sobota, 2 września 2017

Zemsta

Bazyliszek nie mógł go zaatakować. Nie dość, że Basil był Ślizgonem, to jeszcze pochodził z czytsokrwistej arystokratycznej rodziny. Wąż nie miał powodu, żeby go uśmiercać. Nikt by na tym nie zyskał.
Coś mu nie pasowało w tym dźwięku. Brzmiał jak wąż, ale… nie do końca tak, jak powinien. Syczenie brzmiało jak dźwięk w zabawkach dla dzieci, które miały je uczyć, jakie odgłosy wydają dane zwierzęta.
Ciało i zdrowy rozsądek powtarzały, żeby nawet nie próbował się obrócić, żeby sprawdzić, co jest nie tak, ale jedna drobna cząsteczka jego mózgu zachęcała go do zajrzenia za siebie.
Najwyżej umrze. Byłaby to ogromna strata dla czarodziejskiej społeczności, a on nie osiągnąłby swoich celów, ale co mu szkodziło?
Deglacio ­– mruknął pod nosem. W ostatnim czasie często używał tego zaklęcia, okazywało się zaskakująco przydatne.
Zostawało pytanie, czy zaklęcie podziałało na Wielkiego Złego Węża? Dźwięki ucichły. Od razu poczuł się bezpieczniej.  
Ostrożnie się obrócił, powstrzymując chęć zamknięcia oczu i oddalenia się w jak najdalszy kąt Hogwartu.
Spodziewał się ujrzeć oślizgłe stworzenie na środku korytarzu. Takie, jak to, na które wpadł, bawiąc się w ogrodzie, gdy miał siedem lat, tylko pięćdziesiąt razy większe. Prawie umarł tamtego dnia, wąż go ukąsił i gdyby jeden ze skrzatów znalazł go kilka minut później, prawdopodobnie by go tu nie było, tylko gryzłby ziemię w jakimś ładnym zakątku Francji.
Od tamtego czasu szczerze nienawidził węży.
To, co ujrzał, nie było jednak wężem, a trójką Ślizgonów. Zamarli z wystawionymi językami, będąc w połowie „syczenia”. Mógł się tego spodziewać. Jak tylko rozniosła się wieść, że Komnata została otwarta, Ślizgoni uznali za swój obowiązek robienie tego typu żartów.
Do listy gatunków węży, których nie cierpiał dodał właśnie nowy punkt. Ślizgonów. Wszystkich, oprócz siebie.
Wśród grupki byli Avery, Lestrange, a także Malfoy z jego idealnym blond kucykiem. Kiedyś mu go zetnie. Ale jeszcze nie dzisiaj.
Przechadzał się dookoła chłopaków, postukując się końcówką różdżki w brodę i zastanawiając, co powinien z nimi zrobić. Miał wiele pomysłów, jak spalenie ich na stosie czy przetestowanie na nich Feritagre. Żaden z nich nie wydawał się wystarczający. Zabicie ich da mu tylko chwilową radość. Co zatrzyma ją na dłużej?
Nagle zatrzymał się w miejscu. W głowie pojawił mu się pomysł. Miał tylko nadzieję, że jego plan podziała tak, jak tego chciał.
Postanowił odłożyć zemstę na później. Miał dużo czasu na działanie, żaden z nich nigdzie się nie wybierał. Nie będą nawet wiedzieli, co ich uderzyło.
Ardento – powiedział, przekraczając próg biblioteki.
Już nie widział chłopaków, ale słyszał za sobą zdezorientowane głosy.
– Gdzie on jest? – zapytał jeden.
– Przecież tu stał – odpowiedział mu drugi, prawdopodobnie był to Avery.
Zostawił ich, kłócących się, czyja to wina, że zniknął, i zagłębił się w dalsze regały biblioteki. Gdzie by się ukrył, gdyby był Ukrytym Działem? Wiedział tylko, że znajduje się on gdzieś w bibliotece, nic poza tym.
Jeszcze rok temu, w tak słoneczną niedzielę jak ta, wylegiwałby się na błoniach albo dokuczał stworzeniom żyjącym w jeziorze. Założyłby się z Nottem, kto zrobi więcej żartów profesorom, zanim go złapią i dostanie szlaban. Robiłby rzeczy dla zabawy, nie żeby poznać mroczne sekrety i próbować uratować swoje życie przed Ciemnością.
Dźwięk jego kroków zdawał się o wiele głośniejszy niż zwykle. Pewnie dlatego, że biblioteka znów była pusta. Nikt nie hałasował, nie przewracał kartek w książce głośniej, niż było o konieczne, nie rozmawiał szeptem, który i tak wszyscy słyszeli ani nie krzątał się między regałami. Biblioteka z rana przyprawiała go o dreszcze swoją pustością.
Ostatnimi razy często trafiał na opustoszałą bibliotekę. Wiedział, jaki czas wybierać na poszukiwania, żeby nie wpaść na uczące się lub odrabiające zadania grupy. Zbyt wiele ludzi równało się zbyt wielkiemu ryzyku.
