sobota, 19 sierpnia 2017

Candace

Słońce oświetliło ich zarumienione twarze, gdy powoli się do siebie zbliżali. Wszędzie wokół było niezwykle spokojnie; siedzieli pod wielkim drzewem, a dookoła nich rozpościerały się pola powiewającej na wietrze lawendy. Byli sami. Nikt nie mógł przerwać im tego momentu.
Pogładził ją dłonią po policzku. Wyglądała tak niewinnie. Będąc tam, obok niej, sam czuł się jak inny człowiek. Targały nim uczucia, jakich nigdy wcześniej nie doświadczył i jakich wolałby nie czuć. Stawał się przez to podatny na zranienia.
Martwienie się o swoje życie to jedno, to było proste, ale o jeszcze jakąś osobę? Nie, na to się nie pisał. Ale… nie potrafił się cofnąć, odrzucić tego, co się między nimi rodziło.
Kosmyk jej włosów musnął jego dłoń. Odgarnął jej włosy za ucho, po czym spojrzał jej w oczy. Miała piękne oczy. Szary kolor mieszał się z fioletem, tworząc połączenie idealne. Tak nietypowe, niespotykane, po raz pierwszy w całym swoim życiu widział oczy o podobnym kolorze. Jakim cudem nie zwrócił na nie wcześniej uwagi?
Powiedziała coś, a przynajmniej tak mu się wydawało. Jej usta się poruszyły, ale nie usłyszał żadnego słowa. Nie słyszał niczego, poza wesołym śpiewem siedzących na drzewie skowronków.
– Powtórz – rozkazał jej, skupiając całą swoją uwagę na ruchu jej warg i dźwięku jej głosu.
Otworzyła usta, jednak znów nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
– Nie słyszę cię. Mów głośniej.
Ptaki umilkły. Po chwili zorientował się, że nie tylko ptaki już się nie odzywały. Nie słyszał już dosłownie niczego, jakby ktoś rzucił na jego uszy zaklęcie wyciszające.
Coś w oddali się poruszyło. Zebrał się wiatr, który mocnymi podmuchami bawił się kwiatami, wyrywając je z ziemi i rozrzucając dookoła. Jeden z nich wylądował Basilowi na ramieniu. Dziewczyna natychmiast po niego sięgnęła i zrzuciła go na ziemię.
Uśmiechnęła się do niego, ale w jej uśmiechu było coś, co sprawiło, że zaczął czuć się niepewnie. To był władczy uśmiech. Wiedziała, że mogła nim rządzić. On niestety też, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał.
Pocałowała go krótko. Całował się już z wieloma dziewczynami, ale ten pocałunek był inny. Czuł się dziwnie, coś było nie tak. Spodziewał się, że jej usta będą miękkie i ciepłe, a okazały się twarde i smakowały goryczą. Bardziej, jakby całował się z kawałkiem lukrecji niż z dziewczyną.
Odsunął się od niej. Ptaki znów zaczęły się odzywać, ale to już nie były skowronki. Tamte ptaki zniknęły, a na ich miejscu pojawiła się chmara kruków, których świecące oczy wpatrywały się w siedzącą pod drzewem parę.
Znów przyciągnęła go do siebie. Tym razem go nie pocałowała, tylko przytuliła. Zamknęła Basila w mocnym uścisku, nie pozwalając zrobić mu najmniejszego ruchu. Nie pozwalając mu uciec.
W końcu się odezwała, a on usłyszał każde słowo głośno i wyraźnie. To jednak nie był głos dziewczyny, tylko przeszywający go szpiku kości głos starej wiedźmy.
– Nie uciekniesz przed ciemnością.
Zanim zniknęła w chmurze czarnego dymu, zdążyła się jeszcze triumfalnie zaśmiać.
Nie miał nawet czasu, by zastanowić się, co się właściwie stało. Poczuł ostry ból w klatce, a z miejsca, w którym powinno znajdować się serce, lał mu się strumień krwi. Dźgnęła go prosto w serce czymś ostrym i drewnianym... Czy to była różdżka?
