Litery zbielały, kryjąc się między ciemnymi włoskami na jego
bladej nodze. Im bardziej słowo wtapiało się w jego ciało, tym ból był
mniejszy. Z jakimkolwiek ruchem zaczekał, aż litery całkiem wyblakną i wsiąkną
w jego skórę.
Chwycił jeden z walających się po jego stronie pokoju
pergaminów i zapisał na nim nowe – miał nadzieję – zaklęcie. Zakreślił wokół
niego kółko, a następnie zwinął pergamin i włożył sobie pod poduszkę, nie
chcąc, żeby wpadł w niepowołane ręce.
Wrócił do łóżka, odkładając przetestowanie zaklęcia na
następny dzień.
– Deglacio – wymamrotał do poduszki, zanim zapadł w sen.
Śniło mu się, że stał na szczycie góry Pico de Aneto we
Francji, o krok od przepaści. Nieopodal tej góry ukryta była Akademia Magii
Beauxbatons. Wokół niego walało się pełno śniegu, białe płatki opadały mu na
nagie ciało, ale on zdawał się nie czuć chłodu. Lód i drobinki śniegu zaczynały
pokrywać jego ciało, tworząc niezwykłe wzory. Z każdą sekundą do jego skóry
przylegało coraz więcej mroźnych płatków, zdawał się przyciągać je do siebie
niczym magnes. Jedynym miejscem, do którego leciały, było to, w którym stał.
Nie mógł się ruszyć, wykonać najmniejszego ruchu, żeby chociażby
strząsnąć z siebie biały puch. Czuł się, jakby jego stopy przymarzły do gruntu,
a ręce zostały obwiązane grubym sznurem, uniemożliwiającym jakiekolwiek ruchy.
Usłyszał za sobą złowrogi śmiech, który rozszedł się echem
po okolicy. Basil chciał obrócić głowę, aby sprawdzić, do kogo należy tenże
śmiech, lecz tego również zrobić nie potrafił. Jego głowa i oczy skierowane były w jedno
miejsce – ku zboczu rozpościerającemu się przed nim, które gwałtownie opadało w
dół.
Szanse na przeżycie takiego upadku były niewielkie, niemalże
zerowe. Gdyby miał przy sobie różdżkę, mógłby rzucić jakieś zaklęcie, które by go uratowało. Niestety jej nie miał.
Głos ugrzązł mu w gardle. Chciał krzyczeć, kazać się
uwolnić, przekląć osobę, która postawiła go w tej pozycji. Przekląć swój własny
umysł, za to, czego każe mu doświadczać. Jego wargi przymarzły do siebie,
sklejone przez mróz.
Zupełnie, jakby ktoś chciał go powstrzymać przed
wypowiedzeniem czegoś.
Jedynym, co udało mu
się poczuć był lodowaty dotyk dłoni na swoich plecach. W miejscu, którego
dotykały ręce napastnika, pojawiły się pęcherze, a wcześniej porywający je
śnieg całkowicie stopniał.
Ciepło, wydzielanie przez zimne dłonie, zdawało się palić
jego ciało, zostawiając po sobie sczerniałą skórę zapełnioną bąblami. Niemal
natychmiast rozległ się wokół niego wstrętny zapach stęchlizny.
Ręce pchnęły go do przodu. Osoba nie zrobiła tego mocno,
lekkie popchnięcie wystarczyło, żeby spadł.
Potem była już tylko ciemność i ten przeszywający do samych
kości śmiech.
– Je suis vivant! – krzyknął, omal nie spadając przy tym z
łóżka.
– Kiedy w końcu nauczysz się korzystać tylko z jednego
języka? – zapytał Tom zimnym tonem, rzucając Basilowi wyzywające spojrzenie z
drugiego końca pokoju. – To Anglia, Baz, francuski jest tutaj niepotrzebny.
Przeciągnął się, nadal leżąc na łóżku, po czym spojrzał na
Toma i zaspanym głosem powiedział:
– Wiesz, co jeszcze jest niepotrzebne? – Zrobił
kilkusekundową pauzę, po czym kontynuował, wskazując palcem na przedmiot leżący
obok łóżka Riddle’a. – Miotły. Nawet nie jesteś w drużynie, po co ci miotła?
