sobota, 4 lutego 2017

Accio i Depulso

1942

Basil nigdy nie przeniósł się do Beauxbatons.
Na rok po rozpoczęciu przez niego nauki w Hogwarcie, wybuchła wojna. Sytuacja się pogorszyła, co spowodowało, że jego rodzice tym bardziej nalegali, żeby został w Hogwarcie. Uważali, że jest najbezpieczniejszą szkołą dla czarodziei na świecie i że Baz dostanie równie dobrą edukację, co w Beauxbatons, o ile nie lepszą.
Z roku na rok coraz chętniej wracał do Hogwartu i do przyjaciół, których tam poznał. Nadal miał do rodziców żal za to, że nie wysłali go do francuskiej szkoły, lecz starał się pogodzić z faktem, że prawdopodobnie to właśnie w Hogwarcie zakończy edukację, wśród anglików, którzy ciągle tylko utrudniali sobie życie.
Zamiast zmniejszyć swoje bagaże i schować je w kieszeni, męczyli się z wózkami. Nosili okulary, chociaż istniały zaklęcia, dzięki którym mogliby całkowicie usunąć swoją wadę wzroku. Podczas posiłków sowy latają po Wielkiej Sali, roznosząc listy, co wydaje się im całkowicie normalne, chociaż Basil wtedy odruchowo chowa się przed ptasimi odchodami.
Zaczynał piąty rok w Hogwarcie.
Leżał na swoim łóżku w dormitorium, które dzielił z Tomem Riddle’em. Dormitoria Ślizgonów były dwuosobowe, ze względu na to, że gdy zbyt wielu Ślizgonów mieszkało razem przez dłuższy czas w jednym miejscu, zaczynali się wzajemnie obrzucać klątwami i mieli trudności z dogadywaniem się. Dostali przywilej dwuosobowych dormitoriów również jako rekompensatę tego, że w przeciwieństwie do Ravenclawu i Gryffindoru, ich Pokój Wspólny znajdował się w lochach, zamiast w wieży, a nad nim było jezioro, z którego woda skapywała po ścianach Pokoju.
– Ruchy, Baz. Zaraz musimy wychodzić – pospieszał go Tom, już naszykowany i gotowy do wyjścia.
Basil jęknął przeciągle, zwlekając się z łóżka. Przetarł zmęczone oczy, po czym wziął do ręki różdżkę, którą zawsze zostawiał na szafce leżącej obok jego łóżka.
– Accio mundurek!
Leżąca w rogu pokoju czarna szata natychmiast wzbiła się w powietrze i poleciała w kierunku Basila. Tak samo zachowały się porozrzucane po całym pomieszczeniu koszula, spodnie i zielono-srebrny krawat. Chłopak wyciągnął przed siebie ręce, próbując to wszystko złapać. Udało mu się chwycić szatę i spodnie, a koszula razem z krawatem wylądowały na podłodze pod jego stopami.
Włożył na siebie poszczególne części garderoby, kilkakrotnie przy tym ziewając. Tom obserwował jego poczynania, opierając się o framugę drzwi i pospieszając go co kilka minut.
– Spokojnie, ‘Mas. Mamy jeszcze… – Spojrzał na wiszący nad drzwiami zegar. Wskazywał siódmą trzynaście – osie… siedemnaście minut.
Tom już nie odpowiedział, tylko przewrócił oczami i wyszedł z ich dormitorium.
Francuz obejrzał się w lustrze, które znajdowało się na ścianie między jego łóżkiem a łóżkiem jego współlokatora. Ciemnobrązowe loki opadały mu falami na lewą stronę twarzy, zakrywając kawałek czoła i brwi. Przejechał dłonią po swojej szczęce i wyczuwając ślad świeżego zarostu, rzucił odpowiednie zaklęcie, żeby się go pozbyć.
Było sześć minut do wpół do ósmej, kiedy Basil wyszedł ze swojego dormitorium. Rozejrzał się po Pokoju Wspólnym w poszukiwaniu Riddle’a. Dookoła krzątali się zaspani Ślizgoni, szykujący się do wyjścia na śniadanie.
Tom siedział na jednym z rzeźbionych krzeseł z jedną nogą założoną na drugą. Łokieć opierał na stoliku obok, a dłonią podtrzymywał głowę. Podniósł wzrok, dostrzegając idącego w jego stronę Baza.