Tym razem, poza nim i Boone – czy też Brooke albo Bounce – była jeszcze nieznana mu pierwszoroczna Krukonka i Gryfon z siódmego roku. Ona siedziała przy stoliku przy oknie i zaglądała przez nie częściej niż czytała coś z trzymanej w rękach książki, a chłopak przeglądał książki w dziale o transmutacji.
Przeszedł na koniec pomieszczenia, uważnie przyglądając się każdemu regałowi, a szczególnie tym stojącym pod ścianami.
– Czego szukasz? – zapytał ktoś obok niego.
Zerknął w prawą stronę. W Dziale Niewidzialności stała szatynka z grubą książką w rękach, która zdawała się ważyć połowę tego, co ona sama.
– Nic, czym powinnaś się interesować – burknął, przypominając sobie o swoim ostatnim śnie. – Śledzisz mnie, Bolton?
Wciąż gdzieś na nią wpadał. Zaczynało to być równie uciążliwe, co drepczący mu po piętach Lucian.
– W Hogwarcie jest tyle interesujących ludzi, a ty zakładasz, że ja śledzę ciebie? Dorośnij, nie wszystko kręci się wokół ciebie.
Prychnął. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się myli. On był przecież najciekawszą i wkrótce odnoszącą największe sukcesy osobą.
– Wprost przeciwnie. Jestem jak słońce czarodziejskiego świata – powiedział. – Na początku nikt nie wie, że ja jestem w centrum, ale jak ich oświecę, to będą mi całować stopy.
– Albo będą trzymać się z daleka, bo nikt nie będzie w stanie na ciebie spojrzeć.
– To też w pewnym sensie sukces, więc czemu nie? – Wzruszył ramionami. – Też mogłabyś trzymać się z daleka. Twój widok przyprawia mnie o chęć gwałtownego wyrzutu treści pokarmowych na zewnątrz.
Wyglądała na zaskoczoną jego słowami.
– Kto by pomyślał, Ślizgon, który potrafi zastąpić słowo „rzygi” czymś bardziej skomplikowanym – skomentowała, kiwając głową z podziwem.
– Myślałem raczej o „wymiotach”. Dziewczyny nie powinny używać takich brzydkich słów.
Zamknęła trzymaną w dłoniach książkę i przez chwilę zdawało mu się, że ma zamiar nią w niego rzucić. Nie zrobiła tego.
– Facet nie będzie mi mówił, co mogę robić, a czego nie. Tym bardziej taki jak ty.
– Taki jak ja? Idealny, prześwietny, wzór do naśladowania?
Odwróciła twarz, ukrywając przed nim delikatny uśmiech.
– Och, przepraszam. Możesz powtórzyć? Nic nie słyszałam przez twoje przerośnięte ego.
Zachował kamienną twarz, ale jego duma i ego zostały urażone.
– Okej, Candy, przeszkadzasz mi. Teraz sio – Machnął na nią ręką – i daj mi spokój.
Przeszedł dalej, ignorując komentarze dziewczyny. Nie poszła za nim, ale przez chwilę czuł na plecach jej wzrok.
Rozejrzał się. Wciąż nie wiedział, czego szuka. Zwrócił uwagę na regały, na ich budowę. Przyglądał się każdemu z nich, szukając na nich tajemnych znaków, runów, czegokolwiek.
Przypomniał sobie tekst zapisany na kartce w Gabinecie.
S. ukrył niezwykle niebezpieczny przedmiot w murach Hogwartu. Po latach poszukiwań odkryłem, iż prawdopodobnie znajduje się on w Ukrytym Dziale biblioteki. Działu ani przedmiotu nie udało się znaleźć. Należy zniszczyć przedmiot, zanim leżąca na nim klątwa zacznie działać.
Reszta listu została spalona. Zostało to napisane przez któregoś z poprzednich dyrektorów. Nawet nie próbował zapamiętać, którego. Nie udało mu się znaleźć Ukrytego Działu i zostawił list w nadziei, że któryś z jego następców postanowi podjąć jego misję.
S. to ukrył. S jako Salazar? Albo Slytherin? Bardzo prawdopodobne. Ukrył Komnatę Tajemnic, więc jego stworzenie Niezwykle Niebezpiecznego Przedmiotu i Ukrytego Działu wydawało się logiczne.
Niestety, nie znalazł żadnych znaków. Niczego, czego nie powinno tam być. Wszystkie regały przepełnione były jedynie książkami. Siedział w bibliotece dwie godziny, przeszukując każdy zakątek, ale nie trafił na nic, co by go zainteresowało.
Zanim wyszedł z biblioteki, oddał wypożyczoną wcześniej książkę. Bibliotekarka kilka długich minut narzekała na niego, że ją przetrzymał i powinien nauczyć się, że nie przekracza się terminów, ale w końcu pozwoliła mu pójść.
W jego życiu pojawiało się coraz więcej niewiadomych.