Jest tyle lepszych środków transportu, na przykład latające samochody czy
dywany…
– Posiadanie latającego dywanu jest zakazane, powinieneś o
tym wiedzieć.
– Informacje zawierające słowo ‘zakazane’ nie należą do
moich zainteresowań. Dla mnie nic nie jest zakazane, jeśli już, to jest do tego
utrudniony dostęp.
– Skoro już jesteśmy na temacie utrudnionego dostępu –
zaczął Riddle, wyciągając przy tym swój dziennik spod poduszki. – Lord
Voldemort? Przyznam, nazywanie się lordem jest niezwykle kuszące, jednak nie
jestem do końca przekonany.
Basil poczuł się lekko urażony. Jego ułożenie słów było
znacznie lepsze od któregokolwiek z pomysłów Toma. I domyślał się, że nikt inny
nie zrobiłby tego lepiej, gdyby go poproszono.
Musiał uświadomić Riddle’a, co straci, jeśli to odrzuci.
– Och, ‘Mas… Wyobraź to sobie. – Westchnął, teatralne, wpółleżąc.
Spojrzał Tomowi w oczy, jakby w przekonaniu, że dzięki temu dostanie piętnaście
punktów do przekonywania. – Za kilka lat
ludzie zapomną o Tomie Riddle’u. To pospolite imię padnie w niepamięć, zastąpione
przez Lorda Voldemorta. Voldemorta, pogromcę brudnej krwi. – Z każdym jego
słowem rosło zainteresowanie widoczne na twarzy Riddle’a, a na jego usta
wstąpił rozmarzony uśmieszek. Nieczęsty widok. – Tego, który wybawił
czarodziejski świat od szlam. Tego, który podporządkował sobie mugoli, tworząc
najpotężniejszą, nie do pokonania, międzyrasową armię… A swojego pamiętnika nie
ukryłeś zbyt dobrze, każdy mógłby go zobaczyć i co wtedy? Odkryliby twoje
mroczne plany. Musiałbyś ich zabić albo zacząć od nowa.
– To nie pamiętnik, tylko dziennik – poprawił go Tom,
starając się ukryć w swoim głosie nutę zirytowania.
– Pamiętnik, dziennik, bez różnicy.
Zegar wskazywał dopiero ósmą. Mieli jeszcze trochę czasu,
żeby się naszykować i wyjść na śniadanie. A raczej Basil miał czas, żeby się
naszykować, Tom już dawno wszystko zrobił. Siedział jedynie na swoim łóżku, z
nogą założoną na nogę, niecierpliwie uderzając palcami jednej ręki w kolano w
oczekiwaniu na to, żeby jego współlokator się ruszył.
Mieszkali razem już pięć lat, a każdy ich poranek wyglądał
niemal identycznie: Tom wstawał wcześniej, szykował się, budził Basila albo
czekał, aby sam się obudził, następnie znów musiał czekać, żeby ten się ubrał,
uczesał i zrobił wszystko, co musiał, żeby doprowadzić się do porządku. Kiedy
już wszystkie poprzednie punkty zostają spełnione, idą na śniadanie, obrażając
przy tym mijanych Ślizgonów.
W połowie zapinania koszuli, przypomniał sobie o leżącym pod
jego łóżku pergaminie. Rozejrzał się po pokoju, jakby chcąc się upewnić, że nie
ma tam nikogo, kto mógłby poznać jego sekret.
Tom już wiedział o tym, że udało mu się stworzyć zaklęcie,
równie dobrze mógłby pochwalić się kolejnym. Nie miał czego przed nim ukrywać.
Poza swoimi problemami z nieposłuszną magią, o tym nikt nie mógł się
dowiedzieć.
Jak tylko skończył się ubierać, wyciągnął pergamin spod
poduszki i wyszeptał zapisane na nim słowo, zastanawiając się w międzyczasie,
na czym powinien je przetestować.
– Idziesz? – zapytał Riddle, zbliżając się do drzwi.
