piątek, 10 marca 2017

Lord Voldemort

Niczego nie poczuł.
Kiedy ludzie opowiadali o zabijaniu innych, mówili, że czuli się po tym okropnie, że zabijanie było trudne. Że żałowali zrobienia tego. Towarzyszące temu uczucie opisywali jako okropne i nie do zniesienia, a następujące po nim poczucie winy zabijało ich od środka.
Ale… On nie poczuł niczego. Żadnego poczucia winy. Nie było mu nawet odrobinę szkoda martwej szlamy, z której została już tylko kupka prochu. Był kompletnie pozbawiony emocji. Ani jednego, najsłabszego uczucia, żadnego żalu, smutku, może troszeczkę ulgi, jako że udało mu się wypełnić polecenie.
Rzucił na podłogę zaklęcie czyszczące, które, o dziwo, podziałało. Drobinki popiołu uniosły się w powietrze, zawirowały niczym małe tornado i zniknęły. Nie pozostał po nich najmniejszy ślad.
Sprawdził godzinę. Miał za mało czasu, żeby zajrzeć do łazienki i sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Jeśli chciał zdążyć na spotkanie, musiał już wychodzić.
Ostatni raz rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając jakichkolwiek śladów jego obecności w tamtym miejscu. Pozbył się ciała, a raczej samych popiołów, jakie z niego zostały.
– To nie tak, że na to nie zasłużyła – mruknął do siebie, wychodząc z sali.
Starał się zachować ostrożność, podążając ciemnym korytarzem. Mijał wiszące na ścianach oprawione obrazy z nieznanymi mu postaciami. Nigdy nie kłopotał się, żeby dowiedzieć się, czyje są. Były jedynymi świadkami jego zbrodni. Razem ze szlamą minęli kilka portretów w drodze do klasy. Jeśli nauczyciele zdecydowaliby się na przepytanie ich, dowiedzieliby się, że jej towarzyszył, a również tego, że w pewnym momencie szedł już sam, a ona zniknęła bez śladu.
Zaczął obmyślać w głowie historię, którą opowie nauczycielom o swojej przechadzce z Marion.
Dotarł na miejsce spotkania idealnie w porę. Slughorn właśnie otwierał drzwi swojego gabinetu, aby wpuścić czekających pod nimi uczniów. Na samym końcu stali Riddle, trzymający w jednej ręce paczkę karmelizowanych ananasów, z Averym i Lestrange’em, przyglądając się nadchodzącemu Basilowi, który uśmiechał się do nich z wyższością. Dołączył trójki Ślizgonów.
– W przeciwieństwie do tej dwójki – Wskazał dłonią towarzyszących Riddle’owi chłopaków – udało mi się uporać z problemem. Nie będzie więcej komplikacji.
– Właśnie do niej szliśmy, kiedy ty… – Zaczął się tłumaczyć Avery.
– Zrobiłem to za was? Tak. Bo jesteście niekompetentni? Podwójne tak. Imbéciles. Gdybym się nie pojawił, robota nie zostałaby wykonana. Nie musicie dziękować.
Nie zamierzał utrzymywać dobrych stosunków z innymi członkami swojego domu, jeśli nie byli tego warci, a ci dwaj nie byli. Lestrange patrzył na Basila wilkiem, z kolei Avery zaciskał ze złości pięści, aż jego kłykcie pobielały. Nie byli nawet warci jego uwagi.
Weszli do środka i każdy znalazł sobie miejsce. Francuz usiadł na siedzeniu po prawej stronie Riddle’a. Oczekiwał jakiejś opinii na temat wykonanego zadania. Najprostszego „Dobra robota” czy chociaż: „Zrób jeszcze to, tamto i siamto.”
– Jak to zrobiłeś? – zapytał w końcu, nie racząc Basila spojrzeniem.
Miał ochotę go zignorować i nic nie mówić, żeby zaczął się zastanawiać, co mógł uczynić z dziewczyną, żeby się jej pozbyć. Puchonki były strasznymi przylepami i pozbycie się ich albo chociaż powstrzymanie od zrobienia czegoś, jak na przykład pójścia na spotkanie Klubu Ślimaka, graniczyło z cudem.