***

Wybrał moment, kiedy większość osób z jego domu siedziała w pokoju wspólnym, narzekając na siebie nawzajem i ustawiając zakłady, kto wygra następną partię szachów. Aktualnie było 2:1 dla Flint. Krążyły plotki, że brwi pomagają jej w wygranej, dekoncentrując przeciwnika. Basil nawet przez chwilę nie wątpił w ich prawdziwość.
Najpierw zakradł się do pokoju Avery’ego i Lestrange’a. To, że mieszkali razem, bardzo ułatwiało mu zadanie. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi, upewniając się przy tym jeszcze raz, czy nikt na pewno nie zwraca na niego uwagi.
Każdy pokój wyglądał tak samo, miał taki sam schemat, ale to mieszkające w nim osoby odpowiadały za dostosowanie go do swoich potrzeb. Basil u siebie miał na szafce w przezroczystej doniczce nigdy nie więdnącą lawendę. Stronę Avery’ego łatwo było poznać – porozwieszał u siebie plakaty z ulubioną drużyną Quidditcha. Lestrange miał całe łóżko zawalone brudnymi ubraniami.
Nie był pewien, czy zaklęcie podziała tak jak tego chciał. Musiał zaufać swojej intuicji. W tej chwili podpowiadała mu, że różdżka nie będzie mu potrzebna. Schował ją do kieszeni.
– Koniec żartów – szepnął, stając na środku pokoju. Uniósł powoli ręce, skupiając się na swojej wewnętrznej magii. – Ardento.
Nie minęła minuta, a każdy jeden przedmiot w pomieszczeniu zajął się ogniem. Czerwone płomienie pochłaniały wszystko, co stało na ich drodze. Wszystko, oprócz ich twórcy. Basil stał na środku pokoju, ale ani jeden płomień nie ważył się go dotknąć.
Przedmioty płonęły i zmieniały się w kupki popiołu. Najdziwniejsze w tym wszystkim wydawało się Basilowi to, że nie powstawał dym. Nie miał problemów z oddychaniem, nie unosiła się wokół niego czarna chmura, widział wyraźnie wszystko, co się działo. Przyglądał się temu z szerokim uśmiechem.
Płomienie skakały z miejsca na miejsce, wesoło pożerając drewno, książki i całą resztę.
Basil tego dnia stracił trochę na swojej dumie. Avery, Lestrange i Malfoy stracą za to wszystkie swoje przedmioty. Wszystko, co mieli. Każdą najdrobniejszą rzecz, jaką pozostawili w swoich pokojach. Miał nadzieję, że będą zaskoczeni, zdenerwowani i zdewastowani, gdy to zobaczą.
Był ciekaw, czy Reparo przywróciłoby meble do wcześniejszego stanu.
Jak tylko skończył z pokojem tej dwójki, przeszedł do Malfoya. Ten dzielił pokój z Nottem. Za Nottem też nie przepadał, więc nie było mu go szkoda. Najchętniej podpaliłby pokoje każdego Ślizgona, a potem udawał, że nie wie, dlaczego tylko jego pokój nie spłonął.
W drugim pokoju zaskoczyła Basila jego czystość. Mimo, że wszystko zostało poukładane i było na swoich miejscach, w pomieszczeniu śmierdziało. Ktoś niedawno musiał użyć tam śmierdzącej bomby.
Skrzywił się z odrazą, ale nie wyszedł.
Już podnosił ręce, by rzucić zaklęcie, gdy zauważył błyszczący przedmiot, leżący na półce przy łóżku Malfoya. Poszedł bliżej i wziął do ręki złoty cienki naszyjnik. Przyczepiona do niego zawieszka miała kształt węża. Jego oczy były dwoma małymi diamentami, połyskującymi w świetle.
Schował naszyjnik do kieszeni i rzucił zaklęcie, pozbywając się wszystkiego, co miał Malfoy.

