poniedziałek, 24 lipca 2017

Bez powrotu

Patrzyli, jak Smith opada na kolana, na trawę pełną krwi. Bezwładne ciało opadło na ziemię, a resztki życia ulotniły się. Patrzyli na leżącego w kałuży krwi trupa. Na osobę zabitą przez Basila.
Tom krzywił się z odrazą, a on zastanawiał się tylko, czy na pewno nikt ich tam nie widział. Zabił szlamę. Nie pierwszy raz. Tym razem poza terenem Hogwartu, więc Riddle nie mógł się do niczego przyczepić. Przecież nie zamkną jego ukochanej szkoły, bo w miasteczku zginął niezbyt ważny człowiek?
Nie zdziwiłby się, jeśli nieobecność Smitha nie zostałaby nawet zauważona. Kto przejmowałby się kimś jego pokroju? Zwykłą szlamą? Na pewno nie czarodzieje z czystokrwistych rodzin, a tylko oni mieli jakieś znaczenie.
Twarz Smitha zbladła, wyglądała jak twarz porcelanowej lalki. Niebieskie oczy, bez życia utkwione w jednym miejscu, sprawiały przerażające wrażenie.
W przeciwieństwie do Marion, jego ciało nie obróciło się w proch. Stracił całą krew, ale jego ciało wciąż tam leżało. Nie zniknął i nic nie wskazywało na to, że ma się to stać.
– Naprawdę go zabiłeś – szepnął Tom. Jego głos brzmiał tak, jakby wciąż w to nie wierzył.
Zacisnął palce mocniej na różdżce, aż pobielały. Nie mogli tak tego zostawić. Na ciało ktoś może się natknąć. Jeszcze trafi im się jakaś staruszka, kolejna szlama, która zgłosi to do Ministerstwa i zaczną szukać sprawcy? Gdyby nie to, że krew leżała wszędzie wokół niego, wina spadłaby pewnie na wampiry.
Wciąż ukrywał ich cień drzew. Ostre gałęzie zarośniętego lasu wbijały mu się w skórę, zostawiając po sobie niewielkie szramy. Gdzieś w oddali rozchodziły się ciche szmery – dźwięki natury. Czuł wyraźny zapach sosny.
I krwi.
Po raz kolejny skierował swoją różdżkę na Smitha.
– Co robisz? – zapytał Riddle, chwytając go za rękę.
Skrzywił się na ten dotyk. Wolną dłonią strząsnął z siebie rękę Toma.
– Pozbywam się dowodów. Co innego miałbym robić? Transmutować go w filiżankę? – Zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedział. – To wcale nie taki głupi pomysł. Słuchaj: zabijasz kogoś, transmutujesz martwe ciało w jakiś przedmiot i po prostu go zostawiasz. Ktoś znajdzie filiżankę i nawet mu go głowy nie przyjdzie, że to może być czyjś trup.
Czy to był sposób na zbrodnię idealną? Na pewno lepszy niż rzucenie na kogoś Avady i zostawienie ciała na miejscu zbrodni, żeby ktoś je odnalazł i wszczął poszukiwania.
Postanowił sobie, że kiedyś skorzysta z tego sposobu. Nie w najbliższej przyszłości, bo miał Ardento i resztę, ale kiedyś, kiedy nadarzy się do tego dobra okazja.
Skupił się na leżącym kilka metrów od nich trupie, ignorując Riddle’a w kółko powtarzającego, że powinni już iść.
– Ardento.
I znów oglądał ten jakże piękny widok. Żyły na rękach Smitha zrobiły się czarne. Poruszały się pod jego skórą niczym węże, zwinnymi i powolnymi ruchami, gotowe w każdej chwili zaatakować. Z powodu braku krwi w ciele, nie pragnęła ona uciec na zewnątrz i schronić od wszechobecnego gorąca, nie zmieniła też koloru skóry na czerwony. Poszarzała skóra stała się czarna, zwęglona, jakby Smith przez kilka godzin grzał się w płomieniach.
Wciąż nikt się nie pojawił, za co Basil w głębi duszy dziękował Merlinowi. Las znajdował się na uboczu, a fakt, że Smith poszedł w ich stronę, był całkowitym przypadkiem. Szli na tyle uważnie, ciągle się rozglądając, czy nikt na nich nie patrzy, że nie mógł wiedzieć o ich obecności. Dopóki nie przypłacił życiem za swój spacer.
Zapach martwego ciała zmienił się w spaleniznę. Przypomniało to Basilowi każdy raz, kiedy jego matka próbowała coś upiec. Nie miała ręki do gotowania ani pieczenia i wszystkie jej wysiłki kończyły się porażkami. Ojciec wciąż powtarzał jej, żeby zostawiła to skrzatom domowym, lecz ona uparcie się mu sprzeciwiała i nadal gotowała. A oni później udawali, że im smakowało, żeby nie poczuła się urażona.
Najpierw zapadła się klatka piersiowa Smitha, następnie czaszka, a potem cała reszta. Obrócił się w proch, szybko rozwiany przez wiatr, który postanowił pomóc Basilowi w pozbyciu się resztek mężczyzny.
Upewnił się jeszcze, czy na pewno nic nie zostało ze Smitha, po czym ostrożnie wyszedł spomiędzy zarośli. Nie chciał jeszcze bardziej zniszczyć swojego ubrania. Już i tak wymagało zaklęcia czyszczącego i naprawiającego szkody.
Tom kilka razy zamrugał, zanim podążył za Bazem. Wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżał mężczyzna jak zafascynowany. Oczy błyszczały mu jak wronie, gdy ta zobaczy coś, co jej się spodoba. Jak małe dziecko, szukające w sklepie nowej zabawki. Jak spadające gwiazdy, czy też meteoryty, lecące na spotkanie z Ziemią, by zadać jej silny cios.
