Zamrożeni byli nie tylko uczniowie i nauczyciele, ale także
duchy. Irytek zawisł w powietrzu z typowym dla siebie głupawym uśmiechem. Miał
zamiar przestraszyć grupę Gryfonów, co zostało mu uniemożliwione przez zaklęcie
Basila.
Cała sala wyglądała jak lodowy pałac pełen rzeźb z idealnie
dopracowanymi detalami. Każdy, nawet najmniejszy, mebel pokrył się warstwą
szronu, a temperatura opadła o kilkanaście stopni.
Dostał gęsiej skórki, przyglądając się temu, co zrobił.
Chętnie rozbiłby kilka z rzeźb, pozbył się tych, którzy nie byli w tej szkole,
a także na całym świecie, ważni. Znacznie ułatwiłoby to mu życie, ale kto wtedy
zabawiałby go na przerwach?
Pomimo wielkiej pokusy zniszczenia, doszedł do wniosku, że
należy wszystko naprawić, uratować sytuację. Tego roku przybył do Hogwartu w
konkretnym celu, a większość uczniów i nauczycieli będąc zamrożonymi,
utrudniłyby mu nieco długo rozpracowywany plan.
Wiedział, że w Hogwarcie zostało coś ukryte, coś zakazanego
w czarodziejskim świecie. Brakowało mu informacji na temat, czym był ów
przedmiot, o ile był to przedmiot, oraz gdzie się znajdował.
Dyrektor i któryś z duchów posiadali jakieś wiadomości na
temat przedmiotu, czego dowiedział się przypadkowo pod koniec czwartej klasy, podsłuchując
ich rozmowy w środku nocy, kiedy wracał z małego spotkania towarzyskiego.
Miał zamiar go odnaleźć i, czymkolwiek by on nie był,
wykorzystać do swoich celów, nawet jeśli okaże się być czymś całkowicie
bezużytecznym.
Aby zdobyć to, czego poszukiwał, musiał najpierw odmrozić
dyrektora i resztę, a później jakimś dyskretnym sposobem wyciągnąć z nich
informacje. Zamrożeni w niczym mu nie pomogą.
Powoli wstał z miejsca, ostrożnie unikając dotykania
zamrożonych osób. Ostatnim, czego w tej chwili chciał, było złapanie lodowej
zarazy, jak to się wcześniej zdarzyło Avery’emu.
Jego kroki niosły się głuchym echem po całym pomieszczeniu,
gdy zbliżał się do drzwi, na szczęście niedotkniętych mrozem. Wyglądały tak
samo jak wtedy, gdy rzucił zaklęcie. Jak każdego dnia jego pobytu w szkole.
Otworzył je szeroko, po czym wystawił głowę na zewnątrz, by
sprawdzić czy reszta Hogwartu również została zamrożona, czy tylko Wielka Sala.
Liczył na to pierwsze.
Już miał się cofać, przekonany, że wszystko jest w porządku
na zewnątrz, gdy dostrzegł w oddali kawałek czarnej szaty wystającej zza rogu.
W ogóle się nie poruszała, nawet o jeden milimetr, przez co prawie jej nie
zauważył.
Ktoś stał za rogiem i albo był bardzo dobry w nieruszaniu
się, albo jego również dosięgnęło zaklęcie.
– Och, merde – mruknął do siebie, zbliżając się do końca
korytarza.
Hogwart nigdy wcześniej nie był tak cichy jak tego poranka.
Wszystkie, nawet najcichsze dźwięki się wyciszyły. Jedynymi hałasami były kroki
i oddech Basila, który z każdą chwilą robił się coraz szybszy.
Wiedział, że to nie czas na panikę. Miał zbyt wiele do
zrobienia w jak najkrótszym czasie, żeby pozwolić sobie na panikowanie.
Rzadko zdarzało mu się panikować, ale zlodowacenie całego
Hogwartu nie należało do jego codziennej rutyny.
Wziął głęboki oddech, zanim spojrzał na osobę stojącą za
rogiem.
Od razu go poznał.