Próbował zatamować dłońmi krwotok, ale krwi było coraz więcej, a strumień sprawiał wrażenie, że miał się nigdy nie skończyć. Była tylko krew. Krew, której metaliczny smak wkrótce poczuł również w ustach.
Nagle wszystko stało się czarne, a w jego uszach brzmiało w kółko jedno słowo. Imię.
Candace.

Otworzył szeroko oczy i głośno wciągnął powietrze. Jego dłonie natychmiast powędrowały do serca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się bolesna rana. Zniknęła. Tak samo jak biała koszula, jaką miał na sobie na łące.
Na nagim torsie nie miał nawet najmniejszego zadrapania. Odetchnął z ulgą.
Łąka również zniknęła, tak samo jak Bolton, która tam z nim siedziała. Czy to była Bolton? Nie miała powodów do zabijania go.
Siedział na krześle przy biurku. Porozkładał na nim wcześniej książki z zamiarem nauki. Musiał w międzyczasie zasnąć. To był tylko sen. Okropny sen.
Dlaczego śniła mu się Bolton? Zabijająca go Bolton, poprawił się w myślach. Całowali się. Ona go pocałowała. Czy prawdziwa Bolton też chciałaby go pocałować. Pewnie tak, należał przecież do hogwarckiej elity. To nie wyjaśniało, dlaczego miał właśnie taki sen.
Czuł pewną więź, pociąg do dziewczyny, ale to było coś całkiem innego. Ona go jedynie intrygowała, nie zamierzał zacząć się z nią umawiać. Nie mógł. Zbyt wiele problemów spadło na jego barki, żeby jeszcze musiał męczyć się z jakąś dziewczyną.
Miał ochotę uderzyć swoją podświadomość porządnym zaklęciem, żeby skupiła się na ważniejszych rzeczach niż miłostkach.
Nie uciekniesz przed ciemnością. Co to miało znaczyć? Znowu chodziło o tę całą „klątwę”? Jeśli Ciemności tak zależało, to wystarczyłoby, żeby wysłała list i by się umówili na spotkanie. Prześladowanie go w snach od razu sprawiało, że Ciemność trafiła na jego czarną listę.
Dochodziła piąta nad ranem. Nie warto było mu już zasypiać, i tak musiałby niedługo wstać. Chociaż raz zaskoczy Riddle’a i będzie na nogach jako pierwszy.
Zerknął na łóżko współlokatora. Tom leżał owinięty grubym kocem, mamrotając od czasu do czasu jakieś niezrozumiałe dla Basila słowa. Tak łatwo mógł go w tej chwili skrzywdzić. Z trudem opierał się pokusie.
Chłopak leżący na sąsiednim łóżku był młodszy od Basila o zaledwie niecały tydzień, dokładnie sześć dni. Riddle obchodził urodziny ostatniego dnia roku, gdy on świętował w Boże Narodzenie. I temu właśnie chłopakowi udało się otworzyć legendarną Komnatę Tajemnic. Basil wciąż miał problemy z uwierzeniem w to.
Gadał o Komnacie już od dłuższego czasu, a Baz nie sądził, że rzeczywiście uda mu się ją kiedyś otworzyć. A teraz wypuścił cholernie wielkiego węża i „panuje nad nim”. Basil nie przepadał za wężami, co było dość ironiczne, skoro trafił do domu Węża.
Cały zamek wciąż był pogrążony w głębokim śnie. Mógł równie dobrze skorzystać z okazji i trochę poszperać. Wyciągnął różdżkę i wykonał szybki ruch ręką, mówiąc:
Lumos.
Nic się nie stało. Spróbował jeszcze raz z nadzieją, że może zrobił coś nie tak. To przecież było zaklęcie na poziomie pierwszego roku, nie mogło mu nie wyjść. A jednak nie wyszło. Za trzecim razem również. I za czwartym. Za piąty nawet się nie zabierał.