– To było… Łał – wykrztusił z siebie wreszcie Riddle. – Z tym zaklęciem można by dokonać wielkich rzeczy. Wyobraź to sobie. Świat bez tych plugawych… – I Basil już dalej nie słuchał. Słyszał tą mowę już dziesiątki razy, jeden mógł sobie odpuścić.
Basilowi nie podobało się, że Riddle powiedział „tym zaklęciem”, a nie „twoim zaklęciem”. Wydawało się, jakby Tom chciał je od niego ukraść, by stało się kolejnym zwykłym zaklęciem, a nie czymś stworzonym przez niego. To była jego robota. To on wycierpiał, poznając zaklęcie. Riddle nie mógł sobie go ot tak przywłaszczyć. Tym bardziej, że nie potrafił go rzucić.
– Czas wracać – powiedział Basil, patrząc na stojący w oddali sklep, przez piwnicę którego dostali się do Hogsmeade. – Wszystko załatwione?
– To ja powinienem ciebie o to zapytać. Cieszyli się na twój widok?
Mimo że sens pytania był oczywisty, Basil dopiero po chwili zorientował się, że pyta o jego rodziców.
– Skakali z radości. Mere nawet się popłakała – odparł sarkastycznie, chociaż część z tego była prawdą.
Jego matka rzeczywiście uroniła kilka łez, gdy się z nim żegnała. Ciężko było ich przekonać, by pozwolili mu na pozostanie w Hogwarcie. Była to rzeczywiście najbezpieczniejsza opcja, jak oni sami na początku myśleli, ale zaczęli zmieniać zdanie. Przez jeden głupi wypadek.
Nie chciała zostawiać go samego. Czy naprawdę był sam? Większość czasu spędzał w towarzystwie innych czarodziei, nie mogli powiedzieć, że jest sam. Co innego, jeśli chodzi o pytanie, czy jest samotny.
Czasem czuł się samotny, opuszczony przez wszystkich i wystawiony na pożarcie wilkołakom. Zwykle starał się odtrącić te myśli na sam koniec swojego umysłu, uwolnić się od nich.
– Myślisz, że będą szukać Smitha? – spytał Tom. Ściszył głos do głośnego szeptu.
– Wątpię, żeby go znaleźli. Raczej nie będą spodziewać się, że gość jest teraz kupką popiołu. Désolé… Nie, wcale nie.
– Kiedy się nauczysz, że już nie jesteś we Francji i przestaniesz mówić po francusku?
Riddle wciąż się denerwował, że nie rozumiał niektórych słów wypowiadanych przez Basila, co sprawiało Francuzowi ogromną frajdę. Gdyby nie skazał się tym na atak w środku nocy, mówiłby po francusku przez cały czas. A tak wciskał od czasu do czasu tylko pojedyncze słówka ze swojego języka.
– Już to przerabialiśmy, ‘Mas. Tak wiele razy… Tellement de fois – powtórzył po francusku tylko po to, żeby zirytować Toma. – Masz dwie opcje: nauczyć się mojego języka albo przestać jęczeć jak stara baba, bo kiedyś w końcu oberwiesz za to w jaja.
Ruszyli do Miodowego Królestwa. Musieli zahaczyć o nie z dwóch powodów: żeby wrócić do Hogwartu i zakupić, albo zabrać z magazynu, jakieś słodycze. Basil bardziej skłaniał się do zabrania bezpłatnych próbek, tym bardziej, że nie miał przy sobie żadnych monet.
– Mógłbyś w końcu posłuchać.
– Niech pomyślę. – Przyłożył palec do ust i udał, że się zastanawia. – Nie, dzięki, spasuję.
– Cholerny Francuz.
– Wkurzasz się tylko dlatego, że jestem w czymś lepszy niż ty. To mi pochlebia, ale jest wnerwiające, daj sobie spokój.
Kopnął leżący pod jego stopami kamień. Mała ciemnobrązowa skała odbiła się od czubka jego buta i poturlała się gdzieś na bok.
– Ja? Zazdrosny? O ciebie? – Riddle się zaśmiał, jakby Basil opowiedział właśnie jakiś dobry dowcip. – Nie wyobrażaj sobie za wiele.
– Ja tylko mówię prawdę. Jak zawsze.
– Oullette i prawda? Nigdy nie słyszałem o bardziej nieprawdopodobnym połączeniu.
Basil prychnął.
– Bardziej prawdopodobne niż powodzenie twoich planów z Komnatą.
I zaczęli się kłócić, kto miał rację. Nie była to do końca kłótnia, żaden z nich nie podnosił głosu, bardziej wymiana argumentów.
Prowadząc zaciętą rozmowę, dotarli do Miodowego Królestwa. W środku było zadziwiająco pusto, zważając na to, że było sobotnie popołudnie. Teraz powinno krzątać się tam pełno ludzi.
– ‘Mas?
– Co chcesz? – zapytał tamten.
– Nie rozmawiajmy o tym. Przynajmniej na razie.
Był pewien, że Riddle zrozumie, o co mu chodzi bez tłumaczenia mu tego. Smith. Kolejne morderstwo, po którym nie poczuł żadnego żalu, jakby wraz z duszą Smitha ulatniało się także współczucie Basila. Nie czuł się nawet źle z tym, że niczego wtedy nie poczuł. Jego emocje całkowicie się w tamtej chwili wypaliły.
Nie mógł o tym rozmawiać. Nie w Hogwarcie. Ślizgoni lubią podsłuchiwać, a on wolał na razie nie zużywać na nich swojej magii.
– Czy to przejście na pewno jest krótsze od normalnego? Naprawdę nie cierpię tego korytarza – mruknął Baz, gdy jego noga przekroczyła próg sklepu.
Było tak wiele myśli, przed którymi uciekał.