– Dlaczego ciągle kręcisz się za rogami? – zapytał Basil,
kręcąc głową. Zadał to pytanie, chociaż wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi od
chłopaka, który zamarł z uśmiechem na ustach, idąc na śniadanie. – Lucian, ty
kretynie.
Nawet jego niechlujnie założona szata się nie poruszyła, a
włosy, uniesione w powietrze przez lekki podmuch, nie opadły mu na twarz, tylko
zatrzymały się w powietrzu.
Cały Hogwart zamarł.
Sięgnął po różdżkę i przywołał zaklęciem pióro oraz
kałamarz, które leżały schowane w jego torbie.
Nie musiał długo czekać. Zaledwie po kilku sekundach
przyleciały do niego oba przedmioty. Zygzakiem, ale przyleciały.
Nadal najprostsze Accio
sprawiało mu problemy, gdy Ardento i Deglacio wychodziły za każdym razem. I
wychodziły tylko jemu, jakby były stworzone właśnie dla niego i on był jedyną
osobą zdolną do korzystania z nich. Jednak do potwierdzenia tej teorii,
musiałby przekonać kogoś więcej niż tylko Riddle’a do próby rzucenia któregoś z
nich.
Zanurzył pióro w kałamarzu. Dutką namoczoną atramentem, z
drwiącym uśmieszkiem, dorysował Lucianowi wąsy, brodę i napisał mu na czole słowo
„kretyn”. Wolałby napisać to po francusku, ale to od razu naprowadziłoby
Luciana na to, kto jest sprawcą. Oczywiście, mógłby się wyprzeć i powiedzieć,
że nie może być jedyną osobą w szkole, znającą francuski, lecz z jego reputacją
niewielu by mu uwierzyło.
Włożył przedmioty do kieszeni szaty, jednocześnie z dumą
podziwiając swoje dzieło. Musiał sam sobie przyznać, że całkiem ładnie mu to
wyszło. Lucian wyglądał lepiej niż wcześniej. Mugolskie pomysły na psoty czasem
się przydawały, lecz nieczęsto.
Coś w głębi duszy,
cichy głosik, podpowiadał mu, żeby rzucił Ardento,
by pozbyć się swojego problemu. Wcześniej zaklęcie podziałało na Averym,
ale czy da radę odmrozić całą szkołę, nie wywołując przy tym żadnych szkód? Nie
miał pewności, co do powodzenia, ale coś zrobić musiał.
Mógł najpierw rozejrzeć się po szkole, pomyszkować w
nadziei, że natknie się na ukryty przedmiot, ale nie wiedział nawet, czego
szuka, więc nawet gdyby to znalazł, istniała szansa, że nie zwróciłby na to
uwagi i zwyczajnie ominął. Potrzebował informacji.
Odsunął się o kilka kroków od blondyna w celu uniknięcia
zderzenia, gdy ten się rozmrozi i pójdzie dalej, nie spodziewając się ujrzeć na
swojej drodze Basila.
Zacisnął dłoń na różdżce i, nie celując w nic konkretnego,
wypowiedział zaklęcie.
– Ardento!
Bacznie obserwował Luciana, czekając na działanie, które
nastąpiło z kilkuminutowym opóźnieniem. Gdy podziałało, ślady działania Deglacio zniknęły w ciągu pięciu sekund.
Lód się roztopił i wyparował, nie zostawiając po sobie żadnego widocznego
śladu.
Szron, wcześniej pokrywający ściany i okna, zniknął w mgnieniu
oka. Basil nawet nie zauważył, kiedy to się stało.
Wszystko wracało do normy.
Lucian zamrugał i poruszył nogami. Wznowił chód, spiesząc
się na śniadanie.
Tym razem zręcznie ominął Basila, jakby spodziewając się, że
na kogoś wpadnie, skręcając za róg.
– Koleś, co ci się stało? – odezwał się do niego Basil.
Wskazał dłonią na twarz Puchona, ledwo powstrzymując cisnący mu się na usta
uśmiech. – Wyglądasz świetnie.
