sobota, 23 grudnia 2017

Głupkowaty taniec

Połowę pisania tego rozdziału spędziłam płacząc. I to nawet nie z powodu rozdziału. Wszystko przez Call me by your name. A potem jeszcze dobiłam się ostatnim odcinkiem Skam. I poczułam potrzebę podzielenia się tym z kimś, więc no.
Nie wiedziałam, o czym pisać, więc pisałam o śmierci.

Poza chwilowym zanikiem pamięci wszystko wydawało się być z nim w porządku. Tym, co nie było w porządku, było pierwsze, co zobaczył po odzyskaniu świadomości. Stał na środku Ukrytego działu, to akurat nie było niczym nowym. Riddle i Hesketh stojący na przeciwko niego byli tam razem z nim. W jego miejscu. Zakłócali ideał tego pomieszczenia.
– Co wy tu robicie? – powtórzył wyraźniej.
To było jego miejsce. Dlaczego tam byli? Jak się tam dostali? Czy skoro poznali jeden z jego sekretów, to teraz będzie musiał ich zabić? Hogwart pewnie mocno ucierpi po stracie dwóch wybitnych uczniów, bo trzeciemu nie spodobało się, że zobaczyli jego kryjówkę.
– Sam nas tu zaprowadziłeś – odpowiedział mu Riddle. Rozglądał się po półkach, czytając co któryś tytuł widniejący na boku książki. – Przy okazji, niezła miejscówka.
Jasper kartkował jakiś tom o niebezpiecznych roślinach i ich zastosowaniach. Basil zauważył, że za każdym razem, kiedy czytał coś, co go interesowało, lekko unosił mu się lewy kącik ust, a między brwiami pojawiała mu się mała zmarszczka. Wyglądało to co najmniej zabawnie.
– Nie powinno was tu być.
– Wyrzucasz nas? Chyba nie chcesz, żebyśmy powiedzieli komuś o tym miejscu? – Riddle oparł się o regał, za którym kryło się działające tylko w jedną stronę przejście do biblioteki. – Na twoim miejscu przemyślałbym to jeszcze.
– Uważam, że lepiej na tym wyjdziecie, jeśli zapomnicie o tym, co tu zobaczyliście – powiedział Basil, ostrożnie ważąc każde słowo, żeby Riddle źle tego nie odebrał.
Riddle zmrużył oczy. Przypominał groźnego kota – albo węża – obserwującego swoją następną ofiarę. Próbującego znaleźć jego słaby punkt, by właśnie tam go zaatakować i wygrać bitwę.
– Co ty masz do powiedzenia w tej sprawie? Jesteśmy wolnymi ludźmi i będziemy robić, co nam się podba. Prawda, Hesketh?
Basil i Tom jednocześnie spojrzeli na Jaspera. Oczy świeciły mu niczym małemu dziecku, które na gwiazdkę otrzymało wymarzony prezent. Basil tylko raz w życiu odczuwał tak wielką radość – kiedy rodzice zeszłego lata zostawili go samego w domu na weekend i mógł robić, co zapragnął, więc zjadł piętnaście paczek swoich ulubionych słodyczy (czego później gorzko żałował) i spał przez większość dnia. Były to dwie rzeczy, których mu zawsze zabraniano – jedzenia dużej ilości słodyczy i spania do późna – więc oczywistym było, że właśnie to pragnął zrobić.
– Jak znalazłeś to miejsce? – zapytał Jasper, podnosząc głowę.
Tomowi poruszyła się ręka, jakby miał zamiar uderzyć Jaspera w głowę za niesłuchanie go. Było w tym coś, co Basil jednocześnie podziwiał, a także potępiał.
– Czy to ważne? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Osobiście uważam, że to istotna sprawa. Może to przez to, że coś cię opętało, kiedy tu przyszedłeś, a może przez to, że jest to nieźle ukryte pomieszczenie, o którego położeniu, jak zakładam, nie wie nikt poza nami. Tak, chyba powinieneś nam wyjaśnić, jak to znalazłeś, bo nie ma szans, że było to po prostu „Akurat sobie tędy szedłem i przejście się otwarło”. W to nie uwierzę.
– Mniej więcej tak właśnie było. Dlaczego tak cię to interesuje?
– Czy ciebie nie interesowałoby, gdybym to ja zahipnotyzowany zaprowadził cię do jakiegoś ukrytego pomieszczenia?
– To zależy, jakie byłoby to pomieszczenie.
– Baz – syknął Tom. Wskazał koronę na jego głowie. – Co to ma być? Bawisz się w królów i królowe?
