sobota, 25 listopada 2017

Witaj Ciemności, mój stary przyjacielu

Propozycja chłopaka była tak idiotyczna, że nie mógł powstrzymać się przed roześmianiem mu się prosto w twarz. Jasper nie wydawał się zaskoczony taką reakcją. Jego spojrzenie pytało tylko: „Poważnie?”, gdy czekał, aż Basil przestanie się śmiać. To zajęło dłuższą chwilę.
Jasper wciąż wpatrywał się w niego z pokerową twarzą, oczekując jakiejś odpowiedzi. Dlaczego Basil miałby się zgadzać na dołączenie się do niego kogoś jak on? Dołączenie się kogokolwiek?
Świetnie radził sobie samemu. Tyle razy pakował się w kłopoty i samemu się z nich wyplątał. Jak na przykład przed chwilą – zamknął się przypadkiem w ukrytym pomieszczeniu w bibliotece. Udało mu się odnaleźć wyjście i się wydostać. Odkrył przy tym też kolejny z ukrytych korytarzy Hogwartu. Po co więc był mu dodatkowy problem, jakim byłby Jasper?
Ostatnią osobą, jaka zainteresowała się poczynaniami Basila był Lucian i jak się to dla niego skończyło? Leżał teraz w lochu w śpiączce i być może stracił wzrok. Nie chciał, żeby taki los spotkał również Jaspera, wydawał się być w porządku gościem.
Musiał mu pięć razy odmawiać, żeby wreszcie dał sobie spokój. Gdy Basil odchodził, on nadal stał pod oknem, ale wyraz jego twarzy zmienił się na nieco zawiedziony. Ślizgon zdołał jeszcze za sobą usłyszeć:
– Jestem przydatnym człowiekiem. Interesują mnie brudne sprawy. Czemu nie chcesz mojej pomocy?
Nie odpowiedział. Nie wiedział nawet, co mógłby mu odpowiedzieć, poza: Nie chcę, żebyś stał się moim problemem. Kiedy ludzie zaczynali interesować się jego poczynaniami, nikt na tym dobrze nie wychodził. Oni kończyli najczęściej martwi, a on musiał wcześniej martwić się, co z nimi zrobić. Dodatkowi ludzie sprawiali tylko problemy, a on nie potrzebował kolejnych problemów.
Po szkole zaczęła krążyć informacja, że antidotum na petryfikację zostało prawie skończone. Dziesiątki szlam leżały w skrzydle szpitalnym, ale niestety żadna z nich jak dotąd nie umarła. Tom zapowiadał wielką masakrę ze swoim pupilkiem, a nie udało mu się porządnie zabić nawet jednej osoby. I na co był mu cały ten wielki wąż, skoro nie potrafił go kontrolować na tyle dobrze, żeby ktoś umarł. Powinien zacząć uczyć się od Basila.
Gdyby to właśnie on miał wielkiego cholernego węża – ale ani trochę nie chciał go mieć – kazałby mu zabić pół Hogwartu, a konkretnie każdą osobę, jaka by mu podpadła. Pewnie znacznie zmniejszyłby tym czarodziejską populację w Anglii, szczególnie szlam. Ale na nich by się nie zatrzymał. Zabiłby jeszcze Avery’ego, Malfoya i Lestrange’a. I kilku wkurzających Puchonów. No, może więcej niż kilku. Może zostawiłby przy życiu Jaspera, Candace i kilku innych Krukonów, jeśli ci rzeczywiście okażą się mądrzy i nie będą próbowali pokrzyżować mu planów.
Znalazł Toma w pokoju wspólnym Slytherinu. Siedział sam w jednym z foteli i grał w szachy z niewidzialnym przeciwnikiem. Wyglądał równie nienagannie, co każdego innego dnia. Nie było niczego, do czego Basil mógłby się przyczepić. Stawało się to nieco irytujące, ta ciągła perfekcyjność.
Usiadł na wolnym siedzeniu obok Toma, zwracając przy tym na siebie jego uwagę. Nawiązali krótki kontakt wzrokowy, ale Riddle nie odezwał się słowem. Zachowywał się tak, jakby wcale nie zauważył, że Basila nie było przez pół dnia. Może tak właśnie było. Riddle miał przecież ważniejsze rzeczy, którymi musiał się zajmować, jak na przykład jego grupka adoratorów, łażących za nim krok w krok i zachwalających każde jego działanie.
– Coś się działo, kiedy mnie nie było, ‘Mas?