– Muszę najpierw coś sprawdzić.
Wyjął różdżkę z kieszeni, skierował ją na najbliższy
przedmiot, i robiąc nią mały piruet w powietrzu, powiedział głośno i wyraźnie:
– Deglacio.
Różdżka celowała w poduszkę. Ostatnim razem, kiedy testował Ardento, nie widać było żadnych oznak
wskazujących na to, że podziałało. Dowiedział się, że tak, dopiero, gdy sam
dotknął książki i częściowo spalił sobie przy tym rękę.
Teraz wyraźnie widoczne było, że zaklęcie się powiodło. Na poduszce
pojawiła się cienka warstwa szronu, tworząc na jej powierzchni gwieździste
wzorki. Oboje mogli poczuć wydzielane przez nią zimno. Temperatura w całym
pokoju momentalnie spadła o kilka stopni.
Nie wiedział, czy poduszka została tylko zamrożona, czy
stało się z nią coś jeszcze innego. Może tak samo jak Ardento, zaklęcie miało skutki uboczne po dotknięciu zaczarowanego
przedmiotu.
Nie miał najmniejszego zamiaru kolejny raz odwiedzać
skrzydła szpitalnego z powodu spalonej ręki czy czegokolwiek, co mogłoby mu się
tym razem przytrafić.
– Riddle, podnieś to – rozkazał Basil, wskazując otwartą
dłonią na poduszkę.
– Nie.
Przewrócił oczami. Było za wcześnie na rozpoczynanie kłótni.
– To zawołaj mi tu Avery’ego albo kogokolwiek.
Zanim wyszedł na poszukiwania Ślizgona, rzucił Basilowi
podejrzliwe spojrzenie, starając się go rozgryźć.
Do czasu powrotu Riddle’a z Averym, Francuz trzymał się z
daleka od zaczarowanej poduszki, nie chcąc jej przypadkiem dotknąć, nawet
najmniejszym palcem u stopy.
Siedział na skraju łóżka Toma, kiedy jego właściciel wraz z
bladym czarnowłosym chłopakiem weszli do środka. Avery miał na sobie
pogniecione szkolne szaty, chociaż nie było żadnego powodu do noszenia ich
podczas weekendu. Nie mieli lekcji ani uroczystości, ot, zwyczajny weekend, gdy
mogli nosić swoje normalne ubrania, a nie te, których wymagał od nich Hogwart.
– O co chodzi? – Spojrzał pytająco na Basila, który właśnie
podnosił się z siedzenia.
– Podaj mi tamtą poduszkę – powiedział do Avery’ego,
pokazując palcem swoje łóżko. Avery stał bliżej niego niż on.
– Ciężko ci podejść i samemu sobie wziąć? Sprowadziliście
mnie tutaj, żebym podał ci poduszkę? Chyba sobie żartujesz.
Riddle pokręcił głową.
– Po prostu to zrób – burknął Tom, chcąc mieć już to z
głowy.
Avery, ze zmarszczonymi brwiami, niepewnie podszedł do łóżka
Basila. Przez krótką chwilę się wahał, ale chwycił poduszkę obiema rękami.
Tom i Basil uważnie go obserwowali, czekając na jakąkolwiek
oznakę, że coś jest nie tak. On jednak zwyczajnie trzymał poduszkę w rękach,
jakby zaklęcie przestało działać lub działało tylko na wygląd, nie oddając
chłodu przy dotyku.
Lecz temperatura w pokoju zdawała się wciąż opadać.
– I o co ten cały hałas? – mruknął Avery, trzymając poduszkę
już tylko jedną ręką. – Zwyczajna poduszka, czemu sam tego… – przerwał, a jego
spojrzenie powędrowało do dłoni obejmującej przedmiot należący do Francuza.
Jego palce zaczęły pokrywać się lodem, który z każdą sekundą pochłaniał coraz
więcej jego skóry. – Co się…?!
– Baz?! – zapytał Tom, jednak brzmiało to bardziej jak
warknięcie. – Odkręć to.
Basil skrzywił się, przeżywając wewnątrz życiowy dylemat.
