sobota, 5 sierpnia 2017

Ciemność, ból i krew

Minęło kilka tygodni, odkąd poznał prawdę o swojej księdze. Księdze zaklęć Basila Oullette'a. Jeszcze nigdy nie był z niczego tak dumny, jak z tych zapisków.
Wolał jednak nikomu nie chwalić się swoim odkryciem. Nie każdemu mógł spodobać się fakt, że szesnastoletni chłopak tworzy mordercze zaklęcia, ma własną księgę i planuje pozbyć się z powierzchni Ziemi wszystkich, którzy staną mu na drodze do osiągnięcia życiowego celu – życia w świecie pozbawionym wad.
Za wady uznawał wiele rzeczy, od nieuleczalnych chorób po posiadanie w żyłach mugolskiej krwi. Jeszcze jako tako starał się szanować czarodziejów półkrwi, chociaż robił to niechętnie. Gdyby nie to, że Riddle jest półkrwi, a miał jeszcze związane z nim plany, ich też by się pozbył.
Zostawiłby jedynie czystokrwistych czarodziei. Elitę, do której sam należał. Dlaczego ktokolwiek chciałby kazić tak dobrą, czarodziejską krew, mugolską trucizną? Nie rozumiał tego. Nie rozumiał również, z jakiego powodu niektórzy czarodzieje żyli wspólnie z tamtymi. W tych samych miastach, domach, miejscach pracy. Myśl o dzieleniu pomieszczenia z mugolem sprawiła, że Basil drgnął z odrazy, zwracając na siebie uwagę siedzącej obok Flint.
Jej grube czarne brwi, przypominające dwa owłosione robaki przyklejone do okrągłej twarzy, przywróciły go do rzeczywistego świata. Czasem obawiał się, że zaczną się ruszać i rzucą się na niego. Flint wyglądała, jakby chciała się na niego rzucić, więc jej brwi pewnie czuły się podobnie.
Zapamiętał, żeby do listy powodów do nieumawiania się ze Ślizgonkami dodać punkt: „mają straszne brwi”.
– Panie Oullette – chrząknęła z irytacją profesor Hardwick. – Wciąż trwają zajęcia. Prosiłabym o odrobinę skupienia, całą lekcję bujasz w obłokach.
Spojrzał na profesorkę i kiwnął głową.
– Tak, przepraszam, mam dzisiaj mały problem ze skupieniem się.
Machnęła na niego ręką i wróciła do opowiadania o właściwościach jakiejś kolorowej rośliny, której nazwy Basil nie mógł sobie przypomnieć, a ona, jak na złość, jej nie wypowiedziała.
Wyłapywał pojedyncze słowa z całego wywodu Hardwick. „Silne”, „lekarstwa” i „trzydzieści dni suszenia” najbardziej zapadły mu w pamięć.
Czuł na sobie spojrzenie Flint. Wciąż się gapiła. Gdyby nie była dziewczyną, już dawno by na nią krzyknął, żeby przestała. Rodzice jednak nauczyli go, że żaden szanujący się mężczyzna nie podnosi głosu ani ręki na kobietę. Kiedy matki nie było, ojciec dodał od siebie, że zamiast tego, mężczyźni obrażają je w taki sposób, że nawet nie zauważają, że to było coś złego. I że odnoszą sukcesy, gdy one siedzą w kuchni i opiekują się dziećmi.
– Flint – zwrócił jej uwagę – rozumiem, że nigdy nie widziałaś niczego piękniejszego, ale bądź tak miła i skup się na lekcji. Dekoncentrujesz mnie.
Od razu się obróciła, czerwieniąc po uszy. Spodziewał się jakiejś złośliwej odzywki, na którą odpowiedziałby jeszcze złośliwiej, ale ona nie powiedziała niczego. Poczuł przez to lekki zawód. Nie chciał z nią rozmawiać, o nie, ale mogłaby się chociaż trochę postarać.
Prawdą było, że go dekoncentrowała. Ona i jej okropne brwi, którym brakowało tylko kilku milimetrów do połączenia się i stworzenia megabrwi. Dlaczego ktoś taki jak ona musiał się nim zainteresować? Nie mogła wybrać sobie kogoś ze swojej ligi, jak Avery czy Nott?