Jednak potrzeba podzielenia się swoim osiągnięciem wygrała. Musiał się pochwalić, przynajmniej jednej osobie. Potrzebował uwagi, chwały i żeby ludzie, widząc go, trzęśli się z trwogi i błagali o litość. Tak, to był jego życiowy cel, zostać znany przez czarodziei z całego świata jako ten, który pozbył się wszystkich szlam i zdrajców krwi. Jako wybawca.
Teraz siedział wśród Hogwarckiej elity, uczniów najlepszych z najlepszych. Zaproszonych zostało kilkoro z podopiecznych Slughorna, w tym Oullette i Riddle. Ślizgońska grupa stanowiła zdecydowaną większość na spotkaniu, dziewczyny plotkowały między sobą, a młodzi mężczyźni rzucali sobie wyzywające spojrzenia, każdy z nich znał jednak granicę, której przekroczenie równało się śmierci w hierarchii społecznej.
Nie wolno było kwestionować planów Riddle’a, jakkolwiek mu się sprzeciwiać lub, nie daj Boże, próbować go skrzywdzić. Każdy z takich ataków, nawet niezamierzony lub nieudany, źle się kończył dla prowokatora. Riddle miał wokół siebie mur, zbudowany z zaufanych członków swego domu, gotowych spełnić każdy z jego rozkazów. Był liderem, prowadzącym bandę zaślepionych jego blaskiem popleczników. Trzymali się go jak leniwce swoich gałęzi podczas snu.
Już miał odpowiadać na pytanie Riddle’a, kiedy podeszli do nich inni Ślizgoni. Omówienie sprawy przy nich byłoby zbyt ryzykowne. Zdecydował się opowiedzieć swojemu współlokatorowi o przygodzie jak tylko zostaną sami.
– Wszyscy są, jak dobrze – odezwał się Horacy Slughorn, jakby z ulgą. – Chwileczkę… A gdzie panna Eaton?
Wśród obecnych rozległ się szum, kilka osób nawet nie wiedziało, o kim mowa. Najwyraźniej panna Eaton nie należała do najpopularniejszych w kręgach społecznych. Nie należało to do rzeczy nietypowych, biorąc pod uwagę fakt, iż Puchoni woleli swoje towarzystwo i ciepło swych pokoi, więc niezbyt często wychodzili, unikając spędzania czasu z resztą Hogwartu.
– Słyszałem, że Oullette miał się z nią dzisiaj spotkać – odezwał się siedzący w kącie Lestrange ostrym głosem, nie kryjąc urazy za uniemożliwienie mu wypełnienia zadania. – Gdzie ona jest?
Typowo Ślizgońska zagrywka. Zwalić winę na jednego ze swoich, żeby pozbyć się podejrzeń ze swojej osoby. Ale jednak to Basil widział ją po raz ostatni i już nikt jej więcej po nim nie ujrzy.
Basil wzruszył ramionami.
– Skąd mógłbym to wiedzieć? Była ze mną, ale w połowie drogi przypomniało jej się, że musi po coś wrócić – skłamał. Każde słowo wypowiadał z całkowitą obojętnością. – Od tego czasu jej nie widziałem. Wiesz przecież jakie są baby… Pewnie musiała przypudrować nosek.
– Nie odprowadziłeś jej? Co z ciebie za dżentelmen?
– Powiedziała, że chce iść sama. Nie chciałem się kłócić.
Profesor zbliżył się do fotelu, który zajmował Francuz, oparł dłonie na jego oparciu i poprosił cichym głosem:
– Basilu, może sprawdź, czy już idzie… Nie chciałbym stracić tak cennej dziewczyny.
Chłopak z całych sił musiał się powstrzymywać od prychnięcia, słysząc prośbę Slughorna. Bo przecież, co miał mu przyprowadzić, skoro dziewczyna nie żyje? Stertę popiołu, który zresztą już i tak zniknął? Profesor o tym nie wiedział, a Basil nie miał najmniejszej ochoty go powiadamiać. Nie mógł zostać wyrzucony z Hogwartu w pierwszym tygodniu szkoły, to nie wyglądałoby dobrze na jego liście życiowych osiągnięć.
Z drugiej strony, byłby to dobry pretekst do wyrwania się ze spotkania. Pójdzie udawać, że jej szuka, zmarnuje trochę czasu, po czym wróci i oznajmi, że niestety nigdzie jej nie było, a on nie ma już więcej pomysłów, gdzie mógłby zajrzeć.
– Oczywiście, już się robi – powiedział, wstając ze swojego miejsca.