– Dzięki… Chyba? – odpowiedział Lucian, zmieszany. Spoglądał
podejrzliwie na Basila, oczekując jakiegoś złośliwego komentarza, a gdy go nie
uzyskał, poszedł dalej, już więcej się za siebie nie oglądając.
Powoli, z rękami schowanymi w kieszeniach, szedł kilka
kroków za Lucianem. Wielka Sala znów tętniła życiem, nikt zdawał się nie
zauważyć, że na chwilę wszystko zostało zamrożone.
Wrócił na swoje miejsce obok Toma. Riddle podniósł głowę na
niego i lekko ją przekrzywił, mrużąc przy tym oczy.
– Dopiero co tu siedziałeś, jakim cudem znalazłeś się za
drzwiami?
– Przecież ci mówiłem, że wychodzę – odpowiedział nonszalancko.
– Już zapomniałeś? Słabo z tobą, ‘Mas.
– Nie, niemożliwe. Rozmawiałem z tobą, na chwilę się obejrzałem,
a gdy znowu spojrzałem, ciebie już nie było. Teleportowałeś się? Nie, nie
mogłeś się teleportować, pewnie nawet nie potrafisz… – Zmarszczył brwi,
próbując wymyślić sposób, w jaki Basil zdołał zniknąć niezauważony. – Zaklęcie
lub eliksir niewidzialności?
Basil pokręcił głową.
– Nie teraz – odparł. – Spójrz na Luciana, to moja robota.
Czyż nie wygląda pięknie? – Zaśmiał się, szukając wzrokiem Puchona przy stoliku
Hufflepuffu. Siedział tam, wśród reszty ze swojego domu.
Domyślał się, że nikt mu jeszcze nie powiedział o tym, co
miał na twarzy. Puchoni niby byli takimi lojalnymi, dobrymi przyjaciółmi, a
razem z uczniami z innych domów podśmiewali się z Luciana.
– Czy twoja książka nadal leży w sali od run? – zapytał
Basila siedzący obok Lestrange. – Nauczyciele coś wspominali, że jeden z uczniów
ją zostawił i że nie wolno jej ruszać. Co z nią zrobiłeś?
– Wszyscy chcą poznać moje sekrety – mruknął Baz, krzywiąc
się. Nie ufał Lestrange’owi na tyle, żeby dzielić się z nim informacjami na
temat zaklęcia. – Dalibyście mi spokój, ja tu tylko próbuję się uczyć. Ciągle
tylko „Jak ty to zrobiłeś?” czy „Co z tym zrobiłeś?” Gdybyście przykładali tyle
uwagi do nauki, co ja, to już dawno byście o wszystkim wiedzieli. A tymczasem…
Mężczyzna musi mieć jakieś sekrety, by uczynić swoje życie ciekawszym dla
innych. Zapamiętajcie to.
Siedzące obok niego osoby wydawały nie do końca rozumieć to,
co powiedział. Zignorował to, wracając do konsumowania śniadania. Tym razem
wybrał ze stołu coś, co przypominało mu o domu, croissanta z dżemem.
– Oullette! – krzyknął rozzłoszczony Lucian, na co Francuz
tylko się uśmiechnął. Wreszcie ktoś mu powiedział albo sam zauważył.
Puchon nie miał żadnych dowodów na to, że sprawcą jest
Basil. Jak zdążył wcześniej zauważyć Baz, nikt nie pamiętał nic z chwili, kiedy
byli zamrożeni, więc nie mógł wiedzieć, że to on ozdobił mu twarz.
Podejrzenia powinny spaść na Puchonów, nie na niego.
Blondyn zbliżył się do stolika Ślizgonów, do miejsca, gdzie
zasiadywał Basil.
– Moi? Non, non, non. – Uniósł ręce w obronnym geście. – Ty…
Baltringue. To oczywiste, że nie mogłem
tego zrobić, bo przecież kiedy? Tylko minąłem cię na korytarzu, nie miałem
nawet wyciągniętej różdżki. Na twoim miejscu podejrzewałbym kolegów z
dormitorium. Pewnie dorwali cię, gdy spałeś, a teraz obwiniasz niewinnego.