Wolałby, żeby ktoś inny się nim interesował. Ktoś godny jego osoby, a takich osób na świecie nie było zbyt wiele.
Reszta zajęć minęła mu dość szybko, chociaż czuł się, jakby trwały całe wieki. Jak tylko Zielarstwo dobiegło końca, zerwał się z miejsca i popędził w kierunku biblioteki. Nie zważał na to, czy kogoś po drodze potrąci, podepcze czy zrzuci ze schodów. Zrobiłby to tak czy inaczej.
Musiał uciec od tych strasznych brwi, które pewnie pojawią się później w jego koszmarach, i dowiedzieć się czegoś o księdze. Była w Dziale Zakazanym z jakiegoś powodu. Ktoś musiał ją tam umieścić. Zostawiono ją tam, żeby na niego czekała. Ale kto mógł to zrobić? I dlaczego?
Twoja przyszłość jest pełna ciemności, bólu i krwi, tak przepowiedziano, przypomniały mu się słowa matki z ich ostatniego spotkania. Czuł, że nie powiedzieli mu wtedy wszystkiego, że wciąż coś przed nim ukrywali, ale jak długo pozwalali mu zostać w Hogwarcie i robić swoje, tak długo nie doczepiał się niedomówień.
Ciemność, ból i krew. Te trzy słowa idealnie opisywały jego tegoroczny pobyt w szkole. Czy ogarniała go ciemność? Czy stawał się zły, przez działanie klątwy? Nie, na pewno nie. Nie mógł tak myśleć, nie robił przecież nic złego. Wszystko, co robił, prowadziło do większego celu. Poświęcił swoją niewinność, żeby świat mógł stać się lepszym miejscem.
Ból i krew – to wywoływały jego zaklęcia. Ale ból przechodził, a krew w końcu również przestawała płynąć. Nie należało to do najprzyjemniejszych, jednak rozumiał, że jego zdolność – tworzenie nowych zaklęć – ma swoją cenę.
Trzymał księgę w rękach, mocno zaciskając na niej palce w obawie, że ktoś spróbuje mu ją odebrać. Osobiście obciąłby palce osobie, która tylko spróbowałaby mu ją ukraść. I zrobiłby to mugolskim sposobem, żeby zajęło więcej czasu i było bardziej bolesne.
Pokręcił się chwilę po bibliotece, po czym podszedł do bibliotekarki i pokazał jej trzymany w rękach tom.
– Dlaczego ta książka jest w Dziale Zakazanym?
Kobieta spojrzała najpierw na książkę, a zaraz po tym na niego i znów na książkę. Poprawiła okulary na nosie i sięgnęła po przedmiot. Basil natychmiast się cofnął, nie pozwalając jej zbliżyć się do książki.
– Daj mi to – rozkazała, znów sięgając w jego kierunku. Jeszcze raz zrobił unik. A potem jeszcze kolejne dwa razy. – Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć i nie dostać przy tym szlabanu, lepiej oddaj mi tę książkę.
Przez chwilę się wahał. Nie chciał jej oddawać. A co, jeśli mu jej nie odda? Właściwie, mogłaby to zrobić, skoro on jako pierwszy ukradł ją z biblioteki, używając swojego zaklęcia. Szybko myślał nad najlepszym rozwiązaniem. Musiał dowiedzieć się czegoś o tej księdze, a ta kobieta z pewnością posiadała najwięcej wiedzy na ten temat, w końcu to ona zajmowała się biblioteką. Kto mu pomoże lepiej niż bibliotekarka?
Niechętnie przekazał jej przedmiot. Może i na chwilę oddał książkę, jednak jego oczy wciąż pozostawały w nią wlepione. Monitorowały każdy ruch kobiety, każde najdelikatniejsze drgnienie dłoni czy poruszenie palca.
Obróciła ją w dłoniach, przyglądając się jej z każdej strony. Gdy ją otwarła, Basil starał się ukryć zdziwienie. Na stronach nie było ani jednego słowa. Okazały się puste, jak wtedy, gdy otwarł ją po raz pierwszy.
Jeszcze chwilę wcześniej sprawdzał, czy wszystko wciąż jest na swoim miejscu, żeby uniknąć właśnie takiej sytuacji. Los postanowił z niego zadrwić i usunąć to, co powinno tam być.