Riddle westchnął z rozdrażnieniem, przestawiając jednego ze swoich pionków. Nie wyglądał również na zadowolonego, że Basil przeszkadza mu w grze. Jak na razie wygrywał. Grał czarnymi. Żadne zaskoczenie.
– Nic specjalnego. Wszyscy niestety żyją. Jedna pierwszoroczniaczka dostała wiadomość, że urodził jej się brat i od tego czasu nie może zamknąć się na ten temat. Trafiłeś na dobry moment, akurat wyszła – odpowiedział mu Tom, a po jego poważnym głosie Basil był pewien, że mówi prawdę.
Nigdy nie lubił dzieci. Były małe, śmierdzące i wkurzające. Cały czas ryczały, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ludzie ciągle mu powtarzali, że zmieni zdanie, kiedy będzie miał swoje dzieci, ale on wiedział, że tak nie będzie. Nawet, jeśli kiedykolwiek zdarzy się, że będzie miał dziecko, to na matkę spadnie cala opieka nad nim, dopóki nie stanie się mniej wkurzającym stworzeniem. Wtedy on może przejąć pałeczkę.
– Po co zachwycać się tak małym gówniakiem? – mruknął Basil, krzywiąc się. – Już bardziej bym się cieszył, gdyby mi się zgraja kotów urodziła niż jakiś ryczący gnom.
– Takiego to bym Avadą walnął chętnie – dodał Tom, nie przerywając gry.
Basil się nad tym zastanowił. Marnowanie Avady na jakieś dziecko było po prostu marnotrawstwem. Nie zasługiwały na coś tak prostego. On zrobiłby to inaczej.
– Nie lepiej wziąć gówniaka na ręce i upuścić na podłogę? Albo wyrzucić przez okno? Bardziej zaboli i masz stuprocentową pewność, że nie wyjdzie z tego cało. Takich łatwo się pozbyć.
Riddle zmarszczył brwi i potrząsnął głową. Najwyraźniej nie spodobał mu się jego pomysł.
– To zbyt mugolskie. Dlaczego nie korzystać z magii, kiedy masz ją do dyspozycji? Możesz magicznie zabić dzieciaka, w ty wolisz wyrzucić go przez okno.
– Dałoby mi to więcej satysfakcji. Tylko dzielę się swoimi spostrzeżeniami.
Niewidzialny przeciwnik Riddle’a wykonał swój ruch, zbijając przy tym króla Toma i wygrywając tym samym grę.
– Gdybyś tu nie przyszedł, to bym wygrał – warknął Riddle, odsuwając szachy na bok.
– Bo nic nigdy nie jest twoją winą.
Zanim Riddle zdążył się odgryźć, podeszła do nich Flint z całą zaczerwienioną twarzą. Wyglądała przez to jeszcze gorzej niż zwykle. Ten kolor tylko uwydatniał grubość jej brwi.
– Baz? – zapytała, a on uniósł brwi w niemym pytaniu. – Ktoś o ciebie pyta. Jakiś Krukon.
Przewrócił oczami. To musiał być Jasper. Czy nie wyraził się jasno, mówiąc, że ma zamiaru przyjmować go jako swojego przydupasa? To mu przypomniało o Lucianie, ciągle za nim łażącym. Ale Lucian nie chciał się do niego przyłączyć, tylko złapać go na gorącym uczynku. Nikt nie mógł być bardziej wkurzający niż tamten Puchon.
– Niech sobie idzie. Odpowiedź wciąż brzmi „nie” – powiedział do niej i pomachał rękami, odpędzając ją od siebie, żeby przekazała wiadomość Jasperowi.
Riddle spojrzał na niego z nagłym zainteresowaniem.
– O co chodzi? Nie przyjąłeś jego oferty przyjaźni? Dopiekłeś mu i chce zemsty? – zgadywał, dość nieudolnie. – A może jakieś odrzucone wyznanie miłości?
Mimowolnie się zaśmiał. Wizja Jaspera wyznającego mu miłość była tak dziwaczna i okropna, że nie mógł się powstrzymać. Nie, zdecydowanie nie widziało mu się umawianie się z Jasperem. Może i z wyglądu był nienajgorszy, ale nie należał do osób, które zainteresowałyby Basila. Gdyby rzeczywiście chłopak wyznałby mu miłość, spotkałby go ogromny zawód. Już prędzej umówiłby się z Candace, niż z Jasperem.
Potrząsnął głową, odrzucając te myśli. Kierowały się w stronę, której wolał nie poznawać.
– Chciał, żebym załatwił mu miejsce na jednych zawodach Quidditcha we Francji, a ja odmówiłem – skłamał. – Nie mam zamiaru załatwiać za kogoś tego typu spraw. Tym bardziej, że Quidditch ani trochę mnie nie interesuje.