– Coś knujesz – rzucił ozięble Lucian. – Dowiem się co.
– Życzę powodzenia! – Pomachał mu na pożegnanie i od razu obrócił
się do Toma. – Albo mi się wydaje, albo Puchoni mnie nie lubią. Najpierw ta
mała kretynka, a teraz ten blond imbecyl. Kto będzie następny?
Riddle prychnął.
– Może gdybyś ich tak nie obrażał, nikt nie miałby do ciebie
problemów?
Basil spojrzał na niego, jakby powiedział coś całkowicie
niedorzecznego.
– Nie obrażać? Puchonów? Nie jestem pewien czy tak potrafię.
Wątpię. Odebrałoby mi to całą radość z przebywania w tej szkole.
Po zakończonym śniadaniu, postanowił wybrać się do sali od
run. Lestrange przypomniał mu o książce, którą tam zostawił. Był ciekaw, czy
zaklęcie wciąż działa, po prawie tygodniu. Teraz wiedział, co zrobić, jakby
znów zaczęło go palić. Wystarczyło Deglacio.
Jego zaklęcie przeciwdziałało drugiemu. Mogło mu się to
przydać w przyszłości.
Stojąc przed otwartymi drzwiami sali, ostatni raz obejrzał
się za siebie, sprawdzając czy nie jest śledzony. Nie było nikogo w zasięgu
wzroku.
Wśliznął się do środka, od razu zamykając za sobą drzwi.
Książka leżała tam, gdzie ją zostawił, na jednej z przednich
ławek. Był ciekaw, czy któryś z uczniów próbował jej dotknąć, pomimo ostrzeżeń
nauczycieli. On pewnie by tak zrobił, gdyby nie znał skutków takiego działania.
Nastolatków ciągnie do tego, czego im zabraniają. Nawet, jeśli chodzi o
książki.
Wyciągnął rękę w kierunku podręcznika i dotknął okładki
opuszkami palców. Niczego nie poczuł, ale działanie mogło pojawić się dopiero po
jakimś czasie.
Kiedy po dłuższym czasie nie poczuł żadnego bólu czy gorąca,
chwycił ją całą ręką.
– Zniknęło?
Jeszcze nie znał wszystkich właściwości swoich zaklęć.
Dotychczas zdążył dowiedzieć się jedynie tego, że Ardento podgrzewa przedmioty, a ciepło z nich znika po jakimś
czasie; że rzucone na człowieka, spala go na popiół, co znacznie ułatwia
uśmiercanie osób, nie zostawiając po tym żadnych śladów. Natomiast Deglacio pozwala na zamrożenie obiektów
czy osób, a nawet całej szkoły. Nie oddziałuje na osobę, która rzuciła zaklęcie.
Zaklęcia przeciwdziałały na siebie i miały wspólną cechę – kiedy ktoś dotknął
przedmiotu, na który zostało ono rzucone, zaczynał powoli się spalać lub
zamrażać.
Musiał się jeszcze wiele nauczyć, a eksperymentowanie w
Hogwarcie było zbyt niebezpieczne. Gdyby zrobił jeden fałszywy krok, był zbyt
nieuważny, ktoś odkryłby jego sekret. Do tego dopuścić nie mógł, tym bardziej,
że jeden Puchon zaczął się interesować jego poczynaniami.
Nie mógł nikomu ufać.
W drodze do pokoju wspólnego złapał go Riddle. Stał, oparty
o ścianę, na korytarzu, przez który Basil musiał przejść, żeby dostać się do
dormitorium. Nie było innej drogi, a znał prawie wszystkie korytarze i tajemne
przejścia.
– Jak? – zapytał, zatrzymując Basila. Był zdeterminowany, by
wyciągnąć informacje z Baza. – Nie puszczę cię dalej, dopóki mi nie powiesz.