Dotknął spoczywającej na jego głowie korony. To była ta sama, co wcześniej. Ta, która sprawiła, że widział swoje ofiary. Ta, która nim zawładnęła. I ta, która najwyraźniej nie miała zamiaru tak łatwo dać mu odejść. Czy Ciemność miała coś z tym wspólnego?
– Ach, to? – Zdjął koronę z głowy i kilka razy obrócił ją w dłoniach, zastanawiając się, co on właściwie robi. Całe jego życie stało się jednym wielkim pasmem niepowodzeń, które tworzyły kolejne problemy, które prowadziły do jeszcze większej ilości porażek. – Tak naprawdę jestem księciem, ale nikt nie może o tym wiedzieć. Muszę to ukrywać. Wy też nie powinniście wiedzieć.
Przez chwilę ani Tom ani Jasper się nie odzywali. Żaden się nie zaśmiał. Żaden nie podchwycił jego kłamstwa. Wpatrywali się tylko w niego, jakby potrzebował porządnej opieki psychiatrycznej. Może i potrzebował.
– Gdybyś był księciem, to ogromnie współczułbym twojemu krajowi – sarknął Hesketh. Już zaczął przegrzebywać leżące na półkach książki, przeglądał je i zachwycał się każdą stroną. Nie robił jego na głos, ale po jego błogim wyrazie twarzy Baz wiedział, że był w siódmym niebie.
Riddle nie był tak spokojny jak Jasper. Chciał odpowiedzi, których Basil mu nie dawał. I zaczynał tracić cierpliwość. Podszedł pewnym krokiem do Basila, chwycił go za kołnierz koszuli i szarpnął, przyciągając go do siebie. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, a w oczach Riddle’a płonął czysty ogień. Basil nigdy wcześniej nie widział go tak rozwścieczonego – nawet, gdy kilku rok młodszych chłopaków postanowiło zrobić mu nieprzyjemny żart, potrafił zachować spokój. Basil poczuł nacisk jakiegoś ostro zakończonego przedmiotu na swoim brzuchu. Spojrzał w dół i zobaczył tam nic innego, jak różdżkę, którą Tom trzymał mocno w drugiej dłoni.
– Gadaj – warknął Tom, zwiększając nacisk na różdżce.
Baz się zaśmiał. W ciągu ostatnich kilku miesięcy przeżył znacznie gorsze rzeczy niż grożący mu Riddle. To był jeszcze w stanie znieść.
– Drażnienie mnie nic ci nie da. Odpuść sobie.
– Nie możesz nam po prostu powiedzieć, żebyśmy dali ci spokój? – zapytał Jasper zmęczonym głosem. – Nie będzie prościej w ten sposób? Bo teraz będziesz się upierać, że nic nam nie powiesz, my będziemy nalegać, ty będziesz próbował się odgryzać, aż w końcu wkurzymy cię na tyle, że i tak nam powiesz, bo będziesz miał nas dość. Albo się tu pozabijamy. Czy możemy już przejść do części, w której mówisz nam, co tu się do cholery dzieje?
Riddle wciąż go trzymał, ale jego wzrok złagodniał. Kiwnął głową na Jaspera, ukazując tym swoją aprobatę na jego słowa.
– Możemy wreszcie przejść do rzeczy? – spytał jeszcze Tom, odsuwając różdżkę na kilka milimetrów od ciała Basila.
Och, jak bardzo on nie chciał tego robić. Po co miał ich w to mieszać? Najchętniej nie mówiłby im nic, ich życia były prostsze bez wiedzy o wszystkich jego problemach. Mógł coś nawymyślać, ale coś mu mówiło, że tak łatwo nie dadzą się nabrać. Westchnął i zaczął swoją opowieść.
Powiedział im prawie wszystko. Powiedział im o pojawiających się zaklęciach, o księdze, Ciemności, wiadomości od rodziców, znalezionym liście... Pominął tylko osoby, które zabił (lub, jak w przypadku Luciana, okaleczył) za pomocą swoich świetnych zaklęć. Przyjęli to zaskakująco dobrze. Nikt nie krzyczał, nie zadawali niepotrzebnych pytań, nie płakali. Riddle wiedział o niektórych z tych rzeczy już wcześniej, więc z nim było łatwiej. Dziwnie było mówić to wszystko Jasperowi, chłopakowi, którego znał od niedawna. W ciągu tego czasu jakimś dziwnym sposobem zaczęli dogadywać się lepiej niż Basil z jakimkolwiek Ślizgonem. Może powinien zacząć szukać przyjaciół wśród Krukonów?
– Poważnie? Strasznie to wszystko dzikie – skomentował Jasper, gdy Basil zakończył swoją opowieść.
– Zadowoleni? Dacie mi teraz spokój?
– Nie ma mowy. Ale myślę, że jesteśmy skłonni do współpracy.