Czyli jego problemy z zaklęciami wróciły. Przez jakiś czas nic się nie działo, wszystko dobrze mu wychodziło, nie było żadnych niepowodzeń. Ten czas dobiegł końca.
Mruknął pod nosem wiązankę wyrafinowanych francuskich przekleństw, które podłapał od ojca.
Deglacio. – Tym razem podziałało.
Wciągnął na siebie jeszcze szybko jakieś ubrania i ruszył do akcji. Nie musiał się nawet spieszyć, Deglacio załatwiało sprawę, ale wolał jak najszybciej się z tym uporać.
Przemierzał korytarze, skąpane w słabym świetle wschodzącego słońca. Wciąż widział niewiele, ale musiało wystarczyć. Nie natrafił po drodze na żadną żywą duszę, wszyscy nadal spali.
Deglacio bardzo ułatwiało mu życie. Nie dość, że dało się nim kogoś zamrozić, to jeszcze zamrażało wszystkich wokół. Mógł bezkarnie robić, co mu się podobało i potem uciec z miejsca zbrodni, a nikt nawet nie wiedziałby, że tam był, ani kiedy się to wydarzyło. To było bardzo przydatne zaklęcie.
Dotarł na miejsce po kilku minutach i wypowiedział hasło, mając nadzieję, że go dotychczas nie zmieniono.
– Szczęśliwy los.
Wejście się przed nim otwarło. Uśmiechnął się sam do siebie. Dippet za bardzo ufał swojemu hasłu. Powinien już dawno je zmienić. To, że tego nie zrobił, działało tylko na korzyść Basila.
Gabinet świecił pustkami. Wszystko, każdy najmniejszy przedmiot, było tam uporządkowane i na swoim miejscu. I tak samo będzie musiało wyglądać, kiedy on już stamtąd wyjdzie. Wolał uniknąć problemów. Gdyby ktoś zauważył, że coś zostało zmienione, jeszcze dyrektor zmieniłby hasło, a tak mógł tam wchodzić, kiedy tylko mu się podobało.
Rozglądał się za czymś, co chociaż odrobinę odchodziło od typowych przedmiotów, znajdujących się w gabinecie dyrektora. On również szukał zakazanego przedmiotu, a może nawet już udało mu się go znaleźć (w co, biorąc pod uwagę jego kompetencje, Basil szczerze wątpił).
Gabinet dyrektora to bardzo bezpieczne miejsce, tam właśnie powinien ukryć coś, co nie powinno wpaść w ręce jakiegoś ucznia czy też innych czarodziei. Nikomu teraz nie można było ufać.
Przeglądał porozkładane po pomieszczeniu książki oraz inne przedmioty i lekko zdenerwowany stwierdził, że nie ma tam tego, czego szuka. Czymkolwiek to było.
To na pewno rzucałoby się w oczy.
Wziął głęboki oddech, rzucił kilka krótkich przekleństw i kontynuował poszukiwania. Ślizgoni nie poddają się tak łatwo.
Na biurku Dippeta leżało kilka listów. Wszystkie zostały starannie włożone do kopert i zamknięte. Otworzył jeden z nich. W żółtej kopercie znajdował się krótki list, zaadresowany do państwa Eatonów, mieszkających w Maidstone. Przeczytał, co napisał do nich Dippet. Pewnie zrobił to późno w nocy i postanowił wysłać następnego dnia. Tego dnia.
Treść listu nie zawierała niczego ciekawego, a jedynymi zdaniami, jakie przykuło uwagę Basila były:
Od dłuższego czasu nie widziano Państwa córki. Czy wróciła do domu?
Z Hogwartu było się łatwo wymknąć. Odłożył list z powrotem do koperty, przekonany, że uznają, że ich córka postanowiła uciec. Sam chętnie by to zrobił, uciekł i nigdy nie wracał, gdyby nie to, że zaczął nad czymś pracować i nie zamierzał porzucać czegoś, co już zaczął.