Mógł w prosty sposób pozbyć się szkolnego rywala, powiedzieć później
nauczycielom, że nie ma pojęcia, jak to się stało, i z jakiego powodu jego
poduszka została bronią mrożącą. Mógł też coś wypróbować, co albo uratuje
Avery’ego przed całkowitym zamrożeniem, albo zrobi z nim to samo, co z Marion.
Jego serce wolało wybór pierwszej opcji, lecz mózg się z tym
nie zgadzał, obawiając się, że mogłoby się to obrócić na jego niekorzyść.
– Ardento –
szepnął machając przy tym delikatnie różdżką, nie chcąc, aby Avery usłyszał
nazwę zaklęcia.
Nie miał stuprocentowej pewności, że zaklęcie podziała tak,
jak oczekiwał, że roztopi lód, ale nie wpłynie na organizm. Że będzie działało
jako przeciwzaklęcie.
Jak przy poprzednich użyciach, z jego różdżki nie wyleciało
żadne światło, zwykle obecne przy zaklęciach. Ale nawet bez światła widział, że
zaklęcie podziałało. Lód przestał się rozprzestrzeniać po ciele Avery’ego,
zaczął topnieć. Woda zmieniała się w parę. Znikały wszystkie dowody na to, że
Avery’emu wcześniej się coś stało.
Na szczęście ogień Ardento
się nie rozprzestrzenił, nie powodując kolejnych kłopotów. Zniknięcie
Avery’ego wywołałoby większe zamieszanie niż jakiejkolwiek szlamy, tym bardziej
z Hufflepuffu. Nikt nie uwierzyłby w historyjkę, że uciekł. Czystokrwiści
Ślizgoni nie uciekali, oni edukowali się, żeby być w przyszłości ważnymi
osobistościami. Innej opcji nie było. Porzucenie szkoły równało się z wydziedziczeniem i wieczną hańbą w rodzinnych kręgach.
Riddle i Avery wyglądali na lekko zszokowanych, kiedy
wszystko się skończyło. Basil schował różdżkę w kieszeni spodni, po czym je
otrzepał z nieistniejącego kurzu.
– Idziemy na śniadanie? – zapytał Basil, spoglądając na
swoich towarzyszy z lekkim uśmiechem. – To był bardzo emocjonujący poranek,
zrobiłem się głodny.
Zrobił dwa kroki w stronę drzwi, lecz zatrzymał go głos
Toma:
– Avery, zostaw nas na chwilę – rozkazał bezbarwnym tonem,
jakby wszystkie jego emocje wyparowały wraz z lodem pokrywającym rękę
Avery’ego.
Avery już otwierał usta, żeby się sprzeciwić, ale Tom tylko
uniósł dłoń i wskazał nią drzwi. Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie.
Szykowała się poważna rozmowa.
Posłuchał Riddle’a i opuścił pokój, zostawiając Basila i
Toma samych. Jak tylko drzwi się za nim zamknęły, Riddle rzucił Basilowi zniecierpliwione
spojrzenie. Domagał się odpowiedzi.
– Mów. Wszystko. – Niemal warknął. – O co chodzi z tymi
zaklęciami?
Basil jęknął przeciągle. Zaklęcia nie należały do jego
ulubionych tematów, szczególnie od czasu, kiedy nie do końca mu wychodziły.
Nadal nie rozumiał, dlaczego jego magia pojawia się i znika, ale zaklęcia z
jego skóry zdawały się działać za każdym razem. Jak dotąd go nie zawiodły,
chociaż nie użył ich jeszcze zbyt wiele razy. Może one również kiedyś się
wyczerpią.
– Czy ta rozmowa nie może poczekać, aż będziemy po
śniadaniu? Naprawdę jestem głodny, chętnie zjadłbym crossainta. Myślisz, że Accio podziała?
Miał cichą nadzieję, że jeśli wystarczająco się rozgada, to
Riddle da mu spokój i uniknie rozmowy na temat Ardento czy też nowego Deglacio.
Wszystko było lepsze od rozmowy o jego życiowych, głównie magicznych,
porażkach.