***

Słońce powoli już zachodziło, więc udał się na błonia. Powiedział Jasperowi i Tomowi, żeby czekali na niego w bibliotece, bo zaraz tam przyjdzie. Nie miał zamiaru tego robić. Chciał móc w końcu od nich odpocząć. Od dwóch tygodni nie dawali mu spokoju, tylko łazili za nim krok w krok, jak nie jeden, to drugi. Najgorzej było, gdy robili to razem. Riddle czasem jeszcze go zostawiał, żeby zająć się swoją zgrają parobków i kochanym pupilem, o którym ostatnio było dziwnie cicho. Za to Jasper zwykle nie miał nic lepszego do roboty, więc poświęcał swój wolny czas na towarzyszenie mu. Towarzystwo Jaspera było jednak znacznie bardziej znośne niż towarzystwo Toma. On przynajmniej nie irytował się o byle co i czasem okazywał się całkiem przydatny.
Gdy już myślał, że udało mu się wreszcie znaleźć wolną chwilę, w której będzie mógł pobyć sam, wszystko poszło się pieprzyć. Jak to już się raz stało kilka miesięcy wcześniej, gdy tak samo jak teraz leżał pod drzewem, podeszła do niego dziewczyna. Piękna dziewczyna o nieco brzydszym wnętrzu.
– Przysiądę się – powiedziała i to zrobiła.
Wydał z siebie przeciągły jęk. Czuł się czasem jak jakiś magnes na ludzi. Gdy nie chciał, by mu przeszkadzano, to nagle się zlatywali.
– Czy musisz? Naprawdę nie mam teraz na to siły.
– Nie masz siły? To coś nowego.
Położyła się obok niego. Nie rozumiał, dlaczego go zagadywała, gdy się spotykali. Dlaczego do niego podchodziła i próbowała nawiązać rozmowę. Przez chwilę była miła i przyjacielska, a potem stawała się nieznośną kłócącą się kobietą, która pragnie mówić mu, co ma robić, a czego nie. Takie były najgorsze.
– Nie mam siły ani chęci do życia. Jasper mówi, że za często żartuję o umieraniu. – Nie wiedział, dlaczego tak właściwie jej to powiedział. Słowa same cisnęły mu się na usta. – Umieranie to dobry temat do rozmowy, nie sądzisz?
Skoro i tak już z nim siedziała, to mógł chociaż z nią porozmawiać. Może jego żarty o śmierci będą wystarczająco okropne, że sobie pójdzie.
– Umieranie dobrym tematem? – zapytała, obracając głowę w jego stronę. Miała założone małe kolczyki w kształcie gwiazd, które połyskiwały w ciemności. Sprawiały wrażenie zrobionych w całości z srebrnego brokatu. – Tak szczerze? To nie najgorszy temat. Więc, jak chciałbyś umrzeć?
Jak chciał umrzeć? Możliwie szybko i bezboleśnie. Bez męczenia się w tortury ani żadne głupie gierki. Może od Avady. Zdecydowanie nie od żadnego ze swoich zaklęć – te, z tego co zauważył na innych, raczej nie dawały najprzyjemniejszej śmierci. Chciał też umrzeć, zanim się zestarzeje, żeby ludzie zapamiętali go jako młodego i pięknego, a nie starego i zgrzybiałego. I preferowanym miejscem umierania byłaby Francja, im bliżej domu, tym lepiej.
– A co? Chcesz spełnić moją wymarzoną wizję śmierci?
– Jeśli marzy ci się, żebym to ja cię załatwiła.
Uśmiechnął się. Dziwnie było rozmawiać z nią, nie obrażając się przy tym wzajemnie. Zwykła, jeśli takową można nazwać rozmowę o umieraniu, rozmowa dwójki zwykłych ludzi. Rozmawiali jak cywilizowani ludzie, co zdarzało im się właściwie nigdy. I to nawet nie były święta.