­­­­­– Kto dał ci zgodę na zaglądanie do Działu Zakazanego? ­– zapytała, zamykając książkę.
– Profesor Slughorn – skłamał. Nie mógł przecież powiedzieć, że ją ukradł. – Jak pani widzi, jest pusta. Dlaczego znalazła się w Dziale Ksiąg Zakazanych?
Kobieta zmrużyła oczy. Przyglądała mu się z tym podejrzliwym błyskiem w spojrzeniu. Próbował sobie przypomnieć, jak się nazywała. Przychodził do biblioteki dość często, ale zwykle ją ignorował i zajmował się swoimi sprawami. Wydawało mu się, że miała na nazwisko Boone albo Brooke.
– Co jest w niej takiego specjalnego? – Wskazał na książkę. – Nic w niej nie ma!
Musiał udawać, że nic w niej nie było przez cały czas. Powiedzenie, że były w niej informacje na temat stworzonych przez niego zaklęć, które nagle z jakiegoś powodu wyparowały prędzej zaprowadzłoby go do Munga, niż do odpowiedzi.
– Nie trafiła tam bez powodu ­– powiedziała tonem, jakby zdradzała mu ściśle tajny sekret. Tyle sam się domyślił. – Pytasz, co w niej specjalnego? Pewnego dnia po prostu pojawiła się w Dziale i za każdym razem, gdy ktoś próbował ją stamtąd wyjąć, znajdowała drogę z powrotem… Skąd to zainteresowanie akurat tym tomem?
Przeklęta książka, która potrafi zmieniać miejsce. Robiło się coraz ciekawiej.
– Zwykła ciekawość. – Wzruszył ramionami. – Co ma pani na myśli, mówiąc „znajdowała drogę z powrotem”?
– To książka w własną duszą i kaprysami. – Potarła palcem okładkę – Gdy przebywa gdzieś zbyt długo albo coś jej się nie podoba, to…
Bibliotekarka nagle syknęła i wykrzywiła usta z bólu. Księga wysunęła się jej z palców i upadła z głośnym hukiem na podłogę.
Kiedy nie patrzyła, szybko sięgnął po książkę i schował ją w swojej torbie.
– …Dzieje się właśnie to – dokończyła pocierając o siebie zranione dłonie. Spojrzała w dół, szukając wzrokiem trzymanego wcześniej przedmiotu. Westchnęła, widząc, że książki już tam nie było, jakby właśnie tego się spodziewała. – Znika. Za każdym razem wraca na swoje miejsce i właśnie dlatego jest w Dziale Ksiąg Zakazanych, ponieważ nie idzie się jej pozbyć.
Jeśli to, co mówiła, rzeczywiście było prawdą, to ta prawda nie dotyczyła Basila. Miał tę księgę u siebie przez kilka tygodni i w ciągu tego czasu, nawet na chwilę mu nie zginęła. Nie wróciła do Działu. Wciąż leżała w dokładnie tym samym miejscu, gdzie ją zostawił i nie wyglądała, jakby miała zamiar się gdzieś wybrać.
Dłonie bibliotekarki rzeczywiście zostały poparzone. Poparzyło ją, bo zbyt długo trzymała książkę? To też mu się nie zdarzyło. Był jakimś cholernym wyjątkiem? Wybrańcem Księgi? Tym, na którego nie działają siły czarno magiczne… bo sam jest ich pełen?
A może to dlatego, że jest Francuzem? Może książka po prostu nie lubi Anglików, którzy wiecznie tylko sprawiają problemy? W to mógł uwierzyć.
Rodzice często powtarzali mu, jaki to on nie jest wyjątkowy. Rodzice, dziadkowie, wszyscy z rodziny to robili. Wciąż słyszał Basil jest takim mądrym chłopcem, wiele w życiu osiągnie, stanie się dumą rodziny. Po kilku latach stało się to męczące, więc przestał słuchać. Znał już to na pamięć.
Dopiero po kilku długich sekundach dotarło do niego, że kobieta coś do niego mówi.
– …Wszystko?
– Słucham?
Wydała z siebie cichy dźwięk wyrażający zirytowanie.
– Pytałam, czy to już wszystko, co chciałeś wiedzieć – powtórzyła. Chciała już skończyć tę rozmowę i wrócić do pracy. Widział to w jej oczach. – Dobrze, w takim razie, ja…
Uniósł dłoń, zatrzymując ją.