Riddle chyba mu uwierzył.
– Chciał wykorzystać to, że stamtąd jesteś. To zrozumiałe. Też bym tak pewnie zrobił, gdybym chciał pojechać na zawody.
– Więc od razu wiesz, że ci odmówię.
– A ty, że znajdę sposób, żeby cię przekonać. Chociażby szantażem.
Ich rozmowy zdecydowanie zbyt często schodziły na dyskusje o hipotetycznym łamaniu prawa. Najpierw zabijanie dzieci, a teraz szantażowanie niewinnych ludzi (Tak, uważał siebie za niewinnego człowieka).
– Nie dam się tak łatwo – syknął, nagle czując się zaatakowany. – Zresztą tobie ostatnio niezbyt dobrze się powodzi. Jak tam twój pupilek? Udało mu się już kogoś zabić? Bo jeszcze nic o tym nie słyszałem.
– Wszystko jest tak, jak być powinno. Świetnie sobie radzę, on również. Skrzydło szpitalne się zapełnia. Dopiero się rozkręca. Prawdziwe ofiary są tylko kwestią czasu.
Nie podobało mu się, jak w oczach Toma zapaliły się złowrogie ogniki. Wyglądał, jakby był gotowy kogoś zabić, a na pewno chociaż dość mocno pobić. Ale to wciąż był Riddle. On nie odwalał czarnej roboty, miał od tego ludzi.
Zerknął w stronę drzwi dokładnie w momencie, gdy przedarł się przez nie zielonooki chłopak. Miał w ręce kilka pogniecionych kawałków papieru, a na jego twarzy malowało się lekkie szaleństwo.
Wyminął stojącą w drzwiach Flint i ruszył w stronę Basila. Flint próbowała go zatrzymać, chwilę protestowała, ale był od niej o wiele silniejszy i z łatwością przeszedł obok niej.
– Basilu – zaczął Jasper poważnie, podając mu kartki. – Oto cała lista powodów, dla których powinieneś się zgodzić.
Od ich spotkania minęła co najwyżej godzina, a on zdążył stworzyć listę która miała – zerknął na nią szybko – dokładnie siedemnaście powodów, dlaczego powinien pozwolić mu się do siebie przyłączyć. Nie marnował czasu i podszedł do tego zaskakująco poważnie.
Tom spojrzał z zaciekawieniem na kartki, ale Basil szybko schował je w kieszeni swojej szaty, z daleka od jego wścibskich oczu. Zrobił to na wszelki wypadek – dopiero co go okłamał, lepiej, żeby kłamstwo nie wyszło na światło dzienne zbyt szybko.
– Okej, dzięki, Hesketh, ale niezależnie od tego, co tam powypisywałeś, moja odpowiedź pozostaje niezmienna. Nie masz jakiejś książki do przeczytania? Zajmij się czymś pożytecznym zamiast marnować mi czas.
– Najpierw to przeczytaj. Zmienisz zdanie – powiedział z całkowitym przekonaniem.
– Nie powinienem odjąć ci punktów za włamywanie się do pokoju wspólnego innego domu? – włączył się Riddle.
Jasper na niego spojrzał, jakby dopiero go zauważając. Wyciągnął przed siebie obie ręce w obronnym geście.
– Nie musisz tego robić. I tak zaraz wychodzę. Chciałem tylko to przekazać. – Mówił tak szybko, że Basil ledwo rozróżniał słowa. Wszystko przez ten mocny brytyjski akcent, u Jaspera było go wyjątkowo wyraźnie słychać.
– Czekaj. Hesketh? – zatrzymał go Riddle. Jasper kiwnął głową. – Jesteś w Klubie Ślimaka. – Bardziej stwierdził niż zapytał. – Pamiętam cię z ostatniego spotkania. Slughorn zachwycał się tym, że twoi rodzice zajmują się unieszkodliwianiem wyjątkowo niebezpiecznych obiektów i jednocześnie poszukiwaniem najgroźniejszych przestępców. Imponujące, koleś.
Jasper niepewnie przestąpił z nogi na nogę. Po wyrazie jego twarzy Basil mógł bez problemu stwierdzić, że niespecjalnie cieszy go sława rodziców. Nie było to dla niego coś, czym mógłby się chwalić, chodzić po korytarzach i mówić: „Hej, wiecie, że moi rodzice wczoraj złapali Zamaskowanego Mordercę?”. Zdecydowanie nie chciał się chwalić takimi rzeczami.