– A ty znowu to samo. Przecież wczoraj już to
przerabialiśmy. Nie uda ci się zrobić tego, co ja zrobiłem. Jestem wyjątkowy i wybitnie
uzdolniony, a tobie brakuje umiejętności – powiedział beznamiętnie i wzruszył
ramionami. – Próbowałeś, nie wyszło. Daj sobie spokój.
– Masz o sobie wysokie mniemanie, biorąc pod uwagę fakt, że
nie wychodzą ci najprostsze zaklęcia – zadrwił Riddle. Twarz Basila nawet nie
drgnęła, czekał na ciąg dalszy złości Toma. – Daj spokój, Accio? Depulso? To podstawy. Wychodzą nawet najbardziej nierozgarniętym
osobom. Taki wybitny i wyjątkowy uczeń jak ty powinien bez
problemu je wykonywać, a tu co?
Miał ochotę rzucić na Riddle’a Ardento, ale nie mógł tego zrobić. Wywołałoby to zbyt wielkie
poruszenie. Wszyscy wiedzieli, że gdyby mógł, Riddle nigdy nie opuszczałby
Hogwartu. Poza tym, potrzebował go. Tom czasem bywał przydatny.
– Naprawdę nie potrafisz się pogodzić z tym, że potrafię
coś, czego ty nie. Proszę bardzo, możesz próbować rzucić tamte zaklęcia. Nie
moja wina, że u ciebie nie działają.
Tom już miał coś odpowiadać, kiedy ni stąd, ni zowąd, na
korytarzu obok nich pojawił się dyrektor Dippet. Miał poważną minę. Nie
spodobało się to Basilowi, na którym dyrektor skupił swoje spojrzenie. Riddle’a
całkiem zignorował.
– Basilu, chciałbym, żebyś udał się wraz ze mną do mojego
gabinetu.
– O co chodzi, dyrektorze? – zapytał Basil niewinnie.
W jego głowie układały się różne scenariusze, a razem z nimi
sposoby, jak wybrnąć z każdego z problemów. Zaklęcia,
Marion czy Lucian?, pytał sam siebie. O zaklęciach wiedział tylko Tom, a on
wydałby to tylko, gdyby miał z tego jakiś zysk. Pielęgniarka mogła coś
podejrzewać przez jego ostatni trudny do wyleczenia uraz. Lucianowi nie zrobił
tak właściwie nic złego, tylko się z nim pobawił. Nie wylądowałby za to u
dyrektora, ale jeśli chodzi o Marion… Mógł mieć problem.
Gdy dotarli do posągu gargulca, strzegącego wejścia do
gabinetu, Basil mocno wytężył słuch. Gdyby udało mu się dosłyszeć hasło, miałby
szansę później tu samemu wrócić, jeśli nie zostanie wydalony ze szkoły.
– Szczęśliwy los – szepnął Dippet, co ledwo udało się
Basilowi usłyszeć, ale się udało i to było najważniejsze.
Jeśli Dippet rzeczywiście był tak naiwny, za jakiego miał go
Basil, nie zmieniłby hasła, przekonany, że chłopak na pewno go nie usłyszał.
Basil zajął jedno z wolnych krzeseł, a Dippet usiadł naprzeciwko
niego w swoim wygodnym fotelu. Oparł głowę na złączonych dłoniach, przypatrując
się Basilowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Chłopak skrzyżował ramiona na piersi, czekając na
wyjaśnienia, dlaczego został zaproszony do gabinetu dyrektora.
Za dyrektorem stał regał, na którym spoczywała Tiara
Przydziału. Patrząc na nią, Basil przypomniał sobie swój pierwszy dzień w
Hogwarcie, że rozważała umieszczenie go w Ravenclawie. Pewnie gdyby tak się
stało, ze względu na odmienne towarzystwo, stałby się inną osobą, nie
popełniłby zbrodni, koniecznych do osiągnięcia celów. Odsunął od siebie tą
myśl.
– Przyszedł do mnie list od twoich rodziców – zaczął dyrektor,
ostrożnie dobierając słowa. – Mają pewną prośbę… Nie, prośba to złe słowo. Mają
żądanie.