***

Jego pierwszą myślą po powrocie do Hogwartu była młoda Bolton. Jak miała na imię? Czy już kiedyś ją minął, ale nie zwrócił na nią uwagi? Czy kiedyś ją obraził? Tych rzeczy Riddle mu nie powiedział.
Ciągnęło go w kierunku wieży Ravenclawu, żeby wypytać o nią innych Krukonów, ale nie chciał wyjść na desperata. Pewnie od razu by jej przekazali, że się zainteresował jej osobą. Krukonom nie można było ufać niemal równie mocno, co Ślizgonom. W końcu on sam prawie trafił do Ravenclawu.
Gdyby Tiara postanowiła umieścić go w domu kruka, jego życie wyglądałoby całkiem inaczej. Nie zakumplowałby się z Tomem, jeśli ich relację można nazwać kumpelską, byliby pewnie rywalami. Nie siałby takiej grozy wśród młodszych uczniów, szczególnie Puchonów. Kto bałby się Krukona?
Może miałby wtedy szansę poznać lepiej dziewczynę od francuskiego. Pannę Bolton.
Otrząsnął się z odrazą, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak wiele swoich myśli poświęca dziewczynie. Zwykłej dziewczynie o niewiadomym statusie krwi. Co było w niej specjalnego? Nic. Więc dlaczego tak go do niej ciągło?
Musiał przestać o niej myśleć.
– Co się tak krzywisz? – zapytał Riddle kpiąco.
Nawet nie zauważył, gdy jego usta ułożyły się w podkówkę, a brwi zmarszczyły tak mocno, że prawie połączyły się w jedną.
– To dlatego, że strasznie od ciebie jedzie – skłamał z uśmiechem. – Wdepnąłeś w hipogryfią kupę? Czy to twój naturalny zapach?
– Twoje żarty z dnia na dzień stają się coraz bardziej dziecinne. Jesteś pewien, że nie cofasz się w rozwoju?
Pokręcił głową.
– Wydaje mi się, że jest ze mną wszystko w porządku.
Riddle westchnął, ale już więcej się nie odezwał.
Rozdzielili się na drugim piętrze. Tom poszedł pogadać z Lestrange’em i Nottem. Znowu zajmował się swoją zgrają nieudaczników, czy też, jak to lubił ich nazywać, Śmierciożercami. Dla Basila byli bardziej Śmieciożercami, ale wolał zachować to dla siebie.
Basil poszedł prosto do swojego pokoju, omijając pokój wspólny najszybciej, jak tylko było to możliwe.
Riddle’a znowu nie było w ich pokoju, co sprawiało Basilowi pewnego rodzaju przyjemność z chwilowej samotności. Tom W pomieszczeniu panował przyjemny chłód. Nie było za gorąco, jak wtedy, kiedy rzucał Ardento, ani za zimno, przez Deglacio. Było idealnie.
Długimi palcami rozpiął guziki koszuli, jeden po drugim, i rzucił ją w kąt pokoju. Był u siebie, nie musiał się dłużej przejmować, czy wygląda wystarczająco dobrze. Nikt go tam nie widział.
Usiadł na łóżku. Lekko ugięło się pod jego ciężarem i zaskrzypiało. Zignorował to. Jeśli coś się zepsuje, każe Riddle’owi rzucić zaklęcie naprawiające. Każe mu, jeśli jego próba zawiedzie.
Czy jego zaklęcia wciąż szwankowały? Raz mu wychodziły, raz nie. Istniały tylko trzy, które nigdy go jeszcze nie zawiodły, a on był jedynym, mogącym z nich korzystać. Wątpił, żeby udało mu się z nimi zdać SUMy.
Na lekcjach rzucanie zaklęć w miarę mu wychodziła, większość podejść kończyła się powodzeniem. Za to, gdy lekcje się kończyły, a on chciał ułatwić sobie życie jakimś zaklęciem, to już nie tak często działały.
 Tak, jakby jego magia chciała, żeby jako tako szło mu w szkole, ale nie w życiu prywatnym. Jakby chciała go zmusić do korzystania z tego, co mu wychodzi. Tych trzech zaklęć, niosących śmierć. I zwycięstwa.
Chwycił różdżkę i wycelował ją w leżącą na drugim końcu pokoju torbę.
– Accio!
Nie wiedział, czego się spodziewał. Czy tego, że przyleci, czy że zostanie na miejscu. Nie mając wielkich oczekiwań, i tak się zawiódł, widząc, że torba nie ruszyła się nawet o milimetr.
