyjaciółką Toma i że nie dowie się od niej o jego kłamstwie, bo wtedy
będzie zmuszony wymyślić kolejne albo, co gorsza, powiedzieć prawdę.
– Pewnie i tak jej nie znasz. – Machnął ręką. – A moje
zainteresowanie się ulotniło.
Tom przez krótką chwilę miał zamyśloną minę. Wreszcie
podniósł głowę i błysnęły mu oczy.
– Baz? Czy młoda Bolton nie ma przypadkiem na imię Candace?
O nie… Umówiłeś się z młodą Bolton?!
– Mówiłem, że muszę się na niej zemścić.
– I co, według ciebie, znaczy słowo „zemsta”?
– Każdy ma na to inny sposób – odpowiedział wymijająco. –
Będziemy teraz rozmawiać o babach? ‘Mas, jest wiele ciekawszych tematów.
Jak na przykład, czy
naprawdę umiesz kontrolować tego cholernego węża. „Cholerny wąż” znajdował
się na szczycie najczęściej używanych przez Baza zwrotów w ciągu ostatniego
tygodnia. Riddle narzekał na Francuzów, on na węża. Wciąż obawiał się, że trafi gdzieś na korytarzu na tego cholernego
węża.
– Masz coś do ukrycia? – zapytał Riddle i wziął do ręki
swoją torbę, gotowy do wyjścia.
– Czy to nie oczywiste? Nie jesteś moją matką, żebym ci się
zwierzał z każdej minuty mojego życia.
Była niedziela, którą miał zamiar w całości poświęcić na
poszukiwania. Im szybciej znajdzie ukryty przedmiot, tym szybciej dowie się,
czym on jest i dlaczego musiał zostać ukryty. Miał tylko nadzieję, że nie okaże
się, że to coś w rodzaju jego księgi – pojawiło się gdzieś i nie chce stamtąd
odejść.
Najpierw jednak musiał wziąć dwie rzeczy ze swojego pokoju –
swoją dumę i książkę, którą jakiś czas temu wypożyczył z biblioteki. Dotyczyła
niezwykle nieciekawych stworzeń magicznych i Basil zasnął w połowie czytania, a
potem jeszcze musiał napisać na ich temat wypracowanie. To był okropny dzień.
I nie miał zamiaru mówić Riddle’owi o swoich prawdziwych
planach.
– Idziesz na śniadanie? – zapytał znów Tom, kierując się do
drzwi.
Baz schował do torby odpowiednią książkę i dołączył do Toma.
– Mam sprawę do załatwienia.
– Candace?
Przeszli przez pokój wspólny, trącając wszystkich po drodze.
– Nie, tym razem bibliotekarka. Będę ją uczył francuskiej
miłości. Wszyscy wiedzą, że jesteśmy najlepszymi kochankami na całej planecie.
Riddle skrzywił się z odrazą, wyobrażając sobie tę scenę.
– Co jest z tobą nie tak?
– Osobiście uważam, że jestem całkowicie normalny. To inni
są zdeformowani psychicznie.
Rozdzielili się w połowie drogi. Riddle udał się do Wielkiej
Sali na śniadanie, które rozpocznie się dopiero za piętnaście minut, a Basil do
biblioteki. Teraz wiedział, że to właśnie tam musi szukać.
Zresztą, biblioteka tak czy inaczej byłaby jego pierwszym
wyborem. Gdzie znajdzie odpowiedzi, jak nie w miejscu, gdzie są setki, a może
nawet tysiące książek. On tylko musiał dotrzeć do tych, których nikt od lat nie
ruszał.
Musiał odnaleźć zaginiony dział, ukryty gdzieś w bibliotece.
Z tą myślą szedł przed siebie, wyobrażając sobie, jakie perełki tam znajdzie.
Cały dział z książkami, których nikt nie widział na oczy od setek lat. Nieodkryta
wiedza będzie należała do niego. Tylko do niego.
Był już prawie na miejscu, kiedy usłyszał za sobą syczenie
węża.
Jak pewnie widzicie, blog przeszedł mały remont i szczerze
mówiąc, jestem z siebie dumna. Jak na razie, mój najlepszy projekt. Przy
okazji, zrobiłam również nagłówki z yousaną, evilde, evakiem i cheggsym z
Kingsmana – ulubione szipy ://
Miałam trzy wersje zakończenia tego rozdziału, ale ta
wydawała się najodpowiedniejsza.
Dzisiaj nie będzie rantu o głupocie czarodziejów. (Chyba.)
OdpowiedzUsuńCzy Bazyliszek nie miał aby służyć do wybicia szlam, do których Baz się nie zalicza? Tom chyba powinien przemyśleć swój system wartości.
Czemu przez ten sen miałam wwrażenie, że Candace to kolejne zaklęcie? To zupełnie nie brzmi jak imię, ale whatever.
Wracając do węża, czy Tom tak po prostu wypuścił go na szkolne korytarze? Jeśli tak, to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił.
Jak Baz radzi sobie na zajęciach bez zaklęć? Chyba trudno uczęszczać do magicznej szkoły nie mogąc czarować, prawda?
Uwielbiam ten szablon!!
Weny!
Systemy wartości są skomplikowane.
UsuńTak, Candace to będzie zaklęcie. Jego działanie - przywołanie do siebie dziewczyny.
Simon jakoś sobie radził, kiedy zaklęcia mu nie wychodziły, to czemu Baz nie miałby? Musi tylko trochę nad tym popracować.
Dzięki!!
Wzajemnie!
W końcu przybywam z komentarzem.
OdpowiedzUsuńNie mam co robić w drodze do Niemiec, Marietta nie chce ze mną gadać xD
Rozdział był krótszy czy tylko mi się tak wydaje bo czytałam go na dwa razy?
Czyżby Basil szukał działu ksiąg zakazanych bardziej niż zakazane? Jestem zainteresowana.
I chce wincyj Bolton! Tak, będę ci to wypominać w każdym komentarzu, tam samo jak to, że Tom mnie denerwuje. Po co on chce wiedzieć o wszystkich szczegółach życia Basila? Brytole są problematyczni.
Ziemniaków!
Bolton też jest brytolką, taki szczegół.
UsuńMożliwe, że rozdział jest krótszy. Ostatnio wszystkie rozdziały są krótsze XDD
Tom jeszcze cię trochę podenerwuje, przykro mi. Ale w następnym rozdziale czeka cię miła niespodzianka!
Wzajemnie!
Mam nadzieję, że wspomniane przez CIebie w komentarzu zaklęcie przywołania dziewczyny - Candace (lubię to imię) - będzie robić je podłymi sukami.
OdpowiedzUsuń