Reparo.
Nie był zdziwiony, kiedy okazało się, że to zaklęcie również nie działa. Postarał się jak najlepiej zakleić kopertę i przywrócić do poprzedniego stanu.
Dwa inne listy też były zaadresowane do rodziców, tak przynajmniej uważał, ale nie poznawał nazwisk. Skoro nie poznawał, to uznał, że to pewnie nic ciekawego.
Podniósł leżące na biurku książki, przejrzał ich treść, lecz tam również nic nie przykuło jego uwagi. Książki dotyczyły nic nieważnych spraw, jak na przykład, kto sprawował władzę w Hogwarcie przez ostatnie kilkaset lat i jak bardzo spaprał sprawę.
W pewnym momencie, gdy już miał zamykać ostatnią książkę, wypadła z niej pożółkła wiadomość. Omiótł wzrokiem już prawie zamazany tusz, starając się rozczytać szybko i niewyraźnie nakreślone słowa.
Znalazł to, czego szukał.

***

Złapał Riddle’a, kiedy ten dopiero podnosił się z łóżka i zaczynał budzić się do życia. Basil odwołał zaklęcie, jak znalazł się na schodach, w wystarczającej odległości od gabinetu. Treść kartki wryła mu się w pamięć. Zapamiętał wszystko, czego potrzebował i teraz zostało tylko kwestią czasu to, kiedy odnajdzie ukryty przedmiot.
Pokręcił się trochę po Hogwarcie, żeby zabić czas, zanim wrócił do pokoju.
– Dopiero wstałeś? – zapytał Riddle’a kpiąco, siadając na skraju swojego łóżka. – Ominęło cię wiele niezwykle interesujących wydarzeń.
Riddle skrzywił się i spojrzał na zegar. Wpół do siódmej, pół godziny do rozpoczęcia śniadania. Tom, jak zwykle, wstał o wiele za wcześnie.
– Nie ma jeszcze siódmej, nic się nie stało, bo wszyscy wciąż śpią – stwierdził Tom. – Ty też powinieneś. Co sprawiło, że cudowny pan „nie ruszę nogi z łóżka, dopóki nie wyciągną mnie z niego siłą” wstał o tak wczesnej porze? – Jego ton przepełniony był czystą pogardą, mimo to Baz i tak uśmiechnął się, gdy nazwał go „cudownym panem”.
– Musiałem coś załatwić i nie miałem ochoty oglądać nikogo na korytarzach. Jeszcze straciłbym swoje cudowne opanowanie i zrobiłbym coś, czego nie powinienem, a tego wolałbym uniknąć.
Riddle nie wyglądał na zadowolonego jego odpowiedzią. Wkładał na siebie szatę, gniewnie pomrukując pod nosem obelgi pod adresem Basila i „tych cholernych francuzów”.
­– Mów, co zrobiłeś – zażądał.
 Basil wyszukał pod poduszką swoją księgę zaklęć i ją przekartkował, sprawdzając, czy pojawiło się coś nowego.
– Nic, o co musisz się martwić.
Czytał uważnie każdą stronę, chociaż już od dawna znał ich treść na pamięć. Nic się nie zmieniło od czasu, kiedy ostatni raz sprawdzał.
– Naślę na ciebie Bazyliszka – zagroził mu Tom, wstając z łóżka i sięgając po swoją różdżkę, leżącą na drewnianym stoliku obok. – Pewnie jest głodny.
Skrzywił się, słysząc o pupilu Riddle’a. Ten cholerny Bazyliszek. Nie mógł mieć kota albo żaby, zamiast ogromnego węża? Wszystko, byle nie wąż.
– O, tak, zrób to. Tylko czekam, aż ktoś zakończy moje męki.