– Merde – warknął, rzucając różdżkę na podłogę.
Miał ochotę ją rozdeptać, podpalić, a popiół wyrzucić do wody, żeby utonął i nie musiał więcej na nią patrzeć. Ale się powstrzymał. Musiałby znaleźć sobie nową, a kto wie, czy kolejna nie sprawiałaby jeszcze większych problemów.
Wpatrywał się dłuższą chwilę w różdżkę z czystą nienawiścią. Czy to była wina różdżki? Przez cztery ostatnie lata nie sprawiała żadnych problemów, dopiero teraz coś zaczynało się psuć. Nie, to musiało być przez jego magię.
Co, jeśli kiedyś całkiem straci magię? Będzie wtedy jak ci wszyscy zwykli mugole, nic niewarty. Miał ochotę splunąć na podłogę na samą myśl o tym, ale nie chciał brudzić sobie pokoju. Kto by to potem posprzątał?
Wziął kilka głębokich oddechów i sięgnął po różdżkę. Położył ją obok siebie na łóżku, starając się na nią jak najmniej patrzeć.
I wtedy przypomniał sobie, że zapisał gdzieś nowe zaklęcie. Tylko gdzie? Nie pamiętał dokładnie, na czym je zapisywał. Była to po prostu kartka, która akurat wpadła mu w ręce, bo leżała blisko.
Rozejrzał się dookoła, szukając wzrokiem kawałka pergaminu z Feritagre. Gdzie go położył? Sięgnął pamięcią do wcześniejszych wydarzeń tego dnia. Nie chował go, to na pewno, za bardzo mu się spieszyło. Papier musiał leżeć gdzieś na widoku.
Problem tkwił w tym, że jego część pokoju stanowiła całkowity chaos. Walały się tam książki, pióra i pergaminy z zadaniami domowymi. Wszystkiego było tam zbyt wiele, żeby szybko to znalazł. Poszukiwania zajęłyby mu co najmniej półtorej godziny.
Wziął do ręki leżący najbliżej niego pergamin.
– „Czy olbrzymy powinny zostać zabite?” – przeczytał widniejący u góry tytuł.
Napisał to w trzeciej klasie i, jak widać, zapomniał oddać. Nie pamiętał, co wtedy powiedział nauczycielowi historii magii, ale jakoś udało mu się ujść płazem z nieoddanym zadaniem. Od tego czasu walało się po jego pokoju.
Kilka kolejnych papierów wyglądało podobnie. Wziął kilka z nich do rąk i tylko rzucał okiem na zapisane tam słowa, szukając jednego konkretnego.
Znalazł wiele wypracowań, skończonych i tych nie do końca, starych i nowych, ale na żadnej z kartek nie było tego, czego szukał.
Postanowił, że wrzuci te wszystkie papiery do ognia, jak tylko wyjdzie do pokoju wspólnego. Należało się ich w końcu pozbyć. Do niczego nie były mu dłużej potrzebne, jedynie przeszkadzały.
Przejrzał jeszcze kilka książek, dosłownie wszystko, co leżało w pokoju i można było na tym pisać. Gdzieś musiał być ten napis. Przecież by nie wyparował, prawda?
I wtedy pomyślał o jednym tomie, którego jeszcze nie sprawdził.
Jego wzrok spoczął na książce, którą zabrał z Działu Zakazanego. Czy może…?
Wziął ją do ręki i zaczął kartkować.
Jak wcześniej, pierwsza strona była pusta. Ale druga nie. Tak samo trzecia i czwarta. Pojawiły się tam równe czarne litery, starannie napisane. Jego pismem.
Na pierwszej, a tak właściwie to drugiej, stronie był wielki napis „Ardento”, a wokół niego informacje na temat zaklęcia. Co powoduje, jak można z niego korzystać, jaki ma poziom w skali morderczości. Siedem na dziesięć gwiazdek.
Następną stronę zajmowało Deglacio, a kolejną Feritagre. Wyglądały podobnie. Wokół zaklęć opisane było wszystko, co o nich wiedział. Tylko, że on tego nie napisał. Jedyne, za napisanie czego był odpowiedzialny to Feritagre, nic ponadto.
Jakimś sposobem książka stała się jego własną księgą zaklęć.