Basil miał sobie za złe, że nie poznał go ze spotkań Klubu Ślimaka. Starał się unikać ich jak ognia. Mimo to, był na kilku z nich i nie pamiętał z nich Jaspera.
– To nic takiego. To tylko ich praca – mruknął Jasper. – Basilu, zastanów się nad tym. Mówię całkowicie poważnie. Potrzebuję tego.
Jego determinacja spodobała się Basilowi. Ale czy chłopak naprawdę postępował dobrze, a przede wszystkim mądrze, oferując mu swoją pomoc? Był przecież Krukonem, powinien wiedzieć lepiej.
– Zastanowię się. – Poddał się. – Ale wciąż, raczej się nie zgodzę.
Dobrze wiedział, że się zgodzi, chciał się tylko trochę podroczyć z chłopakiem, żeby sprawdzić, na ile tak naprawdę mu zależy. Mogło być zabawnie. Jasper potrzebował zajęcia, a Basil, żeby coś wreszcie go rozbawiło. Jasper sprawdzał się w tej roli świetnie.
Chłopak wreszcie wyszedł i zostawił Basila na powrót samego z Riddle’em.
– Jest trochę jak piesek. Rzucisz patyk, a on od razu za nim poleci – skomentował Tom. – Na twoim miejscu bym to wykorzystał. Jak chce dostać bilety, niech się trochę pomęczy.
– Może i tak zrobię. Tylko, że będę musiał się z nim użerać. Co, jak stanie się wkurzający?
Riddle wzruszył ramionami.
– Mogę wtedy nasłać na niego Bazyliszka, ale wydaje mi się, że sam dasz sobie z nim radę.
Ledwo powstrzymał opadającą szczękę. To brzmiało prawie jak komplement. Komplement z ust Riddle’a. Takie rzeczy zdarzały się raz na dziesięć lat albo rzadziej. Doznał ogromnego zaszczytu.
– Będzie to jednak ogromną stratą dla czarodziejskiego świata. To czystej krwi arystokrata. Ci są już prawie na wyginięciu, bo wszyscy zaczęli mnożyć się ze szlamami. – Ostatnie słowo wypluł, jakby było jakimś naprawdę niedobrym kawałkiem z obiadu.
– Może przenieśmy się do tej rosyjskiej szkoły, Kołdowstwowca – zaproponował Basil. – Tam uznają tylko osoby, które są przynajmniej w połowie czarodziejskiej krwi.
Nie wiedział wiele o tej rosyjskiej szkole, ale sam fakt, że znajdowała się w największym państwie na Ziemi mu odpowiadał. Wielkość równała się potędze. Z tego, co słyszał w życiu o Rosjanach, wydawali się być w porządku ludźmi.
– Myślisz, że będą tam mieli miejsce na mojego węża? – zapytał Tom niemal żartobliwie.
– To Rosjanie. Oni mają miejsce na wszystko.
Rozmawiał (i nawet żartował, co nie zdarzało się często) z Riddle’em jeszcze przez kilka godzin. Nikt im w tym czasie nie przerywał. Był to zaskakująco miło spędzony czas. A potem zjawiła się zgraja parobków Toma i wszystko zepsuła. Mówili coś o wypełnieniu zadania i dręczeniu jakiegoś chłopaka, ale Basil nie był na tyle zainteresowany, żeby się przysłuchiwać. Współczuł każdemu, kto podpadł Riddle’owi – nie dość, że miał Bazyliszka, to jeszcze grupkę chłopaków, która łaziła za nim krok w krok, gotowa wypełnić każdy najgłupszy rozkaz. Zrobił sobie z nich swoją małą armię.
Potem przeszedł do swojego pokoju i zaczął zastanawiać się, jaki powinien być jego następny krok. Tyle rzeczy spadło na jego głowę, że nie wiedział, na czym powinien najpierw się skupić. Czy jako pierwsze powinien rozwiązać sprawę z Jasperem? A może wrócić do Ukrytego Działu? Korona cholernie go kusiła. Chciał znów założyć ją sobie na głowę, chociaż przez nią miał okropne wizje. Pragnął po raz kolejny zaznać tego niebezpiecznego uczucia, gdy ją zakładał.
Postanowił na razie skupić się na Ukrytym Dziale. Powinien dowiedzieć się czegoś więcej. Znał już wejście i wyjście, musiał tylko lepiej poznać główne pomieszczenie. Już spędził w nim wiele czasu, przeszukiwał obiekty i książki się tam znajdujące, ale następnym razem musiał rzeczywiście zwrócić uwagę na to, co zostało zapisane w księgach. Tylko kilka z nich przeczytał ze zrozumieniem, resztę tylko przejrzał w nadzieli na odnalezienie wyjścia.