Odłożył książkę na miejsce, po czym spojrzał kątem oka na Riddle’a. Wciąż wpatrywał się w niego ze zdenerwowaną miną, oczkując odpowiedzi na swoje pytanie. Basil mimowolnie westchnął i rozłożył ręce.
– Tak naprawdę wyszedłem w środku nocy, spotkać się z jedną dziewczyną i trochę nam się przeciągnęło. – Spojrzał na zegar. – Do rana.
Usłyszał prychnięcie Toma.
– Ach, tak? Z jaką dziewczyną?
Wzruszył ramionami, przypominając sobie w myślach wszystkie znane mu dziewczyny w Hogwarcie. Od razu wyeliminował te zbyt młode, szlamy, Gryfonki, Ślizgonki i część Puchonek. Zostało mu niewiele.
– Czekaj. Chyba miała na imię – Zastanowił się jeszcze przez chwilę – Can… Candy? Nie, to nie to. Connie? Nie… Candace! Tak, byłem z Candace.
– Marnowanie czasu – skomentował Tom, kręcąc głową. – Co to za Candace?
Candace. Imię, które pojawiło się w jego głowie, gdy obudził się ze złego snu. W śnie była Bolton, jakie miał szanse, że okaże się, że ona rzeczywiście ma na imię Candace? Miał tylko nadzieję, że Candace nie jest bliską przyjaciółką Toma i że nie dowie się od niej o jego kłamstwie, bo wtedy będzie zmuszony wymyślić kolejne albo, co gorsza, powiedzieć prawdę.
– Pewnie i tak jej nie znasz. – Machnął ręką. – A moje zainteresowanie się ulotniło.
Tom przez krótką chwilę miał zamyśloną minę. Wreszcie podniósł głowę i błysnęły mu oczy.
– Baz? Czy młoda Bolton nie ma przypadkiem na imię Candace? O nie… Umówiłeś się z młodą Bolton?!
– Mówiłem, że muszę się na niej zemścić.
– I co, według ciebie, znaczy słowo „zemsta”?
– Każdy ma na to inny sposób – odpowiedział wymijająco. – Będziemy teraz rozmawiać o babach? ‘Mas, jest wiele ciekawszych tematów.
Jak na przykład, czy naprawdę umiesz kontrolować tego cholernego węża. „Cholerny wąż” znajdował się na szczycie najczęściej używanych przez Baza zwrotów w ciągu ostatniego tygodnia. Riddle narzekał na Francuzów, on na węża. Wciąż obawiał się, że trafi gdzieś na korytarzu na tego cholernego węża.
– Masz coś do ukrycia? – zapytał Riddle i wziął do ręki swoją torbę, gotowy do wyjścia.
– Czy to nie oczywiste? Nie jesteś moją matką, żebym ci się zwierzał z każdej minuty mojego życia.
Była niedziela, którą miał zamiar w całości poświęcić na poszukiwania. Im szybciej znajdzie ukryty przedmiot, tym szybciej dowie się, czym on jest i dlaczego musiał zostać ukryty. Miał tylko nadzieję, że nie okaże się, że to coś w rodzaju jego księgi – pojawiło się gdzieś i nie chce stamtąd odejść.
Najpierw jednak musiał wziąć dwie rzeczy ze swojego pokoju – swoją dumę i książkę, którą jakiś czas temu wypożyczył z biblioteki. Dotyczyła niezwykle nieciekawych stworzeń magicznych i Basil zasnął w połowie czytania, a potem jeszcze musiał napisać na ich temat wypracowanie. To był okropny dzień.
I nie miał zamiaru mówić Riddle’owi o swoich prawdziwych planach.
– Idziesz na śniadanie? – zapytał znów Tom, kierując się do drzwi.
Baz schował do torby odpowiednią książkę i dołączył do Toma.
– Mam sprawę do załatwienia.
– Candace?
Przeszli przez pokój wspólny, trącając wszystkich po drodze.
– Nie, tym razem bibliotekarka. Będę ją uczył francuskiej miłości. Wszyscy wiedzą, że jesteśmy najlepszymi kochankami na całej planecie.