– A tobie jak marzy się własna śmierć, co? – zapytał Candace.
Złączyła swoje dłonie na piersi tak, jak to robią trupom układanym w trumnach.
– Spektakularna. Chciałabym umrzeć, robiąc coś dla sprawy, w którą wierzę. Może podczas jakiejś bitwy. Chcę, żeby mnie zapamiętano.
– Myślę, że ciężko będzie zapomnieć kogoś takiego jak ty. Może zostaniesz zapamiętana jako ta, która była tak irytująca, że została za to skazana.
...I tu kończyło się bycie miłym. Nie była to wcale wyszukana obelga, tylko najprostsza, jaką tylko mógł wymyślić, będąca jednocześnie na nieco wyższym poziomie niż „Jesteś głupia” albo „Chyba ty”.
– Dzięki. Myślę to samo o tobie.
– Miło mi. Ej, Dancey?
Lubił mówić do niej Candy, ale to, jak nazywał ją Jasper, Dancey, podobało mu się jeszcze bardziej. Brzmiało tak niewinnie, uroczo, a nawet w pewien sposób do niej pasowało.
– Tak, Silly?
Dancey i Silly, partnerzy w zbrodni i umieraniu. Rozumiał, że nazwała go tak dlatego, że sam również zdrobnił jej imię, ale Silly? Niemądry? Już prędzej zaakceptowałby zostanie nazwanym Baisy niż Silly.
– Czy ceną za nazywanie cię Dancey będzie zostanie Sillym? – zapytał, kładąc sobie ręce pod głowę. Zaczęły już wychodzić pierwsze gwiazdy. – Na „Candy” się tak nie obruszałaś.
– Dancey jest zarezerwowane dla przyjaciół – odpowiedziała bez zastanowienia.  
– Nie jesteśmy przyjaciółmi?
Powinni już wracać do środka. Robiło się coraz ciemniej. Niedługo ktoś zacznie ich szukać albo zacznie się godzina policyjna, napotkają przypadkiem jakiegoś nauczyciela i dostaną karę.
– Nie nazwałabym nas przyjaciółmi, ale wrogami też nie jesteśmy.
– Znajomi? Dwie osoby, które z jakiegoś dziwnego powodu nie mogą przestać na siebie wpadać?
– Tak, to byłoby trafne.
Na niebie nagle zrobiło się ciemniej. Nie z powodu zachodzącego słońca i zbliżającej się nocy. Najpierw pojawił się jeden czarny ptak. Jeden kruk. Trzepotał głośno skrzydłami, zataczając kółka na niebie. Po zrobieniu w powietrzu kilku idealnie równych okręgów zaczął skrzeczeć. Swoim głosem zwabił kolejnego kruka, który przyłączył się do niego w krążeniu w powietrzu. Potem doleciał do nich jeszcze jeden. I dwa kolejne. I cała chmara. Wszystkie skupiły się w jednym miejscu – nad Basilem i Candade.
– Co się... – zaczął, patrząc na kłębiące się w górze ptaki.
I wtedy przypomniał sobie wizytę w domu na święta, jak poszedł odwiedzić swoje ukochane miejsce i zastał tam ptasze cmentarzysko. O co chodziło z krukami? Były raczej negatywnie kojarzącymi się ptakami. Ptakami Ciemności.
Musiał się ukryć. I to szybko. Ptaki z każdą chwilą robiły się coraz głośniejsze. Latały coraz szybciej i zdawały się z każdą sekundą być niżej. Bliżej niego.
– Chodź – powiedział szybko do dziewczyny.
Spojrzała na niego zdezorientowana. Trochę jej współczuł. A może zazdrościł? Kompletnie nie wiedziała, co się działo. On wiedział aż nadto.
Chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą w stronę Hogwartu. Ulżyło mu, że nie zadawała żadnych pytań. Oboje co kilka sekund spoglądali ku górze, sprawdzając, co z ptakami. Ale one nie odlatywały. Nie zostały też tam, gdzie były wcześniej. Leciały za nimi i Basil już nie miał wątpliwości, że zniżały lot. Jeden z nich odłączył się od reszty i leciał niecałe trzy metry nad głową Basila.