Do drzwi odprowadził go wzrok wszystkich obecnych, jakby to on był najciekawszym, co znajdowało się w tym pomieszczeniu. Wpatrywali się w niego jak sroki w gnat.
Zamknął drzwi z cichym trzaskiem.
Spojrzał najpierw na korytarz z prawej, potem z lewej, zastanawiając się, którędy lepiej byłoby mu pójść, żeby zmarnować jak najwięcej czasu.
Postanowił wrócić do swojego dormitorium, cóż było przecież lepszym miejscem do marnowania wolnego czasu niż swoje cztery ściany?
Przeszło mu przez myśl, że powinien także zajrzeć do Puchonów i zapytać o Eaton, na wypadek, gdyby Slughorn zdecydował się sprawdzić prawdziwość jego historii o poszukiwaniach dziewczyny.
Właśnie miał skręcać za róg, kiedy ktoś niespodziewanie go potrącił. Uderzenie było tak mocne, że chłopakowi ogromną trudność sprawiło utrzymanie się na dwóch nogach. Na szczęście udało mu się uniknąć upadku.
– Faites attention où vous mettez les pieds – warknął do osoby, która omal go nie przewróciła.
Podniósł wzrok swoich orzechowych oczu na sprawcę, a kiedy zobaczył szaty Hufflepuffu, jego twarz złagodniała. Zemści się później, najpierw sprawy najważniejsze.
– Och, wybacz. Nie zauważyłem, że idziesz… I nie znam francuskiego…
– Lucian, prawda?
Puchon zrobił zaskoczoną minę, słysząc swoje imię wypowiedziane przez Basila. Miał potargane blond włosy i bliznę przechodzącą od lewego kącika ust do ucha. Ślizgon kojarzył go z zajęć transmutacji, które mieli razem. Blondyn zawsze siadał z przodu, ciągle się uśmiechał i gawędził z wszystkimi wokół. Godne pożałowania.
– Owszem – bąknął w odpowiedzi, nagle spięty obecnością Francuza.
– Nie widziałeś może gdzieś Marion Eaton? Taka mała, nieciekawa, chyba gra u was w drużynie Quidditcha.
Lucian pokręcił głową.
Basil byłby niezmiernie zaskoczony, gdyby odpowiedź była twierdząca. Musiałby się męczyć z duchem albo zmartwychwstaniem. Nie miał czasu na takie rzeczy, musiał zająć się ważniejszymi sprawami, jak na przykład wyjście do Hogsmeade po rzeczy przydatne do dręczenia przeszkadzających mu uczniów albo napisanie listu do rodziców z prośbą o wysłanie mu jednego z podręczników, którego zapomniał ze sobą zabrać, szybko pakując się do wyjazdu.
– To wszystko, czego potrzebowałem.
Odchodząc, z radosnym uśmiechem rzucił na Luciana zaklęcie Galaretowatych Nóg, upominając go, żeby nauczył się w końcu chodzić, nikogo przy tym nie potrącając.
Do dormitorium wszedł w dobrym humorze, ciesząc się z wolnej chwili, udanego zaklęcia i upokorzenia Puchona. Od dawna nie miał aż tak udanego dnia. No, może psuła go nieco ewentualność, że mógłby wylądować w Azkabanie za morderstwo, nawet jeśli było nieumyślne.
Jak tylko wszedł do pokoju, zauważył, że coś się w nim zmieniło. Coś było nie na swoim miejscu. W jego części sypialni zwykle panował artystyczny nieład, ale potrafił się bez problemu zorientować, gdzie co jest. Z kolei część Toma była nieskazitelnie czysta, wszystkie ubrania i książki ułożone, tylko czekały na powrót swojego właściciela, aby mógł je wyczyścić z kurzu, którego nikt poza nim nie widział.
Jedyną rzeczą, jaka nie pasowała w uporządkowanym kąciku Toma był zeszyt, wystający spod jego poduszki. Oprawiony w ciemną skórę przedmiot przykuł uwagę Basila. Czuł palącą potrzebę dowiedzenia się, co Riddle mógł  w nim skrywać.