– Jeśli chcesz wyjść z tego pokoju, zacznij gadać – rzucił
groźnie Riddle, spoglądając na Basila spod przymrużonych powiek.
– Przecież gadam, cały czas. Nie wiem o czym mówisz. Ta
rozmowa jest bezcelowa, idę zjeść. Nie zatrzymuj mnie – odpowiedział, chociaż w
ogóle nie ruszył się z miejsca.
– Co zrobiłeś Avery’emu?
– Poza tym, że uratowałem mu życie? Nawet mi nie
podziękował, co za niewdzięczna gnida. Wiesz co? Muszę to z nim przedyskutować.
Nie pozwolę się tak znieważać… Raz na jakiś czas zrobisz coś dobrego, a nikt
nie jest ci ani trochę za to wdzięczny. Gdybym wiedział, że tak będzie, nie
ratowałbym go.
Chciał wyjść z pomieszczenia, lecz to Tom jako pierwszy
dotarł do drzwi i oparł się o nie plecami, uniemożliwiając mu wyjście.
– Zaklęcia, Baz. Jak ty je…? – Nie wypowiedział słowa „wymyślasz”,
ale niepokojący błysk w jego oku mówił sam za siebie.
Miał wielką ochotę zachować się jak zdenerwowana pięciolatka
i tupnąć ze złością w podłogę, a następnie odejść ze skrzyżowanymi ramionami i
nadętą miną. Jakoś udało mu się powstrzymać tę pokusę przed spełnieniem się,
choć nie było to łatwe.
Powinien zachować się adekwatnie do swojego wieku, a nawet
doroślej. Powinien przeprowadzić z Tomem poważną rozmowę, wytłumaczyć mu
wszystko, krok po kroku, żeby w końcu miał święty spokój. Niespecjalnie
odpowiadało mu zachowywanie się jak wypadało.
Kusiło go, żeby rzucić jakąś klątwę na Riddle’a, jednak z
doświadczenia wiedział, że zadzieranie z współlokatorem zawsze się źle kończy,
najczęściej trafieniem jednego do skrzydła szpitalnego, którego oboje unikali
jak ognia.
Jeśli nie powie Tomowi prawdy, nie wyjdzie szybko z pokoju.
Gdyby czarnowłosy się uparł, trzymałby go tam przez cały weekend, nie
pozwalając nawet wyjść po jedzenie, chcąc dostać swoje odpowiedzi.
– Mówiłem ci już, stworzyłem zaklęcie – burknął z irytacją w
głosie Basil. – Wypróbowałem na książce, spaliło mi częściowo rękę. Potem
spróbowałem na Eaton, ją też spaliło. Wczoraj pojawiło się kolejne, które
testowałem na poduszce. Sam widziałeś, jak się to wszystko skończyło. Mogę już
iść jeść? – zapytał, sięgając do klamki.
Tom nie ruszył się z miejsca ani na krok.
– Pojawiło się? – ciągnął, coraz bardziej zainteresowany.
Basil się skrzywił.
– Pojawiło, zniknęło.
Chciałbym, żeby tak samo było z moim głodem, ale żeby zniknął, potrzebowałbym
przynajmniej kanapki. Wypuść mnie, peigne-cul!
– Oczywiście, wypuszczę
cię… Jak tylko powiesz mi, o co chodzi.
– Dwa zaklęcia pojawiły
się na moim ciele, oba fatalne w skutkach, chociaż dość zabawne. Coś jeszcze?
– Podaj mi je – zażądał
Tom, nie spuszczając wzroku z Basila, niczym kobra, obserwująca swoją przyszłą
ofiarę.
Wiedział, że jeśli
wspomni o zaklęciach, Tom będzie chciał je poznać. O Ardento mówił mu już wcześniej, nie był nim jednak wtedy
zainteresowany. Działanie Deglacio
widział na własne oczy zaledwie kilka minut wcześniej.
Podał mu nazwy obu
zaklęć. Od razu je wypróbował na leżących obok obiektach, lecz żadne z nich nie
podziałało. Im więcej razy próbował, tym bardziej się denerwował. Za każdym
razem zaklęcia były nieudane.