Zrobił to, co każdego wieczoru przed spaniem. Sięgnął po swoją Księgę Zaklęć. Wydawała się lżejsza niż zwykle. Otworzył ją i szybko przekartkował.
– O nie – szepnął, widząc, dlaczego straciła na wadze.
Brakowało w niej stron. Nie pięciu, siedmiu, czy też dziesięciu stron. Wcześniej było tam przynajmniej sto stron, a zapełnił dopiero cztery z nich. Poza tymi czterema wypełnionymi, zostało tylko sześć pustych stron.
Sześć pustych stron. Sześć zaklęć. Ani jednej strony więcej. Jak dotąd żył w przekonaniu, że zaklęcia po prostu będą się od czasu do czasu pojawiały przez resztę jego życia, że jest jakimś zaklęciotwórcą i jego praca nigdy się nie zakończy. Może jak pojawi się to sześć zaklęć, to jednocześnie powstanie więcej stron? A może oznaczało to, że pojawi się jeszcze tylko sześć zaklęć?
Nie odpowiadał mu sposób, w jaki pojawiały się zaklęcia. Raniły go, a nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy. Jednak wolałby znosić ból, niż przestać poznawać nowe zaklęcia. To stało się częścią niego samego.
– No chyba, kurwa, nie – warknął, zatrzaskując księgę. Rzucił ją na drugi koniec pokoju, nie dbając już o to, czy coś się z nią stanie, czy nie. To i tak nie miało już znaczenia. – Dlaczego?
Lista rzeczy, którymi musiał zacząć się martwić wydłużyła się o kolejny punkt. A nie doliczył do niej nawet problemów związanych z nauką. Miał dużo do roboty w Hogwarcie, ale między innymi musiał uczyć się na zajęcia, odrabiać zadania i próbować nie zdobyć kary. Gdy kombinowało się to z rzeczami, o których inni ludzie nie powinni wiedzieć, że robi, to wychodziło na to, że był całkiem zapracowanym człowiekiem.
Ale to nie było w tej chwili istotne. Istotne było to, że księga była pełna stron, a teraz zostało ich zaledwie kilka. A on nie wiedział, z jakiego powodu się to stało.
Jego życie komplikowało się z każdym kolejnym dniem i coraz bardziej mu się to nie podobało.


Ten rozdział to jedno wielkie "meh". Dążyłam do czegoś, ale zgubiłam to po drodze.

5 komentarzy:

  1. Jak napisałaś, że rozmowy Baza i Toma schodzą na łamanie prawa, w tym o zabijaniu dzieci, to odetchnęłam z ulgą, przynajmniej nie jesteśmy jedyne.
    Czemu Bazowi przeszkadza brytyjski akcent akurat u Jaspera? To nie jest tak, że, no wiesz, większość uczniów w tej szkole jest z Wielkiej Brytanii? Znaczy no, regiony i tak dalej, ale meh.
    Jestem ciekawa współpracy Basila i Jaspera. Chyba nie można wybrać lepszego przydupasa, niż Krukona, co nie??
    Powinnaś pisać więcej scen rozmów Toma i Baza, i to nawet nie tylko dlatego, że uwielbiam Toma. Zdecydowanie najlepsza część rozdziału.
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łamanie prawa to dobry temat do rozmowy. Szczególnie, jeśli chodzi o sposoby na zabijanie dzieci.
      Niektóre brytyjskie akcenty są ładne, inne po prostu brzmią źle.
      Krukoni są najlepsi. Świetnie sobie radzą z rozwiązywaniem zagadek. Gdyby Harry był Krukonem to załatwienie Voldiego nie zajęłoby mu tyle czasu.
      Pomyślę o tym.
      Wzajemnie!!

      Usuń
  2. Hello Darkness my old friend!
    Od kiedy przeczytałam ten tytuł to nie mogłam się skupić na rozdziale, bo mój mózg podświadomie to śpiewał.
    Już nie mogę się doczekać współpracy Basila z Jasperem.
    (mam nadzieję, że Lucian nie żyje)
    Znowu Tom, meh. Niech on i jego wonsz idą gdzieś, gdziekolwiek, byle dalej ode mnie.
    Ziemniaki z Tobą!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasil czy Basper?
      (czytaj dalej)
      To czasy Riddle'a. Dziwne, gdyby go nie było.
      Już prawie się wyrobiłaś!

      Usuń
  3. Idę dalej, zbliżam się do najnowszego rozdziału. ;D

    OdpowiedzUsuń