Wyciągnął zeszyt, chwytając za wystający spod poduszki fragment okładki. Jego oczom ukazał się podpis na dole: „Tom Marvolo Riddle”. Otworzył go i zaczął kartkować, szukając czegoś, co przykułoby jego uwagę. Z tego, co Tom w nim pisał, Basil wywnioskował, że musi to być pamiętnik. Riddle opisywał w nim różne pomysły na odszlamienie świata, narzekał na innych Ślizgonów, głównie Abraxasa Malfoya za jego ciągłe przechwalanie się swoimi podbojami miłosnymi, i pisał o swoich planach na przyszłość. Na jednej stronie, na samym środku, znajdowały się imiona i nazwisko Toma, a wokół nich potencjalne anagramy.
– Roadie Mold, Mr. Volt? – przeczytał na głos jeden z nich.
Wszystkie z wymyślonych przez Riddle’a anagramów wydawały się mu być całkowicie bezsensowne, pomyślał przez chwilę nad tym, jak mógłby poprzestawiać słowa, a kiedy wymyślił coś w miarę znośnego, zapisał to w dole kartki dużymi literami.
I am Lord Voldemort.
Był z siebie dumny za wymyślenie tego anagramu. Lord Voldemort brzmiał ciekawie, a przy tym francusko. Brzmiał jak połączenie dwóch słów z jego ojczystego języka, volonte i de mort. Żądza śmierci. Idealnie oddawało charakter jego współlokatora.
Zamknął pamiętnik i odłożył go na miejsce, ustawiając wszystko z powrotem tak, żeby Tom nawet nie zauważył, że cokolwiek ruszył. Jedynym, co go zdradzało, była pozostawiona w środku notatka.
Minęło pół godziny odkąd wyszedł ze spotkania. Wypadałoby w końcu na nie wrócić.
Do gabinetu Slughorna powrócił, używając skrótów i tajemnych przejść, znanych tylko przez nielicznych. Wolał uniknąć wpadnięcia na innych uczniów Hogwartu. W tamtej chwili zależało mu tylko na dotarciu na miejsce bez niepotrzebnych problemów.
Na miejsce dotarł dość szybko, bo po zaledwie siedmiu minutach. Normalnie przejście z lochów do gabinetu zajmuje dwa razy tyle czasu.
Kiedy wychodził, wszyscy się na niego patrzyli. Kiedy wchodził, nikt się nie zainteresował. Zostało już tylko kilku chłopaków, w tym Riddle, Lestrange i Avery. Wszyscy zajęci byli słuchaniem opowiadań Slughorna i zajadaniem się potrawami przynoszonymi przez skrzaty na srebrnych tacach.
Jako pierwszy zauważył jego przybycie profesor. Podszedł do niego i objął ramieniem, przyciągając bliżej do siebie.
Basil skrzywił się z obrzydzeniem, czując od Slughorna zapach tak dobrze mu już znanej ze wszystkich ślizgońskich przyjęć Ognistej Whisky.
– A gdzie panna Eaton, Basilu? – zapytał Slughorn, kiedy Basil wyrwał się z jego uścisku.
– Nigdzie jej nie widziałem. Popytałem nawet w Hufflepuffie, ale jakby… Rozpłynęła się w powietrzu.
Grube brwi Slughorna uniosły się w niemym pytaniu.
– Może siedzi w jakiejś sali albo szwenda się po Zakazanym Lesie – mówił dalej Basil, wzruszając przy tym ramionami.
– Wielkie nieba, musi się znaleźć przed godziną policyjną! Jeśli dyrektor się dowie, że zaginęła uczennica… – Nie dokończył. Jego zwykle radosną minę zastąpił przestraszony wyraz.
– Na pewno ją znajdą – odpowiedział mu ciszej chłopak na pocieszenie, mając nadzieje, że brzmi wystarczająco przekonująco.
– Tak, z pewnością masz rację, chłopcze – Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwało mu pojawienie się obok Basila ciemnowłosego chłopaka. – Tak, Tom?
Riddle oblizał dolną wargę, zastanawiając się nad doborem odpowiednich słów.
– Mam do pana jedno pytanie odnośnie wypracowania. Gdyby mógłby pan wyjaśnić mi jeden termin, byłbym niezmiernie wdzięczny. Ktoś taki jak pan na pewno będzie w stanie mi pomóc.
Basil rzucił Tomowi pytające spojrzenie. Nie otrzymał na nie odpowiedzi, ale błysk w oku Ślizgona upewnił go w tym, że nie będzie to nic dobrego. Domyślił się, że wcale nie chodzi o wypracowanie, a o jakiś większy, ważniejszy plan.