– Zrobienie Eliksiru Wielosokowego zajmuje mniej czasu niż twoje zbieranie się do wyjścia.
– Nikt nie kazał ci na mnie czekać – rzucił obojętnym tonem, zatrzymując się kilka kroków przed Tomem i wyczekując, aż ten wstanie. – A teraz się podnieś, chcę iść zjeść.
Basil powoli się odwrócił i ruszył do kamiennej ściany kryjącej wyjście z Pokoju Wspólnego. Usłyszał za sobą ciche prychnięcie Toma, ale je zignorował. Popchnął dłonią ścianę, a ona szybko się odsunęła, ukazując przejście do lochów.
Wyszli na zewnątrz i powoli, z dumą, kroczyli przed siebie, kierując się do Wielkiej Sali.
– Mógłbyś iść trochę szybciej – narzekał Riddle.
– Mam swoją godność. I nie mam zamiaru iść szybciej, bo ty chcesz być pierwszy na śniadaniu. To tępo jest najkorzystniejsze dla mojego wyglądu. Attrayante et avec fierté.
Tom zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, co Basil do niego mówi. Mimo mieszkania z Francuzem od pięciu lat, nadal nie rozumiał ani słowa po francusku, nie licząc kilku przekleństw, które były u Baza na porządku dziennym.
Dotarli na miejsce równo z wybiciem siódmej trzydzieści, godziny rozpoczęcia śniadania. Byli jednymi z pierwszych, którzy się pojawili. Większość uczniów przychodziła w połowie śniadania lub pod koniec, chcąc dłużej pospać.
Tom lubił pokazywać się z samego rana, uważał, że to jego obowiązek jako prefekta. Chciał pokazać nauczycielom i dyrektorowi, że daje dobry przykład do wcześniejszego wstawania w celu uniknięcia spóźnienia na lekcje. To on każdego ranka budził Baza i popędzał do wyjścia. Tom dla nauczycieli był miły i pokazywał się z jak najlepszej strony, ale ludzie, którymi się otaczał, w tym Baz, wiedzieli, że tylko udawał.
– W piątek ma być pierwsze spotkanie Klubu Ślimaka – zagadnął Riddle, siadając przy stole Slytherinu. – Slughorn zaprosił szlamę.
– Niemożliwe.
Z zainteresowaniem spojrzał na swojego towarzysza, zachęcając go do mówienia dalej.
– Marion Eaton, Hufflepuff. Jest w trzeciej klasie. Avery i Lestrange mają się dowiedzieć, co jest w niej takiego specjalnego – mówił z pogardą, patrząc w tym czasie na stół Hufflepuffu, jakby chcąc, żeby doszły ją jego słowa. Ale jej jeszcze tam nie było.
Baz, słysząc słowa Toma, uśmiechnął się półgębkiem i wzniósł do góry puchar z sokiem, mówiąc:
– Szlamy trzeba tępić.
– Święta prawda – Riddle pokiwał zgodnie głową, delikatnie stukając swoim pucharem o puchar Baza.
 Zaczęli nakładać sobie jedzenie na talerze, rozmawiając o nadchodzącym spotkaniu klubu. Tom był zainteresowany, bo miał okazję do poznania nowych ludzi, których potem mógłby wykorzystywać do swoich celów. Basil nie podzielał jego entuzjazmu, nie potrzebował specjalnych spotkań dla uczniów ‘lepszych niż inni’, i bez nich wiedział, że taki jest.
Sala zaczęła powoli zapełniać się młodymi czarodziejami. Przy stole Ślizgonów brakowało tylko kilku osób, większość była już na swoich miejscach i zajadała się jedzeniem przygotowanym przez skrzaty.
– Baz – Szturchnął go Tom, wskazując dłonią gdzieś w prawo – Flint się do ciebie ślini.
Francuz spojrzał we wskazanym kierunku, szukając wzrokiem Flint. Siedziała na końcu stołu i się w niego wpatrywała. Duże czarne oczy i grube brwi od razu rzuciły się Bazowi w oczy. Odwrócił się z powrotem do Riddle’a.
– Dobrze wiesz, że nie umawiam się ze Ślizgonkami. To zbyt problematyczne. Kiedy z taką zerwiesz, od razu chciałaby się mścić i rzucać milion klątw. Potem przez tydzień chodzisz wymiotując wężami… Wierz mi, nie chcesz wkurzać Ślizgonki.