 Miałam dodać w sobotę, ale zaczęłam grać w Dream Daddy (mocno polecam!!) i no, nie wyszło. Troszku się wciągnęłam (Craig fav, a Joseph może się wypchać). I doszła jeszcze nowa piosenka Louisa (którą polecam jeszcze mocniej). 
Czekał na publikację trzy tygodnie (ktoś tu się wciąż nie wyrabia) i to ostatni z krótszych rozdziałów. A przynajmniej mam taką nadzieję. 

5 komentarzy:

  1. Jest kilka minut przed północą, ale mam nadzieję, że zdążę dodać komentarz jeszcze dzisiaj. Wiem, miałam już iść spać, ale fakt, że po raz pierwszy od dawna mogę być pierwsza był zbyt kuszący.
    A tak poza tym to mnie wciągnęło.
    CHCĘ WINCYJ BOLTON.
    Teraz jak myślę o tej książce, to czyżby to była TA książka?
    Piosenka Lou, tak! Też ją kraszuje.
    Zostały 2 minuty.
    Zdążyłam!
    Dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udało Ci się!! Gratulacje!!
      Będzie wincyj Bolton. Muszę przyznać, że lubię tę bohaterkę, pojawi się jeszcze potem.
      MOŻLIWE.
      Piosenka Lou to życie. Lou to życie.
      Branoc!!

      Usuń
  2. Ktoś tu miał fory, ale nieważne, przynajmniej w końcu nie jestem pierwsza.
    Reakcja Toma na śmierć tej szlamy trochę mnie, hm, zdziwiła? Jakby się przejął, albo coś. Baz z kolei na luzie, jakby robił to codziennie. Przynajmniej ktoś ma tu doświadczenie.
    Poza tym nie sądzę, że transmutacja jest dobrym pomysłem na pozbycie się ciała czarodzieja, ponieważ każdy ma swoją aurę magiczną i myślę, że byłaby wykrywalna nawet po tej zamianie. No i transmutacja ludzi wymaga niesamowitych umiejętności i dużo czasu, więc to chyba nieopłacalne. Ale jak tam kto chce.
    Jestem bardzo ciekawa motywu z tą książką. I "skala morderczości", heh. Świetny neologizm.
    Również popieram, Back to you jest świetne ^^
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli już, to przejął się, że ktoś mógłby ich na tym przyłapać. Jeszcze nie robi tego codziennie, ale... Cóż. Ma świetlną przyszłość.
      Książki górą, prawda?
      Keep coming back to you!
      Wzajemnie!

      Usuń