***

Francuz wrócił do swojego dormitorium trzydzieści minut po jedenastej. Gdyby ktoś zauważył go na korytarzu, mógłby dostać karę lub stracić punkty, na które Ślizgoni ciężko pracowali, było już długo po godzinie policyjnej.
Tom został dłużej w gabinecie profesora, aby otrzymać od Slughorna odpowiedź na swoje pytanie, którego jak dotąd nie zdradził Basilowi.
Czekając na jego powrót, położył się na łóżku i zaczął przeglądać jeden z wielu walających się po ich pokoju magazynów o Quidditchu. Żaden z nich nie należał do drużyny, niespecjalnie ciągnęło ich do latania za piłką i obrywania tłuczkami, jednak lubili od czasu pójść na boisko, obejrzeć mecz. Basil, oczywiście, kibicował francuskiej drużynie, która niestety nie odnosiła zbyt wielkich sukcesów w ostatnich latach.
Nawet nie zauważył, kiedy przestał być sam w pomieszczeniu.
– Powiedział mi wszystko, czego potrzebowałem – Rozległ się po pokoju dumny głos Riddle’a.
– Powiedział ci, jak podlizać się innym nauczycielom? Och, nie, przecież sam dobrze wiesz, jak to wszystko zrobić.
Riddle puścił jego uwagę mimo uszu.
– Dał mi trochę informacji na temat Zaklęć Niewybaczalnych.
– Co z nimi? – zapytał obojętnie.
– Jak je rzucać, żeby podziałały i tego typu sprawy.
Basil podparł się na łokciu, na wpółleżąc.
– ‘Mas, masz tyle książek w bibliotece, a ty pytasz nauczyciela…
– To przynajmniej wiarygodne informacje.
Francuz przeciągnął się na łóżku. Wypytywanie profesorów o tego typu zaklęcia mogło się źle skończyć. Kto wie, co Tom mógł mieć w planach, skoro wymagało to opanowania czarnomagicznych zaklęć.
– Co do Zaklęć, mój père ma całą biblioteczkę książek. Niektóre z nich nie są do końca zgodne z przepisami, czasem coś od niego podpatrzyłem, od czasu do czasu znalazło się tam coś ciekawego. Mogłeś zapytać, jeśli chciałeś dowiedzieć się czegoś więcej – powiedział ciszej, a ostatnie z jego słów w połowie przeszło w ziewnięcie. – O Niewybaczalnych możemy pogadać potem, teraz skupmy się na tym co ja zrobiłem – Wskazał na siebie palcem – ze szlamą.
– Co z nią zrobiłeś? – zapytał Riddle, siadając na skraju swojego łóżka. – Związałeś i wrzuciłeś do jeziora? – Zaśmiał się.
– Spaliłem.
Śmiech Riddle’a zamilkł jak tylko uświadomił sobie, co powiedział jego towarzysz.
– Co zrobiłeś?!
– Dowiedziałem się, że Ardento na ludziach działa iście płomieniście. Gdybyś ją widział – Ożywił się, a na jego twarz wstąpił rozmarzony uśmiech. – Stopiło jej skórę i kości, został sam popiół… Świetny widok.
Drugi chłopak nie był aż tak zachwycony ‘świetnym’ sposobem na likwidację diabelskiego nasienia. Przeciwnie, wyglądał, jakby cały świat nagle legł mu w gruzach, a on nie mógł w żaden sposób temu zaradzić.