– Jakie? I dlaczego nie wysłali go do mnie, tylko do pana?
Rzadko kiedy rodzice wysyłali do niego listy, a jeszcze
nigdy do Dippeta. Musiało to być coś naprawdę poważnego.
Starał się być na bieżąco z wydarzeniami rozgrywającymi się
w okolicy Prowansji, na wszelki wypadek, jednak nic nie wskazywało na to, że
dzieje się tam aktualnie coś złego. Wiedział, że wojna zdążyła dosięgnąć
Francji, ale ich rodzinny dwór ogarnięty był zaklęciem kamuflującym. Żaden
mugol nie był w stanie go zobaczyć, nawet gdyby stanął tuż przed drzwiami. Nawet
czarodzieje, oprócz tych spokrewnionych z Oullettami, nie mieli wstępu na teren
rezydencji.
Musiało chodzić o coś innego.
– Twoi rodzice… Chcą, żebyś natychmiast wrócił do domu.
Wyszło dużo krócej niż zwykle. Sorry not sorry.
Zaniedbałam Baza. Właściwie to wszystko zaniedbałam. To wszystko wina ziemniakowego crossovera (1,2,3,4). Chciałam nazwać rozdział Lucian, ale chyba już i tak trochę go za dużo w tym rozdziale (a miało go nie być wcale).
Wyszło dużo krócej niż zwykle. Sorry not sorry.
Zaniedbałam Baza. Właściwie to wszystko zaniedbałam. To wszystko wina ziemniakowego crossovera (1,2,3,4). Chciałam nazwać rozdział Lucian, ale chyba już i tak trochę go za dużo w tym rozdziale (a miało go nie być wcale).
Tym razem nie napiszę komenatrza o Tomie, zobaczysz.
OdpowiedzUsuńJesteś stuprocentowo pewna, że dyrektor musiał wypowiadać hasło, żeby wejść do swojego gabinetu? Mnie się kojarzy, że nie, ale nie pamiętam.
Doszłam do wniosku, że już nie pamiętam, co się działo w poprzednich rozdziałach, ale nieważne.
"Lucian, ty kretnie", heh. No w porządku, jak sobie chce. Wydawałoby się, że pisanie mu tego na czole będzie trochę głupie i nie w jego stylu, ale skoro nikt nie wie, że to on, to w umie czemu nie.
Swoją drogą, ciekawe, że jedno z tych zaklęć powoduje śmierć, ale z drugiej strony jest antiontum na drugie.
Skoro uczniów raczej nie wzywa się z Hogwartu ot tak, to co to musi być?
Weny!
Co do hasła, byłam przekonana, że tak. Teraz nie jestem pewna. Uznajmy, że Dippet musiał.
UsuńPoprzednie rozdziały w skrócie: Tom się rządzi, Bazowi nie wychodzą zaklęcia, szlama umiera.
To będzie coś wielkiego, zobaczysz (/przeczytasz)
Wzajemnie!
Mam tę moc, mam tę moc.
OdpowiedzUsuńTo pierwsze co mi przyszło do głowy podczas czytania tego rozdziału.
Oprócz tego wyobraziłam sobie Basila w lodowej sukience Elsy.
Zostawmy ten wątek...
Właściwie dzięki Bazowi Tom nie wydaje się być aż taki zły, za jakiego go kiedyś uważałam.
Szkoda mi Luciana xD ale przyznam, że gdyby nadarzyła się okazja postąpiłabym jak Baz :)))
Dzisiejszy komentarz pojawił się wcześniej niż ostatnio, ale wciąż za późno, ehhh.
Weny!
Let it go.
UsuńTom? Nie jest taki zły? Spokojnie, jeszcze dużo rozdziałów przed nami.
Mając na imię Lucian można się spodziewać, że wszyscy będą z ciebie debila robić.
Zbyt łatwo zasypiasz.
Tobie też!
Nienawidzę Luciana, jestem pewien, że go uśmiercisz w którymś rozdziale. :D
OdpowiedzUsuń