– Jedno pytanie. Najwyżej dwa. Po prostu pewnego dnia pojawiła się tutaj? Nikt jej tam nie zostawił?
Przyjrzała mu się badawczo.
– Wiedzielibyśmy o tym. Nikt, przez ostatnie wiele lat, nie dołożył tam ani jednej książki. Jak już powiedziałam, pojawiła się znikąd.
– Zawsze była pusta? Nic się nigdy w niej nie pojawiło? – zadał kolejne pytanie. Na razie ostatnie, do jakiego odpowiedzi się domagał.
– Nikt nigdy nie zgłosił pojawienia się w niej jakichś słów, ja również sama nic takiego nie spostrzegłam. Myślę, że to po prostu nigdy się nie zdarzyło – odpowiedziała znów tym tonem, wskazującym na to, że ma dość rozmowy z nim. – Jeśli coś zauważysz, to możesz przyjść do mnie to zgłosić.
Kiwnął głową.
– Tak, oczywiście.
Dobrze wiedział, że za żadne skarby nie powiedziałby jej o tym, co wcześniej było w środku. Od razu przekazałaby to dyrektorowi, a ten jego rodzicom, natomiast oni pojawiliby się, zabrali go ze sobą do domu i trzymali pod kluczem.
Bibliotekarka odeszła, mamrocząc pod nosem coś o dzieciakach, przeszkadzających jej w pracy. Pomaganie takim dzieciakom jak on stanowiło część jej pracy, co miał ochotę jej wytknąć, ale postanowił już się więcej nie mieszać.
Zakończył zajęcia na ten dzień, zrobił, co chciał zrobić i zostało mu kilka godzin wolnego czasu, zanim będzie musiał pójść spać.
Czas na zmierzenie się z Tomem. Najlepszym współlokatorem, na jakiego mógłby trafić, a na pewno o wiele lepszym niż większość Ślizgonów.
Tom miał w sobie jakiś magnes, zapał, którym przyciągał do siebie wszystkich dookoła. Baz wiedział dobrze, że to wszystko tylko na pokaz, że tak naprawdę w głębi duszy jest jednym z największych dupków Slytherinu. Jak przystało na przywódcę tego domu.
Ostatnio wydawał się czymś wyraźnie podekscytowany. Tylko chodził w kółko po pokoju i syczał coś w tym swoim wężowym języku. Słuchając go, Baz zrozumiał jak Tom czuje się, gdy on mówi po francusku. Nie rozumie ani słowa i sądzi, że wszystko jest skierowanymi do niego obelgami.
W połowie drogi do pokoju wspólnego poczuł na sobie czyjś wzrok. Dobrze wiedział, do kogo należał, bo tylko jedna osoba w całym Hogwarcie była na tyle głupia, żeby go śledzić.
Tym bardziej, że sam powiedział, że będzie go obserwował. Idiota. Powtarzał mu to za każdym razem, gdy go widział, myśląc, że może dzięki temu to do niego dotrze, ale zdawało się nie działać, ponieważ Puchon sobie nie odpuścił.
– Oh, lumière. – Westchnął, nawet się do niego nie obracając. Na korytarzu nie było nikogo poza nimi. – Co mam zrobić, żeby się ciebie pozbyć?
– Przestać knuć. Stać się przyzwoitym człowiekiem. Powiedzieć, co stało się z Marion. To tylko takie propozycje.
Marion. Już prawie o niej zapomniał, tyle rzeczy się działo. Dlaczego w ogóle miałby o niej myśleć? Zrobił, co do niego należało. Odwalił kawał dobrej roboty. To ona jako pierwsza zachowała się jak kretynka, wyśmiewając go. Należało jej się wszystko, co od niego otrzymała. Śmierć.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że każesz mi przestać być Ślizgonem, prawda? Nie licz na to.
Wciąż szedł, a Lucian trzymał dystans. Nie próbował się zbliżyć, wiedząc, że gdy spróbuje, z całą pewnością oberwie.
– Ślizgonom zabronione jest nie bycie kompletnymi dupkami? – odezwał się znów Lucian. Próbował go sprowokować.