Riddle skrzywił się z odrazą, wyobrażając sobie tę scenę.
– Co jest z tobą nie tak?
– Osobiście uważam, że jestem całkowicie normalny. To inni są zdeformowani psychicznie.
Rozdzielili się w połowie drogi. Riddle udał się do Wielkiej Sali na śniadanie, które rozpocznie się dopiero za piętnaście minut, a Basil do biblioteki. Teraz wiedział, że to właśnie tam musi szukać.
Zresztą, biblioteka tak czy inaczej byłaby jego pierwszym wyborem. Gdzie znajdzie odpowiedzi, jak nie w miejscu, gdzie są setki, a może nawet tysiące książek. On tylko musiał dotrzeć do tych, których nikt od lat nie ruszał.
Musiał odnaleźć zaginiony dział, ukryty gdzieś w bibliotece. Z tą myślą szedł przed siebie, wyobrażając sobie, jakie perełki tam znajdzie. Cały dział z książkami, których nikt nie widział na oczy od setek lat. Nieodkryta wiedza będzie należała do niego. Tylko do niego.
Był już prawie na miejscu, kiedy usłyszał za sobą syczenie węża.


Jak pewnie widzicie, blog przeszedł mały remont i szczerze mówiąc, jestem z siebie dumna. Jak na razie, mój najlepszy projekt. Przy okazji, zrobiłam również nagłówki z yousaną, evilde, evakiem i cheggsym z Kingsmana – ulubione szipy ://
Miałam trzy wersje zakończenia tego rozdziału, ale ta wydawała się najodpowiedniejsza.

5 komentarzy:

  1. Dzisiaj nie będzie rantu o głupocie czarodziejów. (Chyba.)
    Czy Bazyliszek nie miał aby służyć do wybicia szlam, do których Baz się nie zalicza? Tom chyba powinien przemyśleć swój system wartości.
    Czemu przez ten sen miałam wwrażenie, że Candace to kolejne zaklęcie? To zupełnie nie brzmi jak imię, ale whatever.
    Wracając do węża, czy Tom tak po prostu wypuścił go na szkolne korytarze? Jeśli tak, to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił.
    Jak Baz radzi sobie na zajęciach bez zaklęć? Chyba trudno uczęszczać do magicznej szkoły nie mogąc czarować, prawda?
    Uwielbiam ten szablon!!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Systemy wartości są skomplikowane.
      Tak, Candace to będzie zaklęcie. Jego działanie - przywołanie do siebie dziewczyny.
      Simon jakoś sobie radził, kiedy zaklęcia mu nie wychodziły, to czemu Baz nie miałby? Musi tylko trochę nad tym popracować.
      Dzięki!!
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. W końcu przybywam z komentarzem.
    Nie mam co robić w drodze do Niemiec, Marietta nie chce ze mną gadać xD
    Rozdział był krótszy czy tylko mi się tak wydaje bo czytałam go na dwa razy?
    Czyżby Basil szukał działu ksiąg zakazanych bardziej niż zakazane? Jestem zainteresowana.
    I chce wincyj Bolton! Tak, będę ci to wypominać w każdym komentarzu, tam samo jak to, że Tom mnie denerwuje. Po co on chce wiedzieć o wszystkich szczegółach życia Basila? Brytole są problematyczni.
    Ziemniaków!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bolton też jest brytolką, taki szczegół.
      Możliwe, że rozdział jest krótszy. Ostatnio wszystkie rozdziały są krótsze XDD
      Tom jeszcze cię trochę podenerwuje, przykro mi. Ale w następnym rozdziale czeka cię miła niespodzianka!
      Wzajemnie!

      Usuń
  3. Mam nadzieję, że wspomniane przez CIebie w komentarzu zaklęcie przywołania dziewczyny - Candace (lubię to imię) - będzie robić je podłymi sukami.

    OdpowiedzUsuń