– Jeśli się dowiedzą, że została zamordowana, mogą zamknąć Hogwart – syknął, patrząc gniewnie na Basila. – Zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś? Hogwart to mój dom. Jeśli odbierzesz mi dom – Ucichł na kilka sekund, podczas których tylko wpatrywał się w oczy Francuza, jakby chciał rozszarpać go na kawałki – odbiorę ci wszystko, na czym ci zależy. Wszystko. Rodzinę, twój francuski dworek… Twoją magię.
– Przecież nie zamkną Hogwartu przez jedną zaginioną szlamę, ponieważ osobiście szczerze wątpię, żeby w najbliższym czasie odkryli jej ciało albo chociażby mogli stwierdzić morderstwo, prędzej zaginięcie. Ludzie giną, zdarza się, przecież mamy wojnę, prawda? – rzucił, opierając głowę o poduszkę. – I jeszcze… Nie można komuś odebrać magii, nikt jak dotąd nie wpadł na sposób, który by działał. Magia znika, kiedy próbujesz ją odebrać. Wielu próbowało, nikt nie podołał.
Riddle prychnął.
– To, że nikomu się nie udało nie znaczy, że się nie da. Kiedy nadejdzie czas, znajdę sposób – Z każdym kolejnym słowem jego głos stawał się ostrzejszy – i wykorzystam go na tobie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie.
– Za bardzo się wszystkim przejmujesz. To tylko jedno małe morderstwo, nic wielkiego, nie ma się czym przejmować – Próbował uspokoić Riddle’a. – Uznają, że uciekła i dadzą spokój, jakoś to przeboleją.
Wcześniej sam martwił się, że będzie miał przez swoją akcję kłopoty, jednak z każdą mijającą minutą, coraz mniej go to obchodziło. Powoli zaczynał wierzyć w to, że uda mu się uniknąć kary za ten występek.
Do zabicia jej nie użył żadnego z Zaklęć Niewybaczalnych, tylko nowopowstałego, stworzonego przez niego samego, zaklęcia. To mógł być początek nowej ery czarnej magii, najciekawszej ze wszystkich odmian magii. Sama myśl o tym, że mógłby zostać mistrzem czarnej magii znanym przez każdego czarodzieja na świecie podbudzała tylko jego poczucie własnej wartości.
– Obyś miał rację.
– To oczywiste, że ją mam. Jak zawsze, Voldi – zapewnił go Basil.
– … Voldi? – Tom zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi.
– Wkrótce zrozumiesz – odpowiedział, dodając swojemu głosowi nutę tajemniczości.
Riddle pokręcił głową, nadal niczego nie pojmując. Wolał jednak nie pytać, obawiając się odpowiedzi.
Basil był na skraju zapadnięcia w głęboki sen, kiedy jego ciałem wstrząsnął straszliwy ból. Ból, który czuł już wcześniej, tamtego wtorkowego popołudnia w sali od starożytnych run. Tym razem jego centrum nie było przedramię, lecz prawa noga.
Wtorkowy ból palił mu skórę, ten zdawał się ją mrozić. Czuł się, jakby jego noga pokrywała się warstwą palącego lodu, jednocześnie lodowatego i gorącego.
Zsunął z siebie koc i ujrzał znajomy widok czarnych liter, układających się w nowe zaklęcie.