***

W jego magii najbardziej denerwowało go to, że podczas zajęć nie miał żadnych problemów z rzucaniem zaklęć, a po nich nagle wszystkie umiejętności mu się wyłączały. Ot tak, bez żadnego wyjaśnienia, po prostu decydowały się przestać go słuchać.
Jak na ironię, dzień po jego podpaleniu pokoi, na Zaklęciach mieli się uczyć zaklęcia, którym wyczarowuje się ogień.
Panika, jaką wywołał swoim działaniem, sprawiła mu niezmierną radość. Ledwo powstrzymywał się od śmiechu, gdy usłyszał dziewczęcy pisk Lestrange’a i zobaczył wkurzoną minę Malfoya. To był dla niego wesoły dzień, nie licząc momentu, kiedy myślał, że zostanie zabity przez Bazyliszka.
Każdy z nich miał podpalić kawałek papieru. Basilowi wyszło już za pierwszym podejściem.
– Merveilleux – powiedział do siebie, patrząc na znikającą w płomieniach kartkę.
– Bardzo dobrze, panie Oullette – ocenił profesor, wskazując jego ogień.
Mieli tę lekcję z Ravenclawem. Profesor Queshire gładził swoją szarą kozią bródkę, przechadzając się między ławkami i sprawdzając, jak wychodzą im zaklęcia. Miał jedną zasadę na swoich zajęciach – osoby z tego samego domu nie mogły siedzieć obok siebie.
Basil wylądował obok piegowatego chłopaka, na którego mówili Gally. Starał się go ignorować przez całą lekcję, ale kiedy tamten prawie podpalił mu włosy, Basil nie wytrzymał.
– Arrière-faix de truie ladre! – warknął, odsuwając się od Krukona. – Niekompetentny osioł. Ludzie próbują tu pracować. Pétasse.
Zawsze myślał, że Krukoni są tacy mądrzy i wszystko im wychodzi za pierwszym razem. Dotychczas tak było z wszystkimi, których spotykał. Ten jeden odchodził od zasady.
– Przepraszam – powiedział szybko chłopak, unosząc dłonie w obronnym geście. – Nie chciałem. To było przez przy…
– Nieważne. Zamknij się – syknął Basil, nawet na niego nie spoglądając. – Nie przeszkadzaj mi więcej.
Krukon się zgarbił. Położył na ławce kolejny kawałek pergaminu i niepewnie powtórzył zaklęcie. Próbował dziesięć razy, a każdy z nich kończył się niepowodzeniem. Basil chciał zacząć go wyśmiewać, zanim zdał sobie sprawę, że ma taki sam problem jak on. Jedyną różnicą było to, że Krukon miał problemy podczas lekcji, a Basil po nich.
– Skup się – podpowiedział mu Basil. – Widok twoich porażek jest żenujący.
Chłopak spróbował jeszcze trzy razy. Za pierwszym pojawił się snop iskier, ale kartka nie zapłonęła. Za drugim pojawił się mały ogień, który szybko zgasł, nie pochłaniając nawet połowy kartki. Za trzecim się udało. Iskry stworzyły płomienie, a one w mgnieniu oka zjadły papier i zniknęły.
Widząc to, Basil miał jednocześnie ochotę uderzyć się w głowę za pomaganie Krukonowi swoimi miłymi słowami i uśmiechnąć się z dumą. Nie zrobił ani tego, ani tego. Chwilę triumfu przerwał mu profesor:
– A gdzie panna Patil? – zapytał Queshire, zauważając wolne miejsce, gdzie zwykle siedziała blondwłosa Krukonka.
– W skrzydle szpitalnym – odpowiedział ktoś z końca sali.
– W skrzydle? Co się stało?
W klasie zapanowała nieprzyjemna cisza. Nikt nie chciał się odezwać, przyznać prawdy. Obawiali się tego, co to dla nich oznaczało. Czy Hogwart przestał być bezpiecznym miejscem? Jakie będą tego konsekwencje?
W końcu Riddle odpowiedział profesorowi niewinnie:
– Została spetryfikowana.
– Spetryfikowana? – Profesor wyraźnie się przejął. – Niedobrze. Miejmy nadzieję, że szybko uda się ją uzdrowić.
Basil domyślał się, że Tom myśli o czymś całkowicie odwrotnym. Pewnie miała umrzeć, a jakimś cudem udało jej się tego uniknąć.
Jak tylko lekcja dobiegła końca, złapał Riddle’a za ramię i odciągnął go na bok, z dala od wścibskich uszu. Odezwał się dopiero, kiedy wszyscy wyszli z sali, łącznie z Queshire’em.
– To było zaplanowane czy twój pupil spieprzył robotę?
– Wszystko jest zaplanowane, nie musisz się o to martwić.
– Jesteś pewien, ‘Mas? – zapytał Basil, wskazując dłonią na drzwi. – Masz zamiar petryfikować wszystkie szlamy w tej szkole? Uzdrowią je. To twój genialny plan? Pozbywanie się ich na jakiś czas?
Riddle się obruszył.
– To dopiero początek – warknął, próbując wyminąć Baza. Nieudolnie. Francuz zacisnął dłonie na jego ramionach i przypiął go do ściany. – Nie mogę przecież od razu zacząć ich zabijać. Trzeba wywołać napięcie. Mają się bać. Potem wybijemy jedną po drugiej.
Basil chciał mu powytykać wszystkie wady jego planu. Powiedzieć, jak idiotyczny jest jego pomysł. Ale nie mógł. Nie w tym momencie. Riddle nigdy by mu nie zapomniał, że od samego początku nie wierzył w niego i jego plan.
Był rozdarty. Tom zdawał się nie zauważać luk w swoim planie. Podchodził do niego z tak wielką energią i entuzjazmem. Miło byłoby patrzeć, jak to wszystko znika, gdy plan zacznie się sypać. Z drugiej strony, Riddle może być później wkurzony, że nie powiedział mu wszystkiego wcześniej.
– Przemyśl uważnie swój plan – polecił Tomowi, puszczając go. Odsunął się o dwa kroki, dając Ślizgonowi trochę przestrzeni. – To moja rada. Lepiej jej posłuchaj.
– Zastanowię się nad tym.
Riddle ruszył ku wyjściu z sali. Poruszał się powoli, a każdy jego krok krzyczał „Ślizgońska duma”. Każdy ze Slytherinu w pewnym momencie swojej nauki w Hogwarcie wyrobił sobie ten chód. Nieodłączna część bycia Ślizgonem.
– Kto jest następny na twojej liście? – zapytał jeszcze Basil, gdy Riddle stał przy drzwiach. Jego głos brzmiał równie obojętnie, jakby pytał o to, co Tom miał na obiad, nie kto będzie jego następną ofiarą.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Riddle odpowiedział z uśmiechem:  
– Kennard z Hufflepuffu.
Lucian Kennard.