– Mam jakoś specjalnie
machnąć ręką? Myśleć o czymś okropnym, szczęśliwym? Co robię źle? – rozzłościł
się.
Basil tylko wzruszył na
to ramionami.
– Nie wiem – odpowiedział
mu obojętnie. – Ja wycelowałem, powiedziałem i podziałało. Może moje zaklęcia
cię nie lubią. Wiedzą, kogo unikać – dodał już ciszej, nie chcąc jeszcze
bardziej zdenerwować Toma.
Spróbował jeszcze
kilkanaście razy, po każdym zaklęciu rozkazując Basilowi dotknąć zaczarowanego
przedmiotu, aby sprawdził, czy się udało. Jak dotąd bez skutku.
– Teraz ty spróbuj –
warknął do Basila, wskazując na leżącą obok swojego łóżka miotłę.
– No dobra – Przewrócił
oczami. Im szybciej to zrobi, tym szybciej będzie miał to z głowy i może
wreszcie będzie mógł udać się na śniadanie. Zostało już niewiele czasu do końca
śniadania. Wycelował swoją różdżką we wskazany przedmiot i powiedział: – Deglacio.
W przeciwieństwie do
Toma, jego zaklęcie się powiodło. Jego zaklęcie.
Miotła, tak samo jak
wcześniej poduszka, pokryła się szronem. Temperatura znów opadła o kilka
stopni. W zwykle ciepłym pokoju było zimniej niż na błoniach zimą.
– Ardento. – Rzucił kolejne zaklęcie, cofając nim działanie
poprzedniego.
Oba zaklęcia w przypadku
Basila się powiodły, co wywołało ciche prychnięcie pogardy ze strony Riddle’a.
– Bezużyteczne. Jeśli
tylko tobie one wychodzą, co wniosą do czarodziejskiego świata?
– Dzięki tym zaklęciom
może w nim zasłynąć pewien Francuz, który jako jedyny potrafi z nich korzystać.
– Uśmiechnął się na samą myśl o świecie, w którym ludzie wielbiliby go i jednocześnie
obawiali się go, wiedząc, że jeśli zrobią coś nie tak, zamrozi ich lub spali. –
Czy nie jest to świetna wizja?
Tom pokręcił przecząco
głową. Oczywiście, do przewidzenia było, że się z nim nie zgodzi. Sam miał
wielkie plany na przejęcie władzy nad światem i przyporządkowanie sobie ludzi,
żeby móc ich później wykorzystywać do brudnej roboty.
Mieli kilka wspólnych pomysłów
na to, jak mogli razem ulepszyć świat, wyczyścić go z brudnej krwi i ludzi,
którzy tylko w nim przeszkadzali. Były to dobre plany, lecz w każdym z nich to
Riddle zostawał głównym przywódcą i twarzą czarodziejskiej armii, co nie do
końca odpowiadało Basilowi. Sam również chciał zostać zauważony, a nie ukrywać
się za Riddle’em.
Po kilku minutach ciszy,
Riddle pozwolił mu wyjść z pokoju i oboje szybkim krokiem udali się do Wielkiej
Sali, zdążając na ostatnią chwilę. Sala nadał była przepełniona uczniami,
chociaż był sobotni ranek, który, gdyby nie Tom, Baz wolałby spędzić śpiąc do
południa.
Podczas śniadania poczuł
to samo uczucie, co piątkowego wieczoru. Jakiś wewnętrzny głosik podpowiadał
mu, że powinien użyć zaklęcia.
Chociaż pewnie nie
powinien tego robić, posłuchał przeczucia i wyciągnął różdżkę.
– Deglacio –
szepnął, nie celując różdżką w nic konkretnego.
Na początku nic się nie wydarzyło i już zaczynał obawiać się,
że znów wyczerpała mu się magia i nie podziałało.
Tylko, że zaklęcie podziałało, może nawet zbyt dobrze.