– Każdy ma prawo do bycia idiotą, ale ty z tym trochę przesadzasz. Słuchaj, ty… péquenaud. Naprawdę zaczynasz grać mi na nerwach. Dam ci dobrą radę, więc teraz lepiej uważnie słuchaj. – Odwrócił się do Luciana i warknął: – Sądzisz, że zrobiłem coś twojej przyjaciółeczce, tak? Niech będzie. Jeśli nie chcesz skończyć jak ona, lepiej się odczep. To ostatnie ostrzeżenie, następnym razem pożałujesz, że się zbliżyłeś.
Lucian zacisnął pięści. Chciał coś powiedzieć. Obrazić Basila, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów, więc tylko tam stał, zdenerwowany i parzył, jak Francuz odchodzi.
Baz naprawdę miał nadzieję, że tym razem Puchon postanowi go posłuchać. To nie tak, że nie chciał go skrzywdzić. Przeciwnie, ogromnie tego pragnął, nic nie dałoby mu aktualnie większej przyjemności niż widok cierpiącego Luciana. Ale nie mógł tego zrobić, jeszcze nie teraz.
Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli ludzie zaczną znikać, ktoś w końcu to zauważy. To nie mogło się zdarzyć. Nie, kiedy miał jeszcze tyle przed sobą.
Przycisnął torbę do siebie. Księga Zaklęć była w środku. Teraz, gdy już nie przeszkadzał mu Puchon, mógł w spokoju sprawdzić, czy kartki wciąż są puste. Miał nadzieję, że powodem, dlaczego tusz zniknął, było to, że tylko on miał to widzieć.
Wyjął przedmiot i otwarł na drugiej stronie.
Widząc tam swoje pochyłe pismo, odetchnął z ulgą. Książka zdawała się chronić swoją zawartość przed niepożądanymi czytelnikami. Jeszcze ktoś spróbowałby użyć jakiegoś z zaklęć i co wtedy? Nie miał stuprocentowej pewności, że im się nie uda, jak Tomowi, ale nie chciał podejmować takiego ryzyka.
To miały być jego zaklęcia. Jego i nikogo więcej.
Nie pojawiło się w niej nic więcej, odkąd ostatni raz do niej zaglądał. A przynajmniej ostatni raz, gdy rzeczywiście coś w niej było napisane.
Nie spieszyło mu się do pokoju wspólnego. Chętnie robiłby cokolwiek innego, byle nie musieć tam iść, ale nie miał za bardzo co robić. Nie mógł pójść z przyjaciółmi na błonia czy gdzie oni tam chodzili, do tego brakowało mu przyjaciół.
Osoby, z którymi był stosunkowo blisko, nie nazwałby przyjaciółmi. Nawet Toma nie nazwałby przyjacielem. Przyjacielskim rywalem, ewentualnie, ale nie przyjacielem.
Lubił spędzać czas w samotności. Robić plany, knuć, odsypiać nieprzespane noce, spędzone na przygotowywaniu zemsty idealnej. Otwieranie się do ludzi, z kolei, nie brzmiało jak coś, co by mu się spodobało.
Nie, zdecydowanie nie. Nie będzie tego robił. Jeszcze znajdzie sobie przyjaciela i co wtedy? Będzie musiał spędzać z nim czas? Dbać o relację? Jeszcze czego.
Wrzucił „przyjaciół” do zakładki w umyśle z myślami, których wolałby się pozbyć.
Gdy był już prawie przy drzwiach prowadzących do kwatery Ślizgonów, znów usłyszał za sobą kroki.
– Mówiłem ci, żebyś się odczepił, ty…
– Nie przypominam sobie, żebyś cokolwiek do mnie mówił – przerwał mu damski głos. – Poza „Merci, fille”.
Momentalnie się obrócił i stanął twarzą w twarz z dziewczyną, którą spotkał jakiś czas temu. Krukonka. Młoda Bolton. We włosach miała jasnoniebieskie pasemko, współgrające z kolorem Ravenclawu.
– Jestem w tej chwili trochę zajęty, złotko. Czego tu szukasz?
Skrzyżowała ramiona na piersi, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
– Kto powiedział, że chcę czegoś od ciebie? To ty odezwałeś się jako pierwszy.