– Dałeś się załatwić dziewczynie? To hańba, Baz.
– Hańbą byłoby pozwolenie jej na przedstawienie się moim rodzicom po spotykaniu się przez zaledwie dwa tygodnie. I tak nie miałem co do niej poważnych planów – Pokręcił głową, odgryzając kawałek tostu. – Od czego dzisiaj zaczynamy?
Wiedział, że Tom zdążył już zapamiętać plan lekcji na cały tydzień, chociaż dostali go dopiero wczoraj. Tak było co roku, niemal od razu wiedział co, gdzie i kiedy. A Baz lubił to wykorzystywać, żeby samemu nie musieć się go uczyć albo chodzić z planem przy sobie.
– Starożytne runy. Wracasz się do dormitorium po książki? – zapytał, wskazując swoją torbę, leżącą pod stołem.
Baz niczego ze sobą nie zabrał.
– Mam zamiar coś przetestować w tym roku. Patrz i podziwiaj – Wziął do ręki różdżkę i wykonał ledwie widoczny gest w powietrzu, mówiąc: – Accio podręcznik do starożytnych run!
Po kilku sekundach drzwi Wielkiej Sali otwarły się z hukiem. Zaciekawieni uczniowie przyglądali się przedmiotowi lecącemu z zawrotną prędkością do stołu Slytherinu. Oprawiona w skórę książka zdawała się wcale nie zwalniać, wprost przeciwnie, im bliżej była Basila, tym szybciej leciała.
– Merde – szepnął do siebie, próbując zrobić unik.
Według teorii, przywołany przedmiot powinien powędrować prosto do jego ręki. Książka celowała bardziej w jego brzuch niż w dłoń. I mimo uniku Francuza, uderzyła go prosto w klatkę piersiową.
Cała sala zamilkła, kiedy chłopak wylądował na podłodze, zwijając się z bólu.
Tom podniósł podręcznik, który upadł obok Basila.
– Musisz jeszcze nad tym popracować.
– Morda, ‘Mas – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Wszyscy go obserwowali. Zwykle mu to nie przeszkadzało, ale zwykle również nie robił z siebie pośmiewiska przed całą szkołą. Z trudem podniósł się z podłogi, trzymając jedną rękę na piersi, jakby to mogło uśmierzyć jego ból.
– Slughorn idzie – powiedział Tom, ściszając głos, aby tylko Basil mógł go usłyszeć.
Obrócił głowę w stronę stołu nauczycieli, żeby sprawdzić, czy Riddle mówi prawdę. Powoli łysiejący nauczyciel o krótkich nogach rzeczywiście się do nich zbliżał. Baz mimo ogromnego bólu, nie miał zamiaru odwiedzać skrzydła szpitalnego.
– Nic mi nie jest – zwrócił się do nauczyciela, przywracając swojemu głosowi obojętny ton i na powrót siadając przy stole. – Lekkie uderzenie.
Slughorn nie wydawał się przekonany tym, co powiedział Francuz, ale się nie odezwał. Tylko skinął głową i pospiesznie wrócił do stołu nauczycielskiego.
Wielka Sala znów ożyła, kilka osób zaczęło się śmiać, inne powróciły jedzenia i przerwanych rozmów.
– Świetne rozpoczęcie dnia.
– Riddle, jeszcze słowo, a…
– A co? – przerwał mu Tom z ironicznym uśmiechem i uniesionymi brwiami.
Baz odpowiedział z całkowitą powagą, patrząc się Tomowi w oczy:
– Je vais arracher tes dents, une par une.
Znaczyło to tyle, że wyrwie mu zęby, jeden po drugim. Kiedy groził ludziom, odruchowo robił to w swoim ojczystym języku, nie potrafił nad tym zapanować. Ale również dzięki temu niektórzy zdawali się go bać, a howgarckie dziewczyny same czasem prosiły, żeby mówił do nich po francusku, uważając ten język za piękny i romantyczny. A on nigdy nie mówił romantycznych rzeczy, przeważnie obrażał je z uśmiechem na ustach. Nie rozumiały, co do nich mówił, więc im to nie przeszkadzało.