Wszyscy obecni w Sali, oprócz niego, zastygli w miejscach,
niezdolni do jakiegokolwiek ruchu. Basil obserwował wszystko z szeroko
otwartymi oczami, nie do końca rozumiejąc, co sam zrobił. Ludzie zaczęli
pokrywać się coraz to grubszą warstwą lodu, tworząc wspaniałe lodowe rzeźby.
Każdy z obecnych, nawet siedzący obok niego Riddle, został
zamrożony. Basil był jedynym w całym pomieszczeniu, który nie stał się rzeźbą z
lodu.
Został sam, otoczony dziesiątkami posągów.
Ten rozdział miał skończyć się inaczej. Bardzo inaczej, ale no, nie wyszło. Może następnym razem.
Poprawiałam go, siedząc w samochodzie, więc mogłam coś pominąć. Jak na przykład sens.
To byłoby na tyle, do następnego!
Ten rozdział miał skończyć się inaczej. Bardzo inaczej, ale no, nie wyszło. Może następnym razem.
Poprawiałam go, siedząc w samochodzie, więc mogłam coś pominąć. Jak na przykład sens.
To byłoby na tyle, do następnego!
Skąd Baz wiedział, gdzie jest Akademia Beauxbatons? Z tego co wiem, nigdy tam nie był, a lokalizacja szkół magii to silnie strzeżona tajemica. No chyba, że nie wie, a to był tylko sen.
OdpowiedzUsuńTom dość spokojnie (no, jak na Toma spokojnie, okej?) przyjął wiadomość o nowych zaklęciach. Chyba musiał być nimi bardzo zaszokowany, bo to aż do niego niepodobne.
Historia Basila, że najpierw spalił książkę, a później człowieka, wypowiedziane dokładnie w ten sposób i z tym samym zaangażowaniem emocjonalnym, cudowne xD
Ogólnie to odnoszę wrażenie, że Baz jest bardziej żądny krwi niż Tom. Może jest mylne przez to, że Baza tu więcej niż Toma, (który już raz na to narzekam?) no ale mam takie odczucia, nie wiem czy słuszne.
No i to pod koniec, nieźle się wpakował. Ale jest mądry, coś wymyśli, tak? Ciekawe, jak zareagują odmrożeni ludzie.
Weny!
Przykro mi, że tak mało Toma w
Usuńhistorii Basila, ale... To historia Baza, okej?
Może twoje odczucia są słuszne, może nie. Kto wie? (ja wiem :)) ) ale nie będę spoilerować :)))
Oczywiście, że coś wymyśli. On nie wymyśli? Może ja nie wymyślę, ale on??
Podchodzę do komentarzy zbyt emocjonalnie, wybacz.
Wzajemnie!
Dlaczego scena ze snu tak bardzo przypominała mi spotkanie Białego Wędrowca z Branem z ostatniego sezonu Gry o Tron?
OdpowiedzUsuńBiedny Tomcio, nie poszły mu nowe zaklęcia, przez co się zdenerwował. A Avery'ego należy pokarać za brak podziękować za uratowanie tyłka przed permanentnym schłodzeniem :D
Rzeczywiście, Basil wydaje się być bardzo nakręconym na usuwanie żyjących przeszkód, szlam, mugoli i nie usługujących mu osób. Jak to się może nie podobać?
Ta końcówka... co z tego wyjdzie?
Tak, to miało się skończyć inaczej xD
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak Baz wybrnie z tej sytuacji. W końcu to tylko zamrożenie całej Wielkiej Sali z wszystkimi ludźmi, którzy tam byli.
Powiem Ci, że ta końcówka jest nawet lepsza od tej pierwotnej. Byle żebyś pewnego razu nie postanowiła zakończyć Baza tak jak Tedsa :))) bo wiedz, że zginiesz :)))
Pozdrawiam,
Jak zawsze pierwsza
Martina
Przecież to nic wielkiego dla Baza. On sobie nie poradzi?
UsuńCo ci się nie podoba w zakończeniu Tedsa? :))) Ale nie, tutaj nie będzie takich scen, możesz być spokojna.
Ostatni będą pierwszymi.
Ciekawe zakonczenie, ciekawe jakie Bas poniesie konsekwencje...
OdpowiedzUsuń