Niby miałam rozpiskę tego rozdziału, ale poszedł w zupełnie inną stronę, niż powinien. Also, nowa okładka na wattpadzie! Dzięki niej odkryłam, że pędzle w fotoszopie są całkiem przydatne.

5 komentarzy:

  1. "Dziewczyny nie powinny używać takich brzydkich słów."
    Aggghhhh, dlaczego go ona wtedy nie uderzyła, przecież tak bardzo na to zasługiwał. Baz, ja wiem, że to było jakieś siedemdziesiąt lat temu, ale nadal, ugh. Nie rób tego więcej.
    Chociaż trzeba mu przyznać, że formę zemsty wymyślił całkiem udaną. Co prawda zakładam, że osoby poszkodowane domyśliły się, kto był sprawcą, ale nie mają mu jak tego udowodnić, więc nikt nie musi się nimi przejmować. Chociaż może wzięcie tego naszyjnika nie było najlepszym pomysłem.
    Och, zabicie Luciana będzie takie... przykre i niepspodziewane... (zabawne i długo oczekiwane). Dobrze, że Tom wybiera ofiary w jakiejś porządnej kolejności.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, zasługiwał. Taki typowy fakboi lat 40.
      Skoro ma ciekawe zaklęcia, to właściwie koniecznym jest użycie ich do zemsty, prawda?
      Lucian zasługuje na śmierci za samo imię. To będzie cudowny moment.
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Lucian umrze? W końcu? Jak cudownie. Mam nadzieję, że się na tobie nie zawiodę.
    Czy wspominałam już o tym, że 'Mas mnie irytuje?
    Jak Cię zdenerwuję to też mi wszystko spalisz? Lepiej nie będę syczeć za twoimi plecami xD
    Idę do następnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łał, w końcu komentarz który w całości jest o rozdziale. Nie sądziłam, że to kiedykolwiek się stanie.
      Czytaj dalej, a się dowiesz.
      Ić.

      Usuń
  3. Giń, Lucek, giń. Zresztą, Basil dobrze jej powiedział; dziewczynie nie przystoi tak przeklinać, szczególnie w tamtych czasach. Rozumiem, że teraz to w miarę normalne, ale jednak... wtedy trzeba było przestrzegać zasad. Właściwie to zastanawiam się jak wyglądało życie nastolatków; ruchali się z każdym czy stawiali na miłość?

    OdpowiedzUsuń