– A od kogo innego możesz czegoś chcieć? – zapytał, po czym wskazał na drzwi. – W środku są sami idioci. Szczerze wątpię, żebyś szukała innej osoby.
Prychnęła.
– Nie pochlebiaj sobie… Ale tak, to ciebie szukałam.
Podała mu jakiś przedmiot, którego nie poznał od razu. Złote pióro. Jego pióro, które kiedyś wsadził sobie do kieszeni i zawsze zapominał, żeby je stamtąd wyciągnąć. Musiało mu wypaść. A ona znów mu przyniosła coś, co zgubił.
Może powinien częściej gubić rzeczy, żeby je znajdywała.
Wziął od niej przedmiot.
– Basil, prawda?
Kiwnął głową. Czuł się źle z faktem, że ona znała jego imię, a on dopiero od Riddle’a dowiedział się jedynie jej nazwiska.
– Owszem. Basil, Baz, wszystko jedno. A ty…?
Nie doczekał się odpowiedzi. Drzwi, obok których oboje stali, otwarły się, a ze środka wyszedł Riddle. Miał na ustach dumny uśmieszek, a w jego oczach Basil dostrzegł cień szaleństwa, czy też może podniecenia. Cieszył się z jakiegoś powodu i Baz nie był pewien, czy oznaczało to coś dobrego.
Gdy tylko zauważył Francuza, wypowiedział dwa słowa, których Baz obawiał się od dłuższego czasu.
– Udało się.


Początkowo miałam nieco inny plan na ten rozdział, ale tak jakoś wyszło, że nie wyszło. 

5 komentarzy:

  1. Czyżbym była pierwsza? :)))
    Kiedy w końcu doczekam się sceny że śmiercią Luciana? Nie, że tak bardzo lubię sceny zabójstw, ale wiesz, z Lucianem może być ciekawie.
    Znowu za mało Bolton. Będę Cię z tym dręczyć :)))
    Tak bardzo irytuje mnie Tom. Niech Basil go zabije już teraz, będzie mniej problemów w przyszłości.
    Na dziś to tyle.
    Ziemniakowej weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może się doczekasz, a może nie. Mam co do niego plan :)))
      Bolton miała pojawić się dopiero za kilka rozdziałów, tu miało jej nie być :))))))
      Toma tu prawie w ogóle ostatnio nie ma, w tym rozdziale wypowiedział dwa słowa. Czym on cię irytuje?
      Ej, co gdyby dolepić ziemniakom brwi?
      Wzajemnie!

      Usuń
  2. Niby Baz jest mądry, ale ma ten sam problem, co wszyscy czystokrwiści czarodzieje z obsesją na punkcie krwi. Ja rozumiem, że nienawidzą mugoli itd., serio, ich sprawa, chociaż brzmi to jak ich wersja rasizmu? Nieważne. Ale czy oni potrafią zrozumieć, że w tej chwili jest tak mało osób czystej krwi, że gdyby chcieli mieć dzieci w stu procentach czarodziejskie, to musieliby tworzyć związki kazirodcze, co w przyszłości prowadziłoby do chorób, śmierci i, w efekcie, końca czarodziejów czystej krwi? Nie? Eh.
    (Znowu rozpisałam się o bezsensowności świata czarodziejów, tak? Przepraszam. Ale przynajmniej nie piszę o Tomie.)
    Czy Flint jest żeńską wersją Jonasa?
    Zachowanie Baza przy wszystkich ludziach >>> zachowanie Baza przy Bolton
    Niech nie zamienia się przy niej w papkę ziemniaczaną, proszę.
    Poza tym, dział Ksiąg Zakazanych musi być bardzo ubogi i przestarzały, skoro od tak dawna nikt nie dodawał tam nowych książek.
    Czyżby Tomowi udało się otworzyć Komnatę Tajemnic?
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby Baz jest mądry, ale tak. To w końcu czystokrwisty, to u nich typowe.
      Tak, ale Flint ma jeszcze grubsze i ponentniejsze brwi.
      Papki ziemniaczane chyba są całkiem niezłe. Są przecież z ziemniaków.
      Twoje pytania kiedyś doczekają się odpowiedzi!
      Wzajemnie!

      Usuń
  3. O nie, w takim momencie. A mieli okazję do porozmawiania!

    OdpowiedzUsuń