7 komentarzy:

  1. Wyobraziłam sobie, jak Basil wraca na przyjęcie z kupką popiołu w rękach, i zaczęło mnie to śmieszyć. Chyba mam złe poczucie humoru.
    Przyczepiać się do niczego nie będę, bo raczej nie muszę. Są zdania, które napisałabym inaczej, ale jest jeszcze na tyle wcześnie, że nie wiem, czy są w nich błędy, czy to ja jeszcze śpię.
    Z każdym rozdziałem coraz bardziej podoba mi się kreacja Toma. Nie jest przerysowany, zbyt uczuciowy, taki nietomowaty. I to, że wkurzył się na Baza za morderstwo tylko dlatego, że mogą teraz zamknąć Hogwart, serio, można było odczuć, że Hogwart to jedna z niewielu rzeczy, na których mu zależy.
    Baz. Odważnie postąpił, zaglądając do dziennika Toma, jestem ciekawa jak na to zareauje. No i co z jego magią, i z tymi zaklęciami?
    Hej, no i Lucian! Trochę zrobiło to rozdział, przyznam. Będziesz dalej wykorzystywać tę postać, czy to tak tylko epizodycznie? ;>
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w klubie nieodpowiedniego poczucia humoru, gwarantuje wielką dawkę niezręczności wokół ludzi.
      Cieszę się, że jak na razie podoba Ci się moja wersja Toma. To chyba jedna z lepszych rzeczy, jakie można powiedzieć komuś, kto pisze fanfika. Miło mi się zrobiło.
      Co do Luciana, potrzebowałam ciapowatego puchona, a nasz Lucjan... To taki typowy puchon. Więc dostał po nim imię. Może jeszcze się pojawi, nie wiem.
      Nawzajem! :)

      Usuń
  2. Lucian? Serio? xDD
    Wyobraziłam sobie naszego Luciana w żółtym sweterku :)))
    Eh, trochę (wcale) nie ogarniam francuskiego i czasami nie wiem co Baz mówi, a jestem za leniwa, żeby włączyć tłumacza i po prostu przetłumaczyć.
    Czyżbyśmy mieli do czynienia z dziennikiem Toma Riddle'a, tym dziennikiem??
    Kiedy zaczynałaś tę historię nie myślałam, że Baz będzie takim sadystą no i kurczę, szkoda mi tej Marion. Ehh.
    Do następnego rozdziału!
    Weny!

    P.S. To chyba najdłuższy komentarz mojego życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PASOWAŁO DO NIEGO TO IMIĘ.
      To, co Baz mówi po francusku nie jest jakoś specjalnie istotne, w tym rozdziale Lucianowi mówi, żeby uważał jak łazi, a potem jest jeszcze słowo 'ojciec', eh.
      Szlam się nie żałuje, ucz się XDDD
      Tobie też!

      P.S. Piszesz to za każdym razem.

      Usuń
  3. Musiałem przeczytać rozdział drugi raz, bo przy pierwszym zapomniałem coś o nim naskrobać.

    Ten moment, gdy Tomuś denerwuje się i mówi o swoim domu. Tak bardzo w jego stylu, tak bardzo oddany jego charakter i związanie z Hogwartem.

    Skoro teraz jakieś zaklęcie zamrażające, a przynajmniej tak to wygląda, to jakiś kolejny spektakularny mord się szykuje? Nie wiem, dlaczego, ale widzę skutą lodem szlamę (szlama, w sensie męskiego) zrzucaną z którejś wieży i ceremonialnie rozbijającą się na pierdyliard malutkich kawałków.

    Przy okazji, u mnie świeżynka, pozdrawiam i zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe, do czego Basil wykorzysta nowe zaklęcie, jakiekolwiek by ono nie było. Jak przejdę do kolejnego rozdziału, pewnie się dowiem.
    Wciąż za mało mi Riddle'a. Myślałam, że to opowiadanie będzie skupiać się na nim i trochę mi szkoda, że jest inaczej.

    OdpowiedzUsuń