– Cholerne ptaki – syknął, przyspieszając kroku.
Bieg tylko by je zwabił do ataku. Tak samo było z psami – zwykle za tobą nie biegły, dopóki nie zacząłeś uciekać.
Candace trzymała się blisko niego. Od wejścia do środka dzieliło ich tylko kilka metrów. Było już tak blisko... kiedy lecący niżej ptak zaatakował. Zaszarżował w dół, a jego ciemne pióra zabłysły w powietrzu. Jego szpony już prawie sięgnęły głowy Basila, kiedy Candace wykrzyknęła:
Protego! – Jej różdżka skierowana była w stronę ptaka, a głos silny i pewny.
Zaklęcie stworzyło niewidzialną tarczę, która chwilowo ochroniła ich przed atakiem kruka. Kolejne ptaki zaczęły lecieć w ich stronę.
– Biegnij do środka. Zajmę się tym – powiedział do niej.
Nie posłuchała go. Nawet nie ruszyła się z miejsca. Stanęła z nim ramię w ramię. Ze zdeterminowanym wyrazem twarzy i uniesioną do góry różdżką szykowała się do bitwy.
– Nie pozwolę ci zgarnąć całej chwały.
Również wyciągnął swoją różdżkę, chociaż wiedział, że pewnie na niewiele mu się przyda. Rzucanie swoich zaklęć wychodziło mu bez niej, a z kolei rzucanie szkolnych zaklęć zupełnie mu nie wychodziło.
Ona rzucała na ptaki Protego, on zastanawiał się, co powinien zrobić. Kazał jej uciekać do środka, żeby móc w spokoju użyć swojego zaklęcia. Używanie któregokolwiek z nich przy Candace czy kimkolwiek, kto nie był wtajemniczony w jego sytuacje mogło być ogromnie ryzykowne. Czy był gotów podjąć to ryzyko?
Odpowiedź na to pytanie przyszła szybciej, niż się spodziewał. Gdy kolejny ptak nieomal zrobił mu dziurę w twarzy, odruchowo wypowiedział jedno słowo. Swoje ulubione zaklęcie.
Ardento.
Ptak jeszcze raz zaskrzeczał i zaczął się spalać. Wszystkie jego pióra, zaczynając od tych przy ogonie, objęły się ogniem, a ptak w mgnieniu oka zamienił się w kupkę popiołu. Tak samo cała reszta.
Candace odwróciła się do niego, jeszcze bardziej zdezorientowana niż wcześniej.
– Co tu się właśnie stało? Jak one...?
– Nie wiem. Lepiej chodźmy do środka.
I tak zrobili. Od razu udali się do Wielkiej Sali, w której właśnie trwała kolacja. Zanim rozeszli się do swoich stolików, Candace dotknęła jego ramienia, zmuszając go do zatrzymania się.
– Skąd one się tam wzięły?  
Wzruszył ramionami. Nie mógł powiedzieć jej, że pojawiły się tam, bo coś próbuje go zabić, przejąć kontrolę nad jego umysłem czy cholera wie, co tak właściwie chce z nim zrobić.
– To były kruki. Ty jesteś Krukonką. Zwabiłaś je swoją obecnością, to jedyne logiczne wytłumaczenie. A teraz sio, idź do siebie – powiedział, machając na nią palcami. – Możesz się pochwalić koleżankom, z jaką cudowną osobą przyszło ci spędzić wieczór.
– Mam skłamać?
– Oboje wiemy, że ci się podobało. Kto nie chciałby skopać kilku ptasich tyłków?*
Pokręciła głową. Jej kolczyki zalśniły wśród ciemnych włosów.
– To wszystko jest takie niedorzeczne – szepnęła, a jej głos nieznacznie się załamał.  
– Tak, wiem. Silly.


*poprawna odpowiedź to Ronan Lynch

UDAŁO MI SIĘ DODAĆ W TERMINIE. Nie wiem nawet, o czym miał być ten rozdział.

6 komentarzy:

  1. Zawsze mógł powiedzieć "To ty masz problem." To byłoby gorsze.
    Podobało mi się, jak Tom próbował wymusić na Basilu odpowiedź groźbami, a Jasper logicznymi argumentami. Nieźle się dopełniają, prawda?? I dobrze, że im w końcu powiedział. Chociaż z Tomem nigdy nie wiadomo, może wykorzysta to do swoich niecnych celów.
    Jak pojawił się pierwszy kruk, bałam się, że zaraz pojawi się orzeł i zrobisz scenę w stylu trzeciej części Dziadów. To byłoby złe. Chociaż atakujące kruki są niewiele lepsze.
    Śmierć to świetny temat do rozmów. Możesz teraz dać umrzeć Candance w bitwie, będzie zadowolona.
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To twój problem.
      Tom grozi, Jasper myśli logicznie, a Baz narzeka. Idealna trójka.
      Nie pamiętam tego fragmentu dziadów.
      Najpierw musi umrzeć Lucian. Niech będzie jakaś hierarchia, co?
      Wzajemnie!!

      Usuń
  2. Chyba ty.
    Potrzebuję szybko kolejnego rozdziału.
    Teraz chyba ten będzie moim ulubionym, bo Candy.
    Tom przy Jasperze jest nawet całkiem znośny. Jasper to najlepsza postać, nawet naprawił moją nienawiść do Toma.
    Dobrze mi z myślą, że chwilowo jestem na bieżąco. Oby tak dalej.
    Weny, ziemniaków, tęczy.
    Niech moc będzie z Tobą.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To twój problem.
      Dostaniesz go w sobotę, jeśli uda mi się go napisać. Bo mam aż zero słów.
      Tak, Jasper jest cudowny.
      Dostaniesz dużą dawkę tęczy u Tedsa. Przygotuj się na to.
      Ja również.

      Usuń
  3. Ronan Lynch to poprawa odpowiedź na wszystko. <3

    OdpowiedzUsuń