Siedzieli w Wielkiej Sali do czasu wybicia dzwonu oznajmiającego rozpoczęcie zajęć. Baz, wzdychając, poszedł za Tomem do sali, w której miała odbyć się pierwsza lekcja. Weszli do pomieszczenia jako ostatni z uczniów, za nimi była już tylko nauczycielka.
Usiedli w przedostatniej ławce, jak na każdej innej lekcji. To było ich miejsce. I nikt nawet nie myślał, żeby je zajmować, wiedząc, że para Ślizgonów nie zgodzi się usiąść gdzieś indziej.
Runy nie interesowały Basila. To Tom przekonał go do zapisania się na te zajęcia, żeby nie poszedł na opiekę nad magicznymi zwierzętami albo, co gorsza, mugoloznawstwo. Riddle powtarzał, że runy mogą im się kiedyś przydać, ze względu na to, że wiele starych czarodziejskich ksiąg było zapisanych runami. Były to głównie książki czarnomagiczne, czyli te, które ciekawiły ich najbardziej.
Przysiadł się do nich Avery. Basil zorientował się, że to pierwszy raz, kiedy widzi go tego dnia. Averego nie było na śniadaniu, tak samo Lestrenge’a. Już wypełniają zadanie, domyślił się. Tom traktował swoich tak zwanych ‘przyjaciół’ jak podwładnych, tak jak czarodzieje traktują skrzaty domowe.
– Przez ostatnie dwa lata miała najlepsze oceny, kujonka. Ścigająca w drużynie quidditcha – wymieniał z odrazą – nic dziwnego, że Hufflepuff nie wygrał w zeszłym roku żadnego meczu.
– Coś jeszcze?
–  Grzeczna dziewczynka, ani razu nie dostała szlabanu. Najłatwiej ją spotkać w bibliotece albo na treningu. Proponuje pozbyć się jej właśnie podczas jednego z treningów. Rzucić drętwotę albo jakąś klątwę, kiedy będzie w powietrzu.
Tom uniósł dłoń, uciszając go.
– Treningi zaczynają się za dwa tygodnie. Spotkanie jest w piątek, a ja nie chcę jej tam widzieć.
– Ktoś mógłby przed spotkaniem rzucić na nią Anteoculatię czy chociaż Densauego – zaproponował Basil. – Ja bym się po tym nie pokazał ludziom.
– Avery – zwrócił się do niskiego chłopaka Riddle – weź Lestrange’a albo Mulcibera, zróbcie to w piątek i dopilnujcie, żeby nie pojawiła się na spotkaniu klubu. Nie obchodzi mnie, czy zrobicie to sposobem Oullette’a czy jakimkolwiek innym, ale nikt nie może się dowiedzieć, że to wy. Zróbcie to dyskretnie.
– Wszystko załatwię – zapewnił Toma Avery.
– Oby.
Basil miał zamiar jakoś obrazić Avery’ego przed powrotem do nauki, ale powstrzymała go nauczycielka, zbliżająca się do ich stolika.
– Panowie Avery, Oullette i Riddle, widzę, że prowadzicie zaciętą dyskusję – rzuciła ostrym tonem. – Mam nadzieję, że dotyczy ona omawianego tematu. Któryś z was chciałby podzielić się swoimi przemyśleniami?
Cała trójka ucichła. Żaden z nich nie miał najmniejszej ochoty na odpowiadanie jej, ale jeśli tego nie zrobią, Slytherin straci punkty. A utrata punktów podczas drugiego dnia nauki stanowiłaby skazę na pozornie nienagannym usposobieniu Toma. Nie mógł na to pozwolić.
– Naudhr, jako żądanie władzy, pojawiało się wielokrotnie w tekście o wikingach – Wskazał palcem podręcznik do run. – Dobrze wiemy, że byli świetnymi wojownikami. Zastanawia mnie, czy używali tej runy, aby ułatwić sobie zwycięstwo, czy zwyczajnie wskazywali na to, że chcą wygrać, bez używania do tego magii?
– To, panie Riddle, jest bardzo dobre pytanie. Otóż…
Przestali słuchać. Basila nadal męczył ból w klatce piersiowej, który starał się z całej siły zignorować, nie chcąc okazać słabości przed innymi Ślizgonami. Tom przeglądał strony podręcznika, nie skupiając się na niczym konkretnym, a Avery obracał pióro w dłoniach, wyraźnie znudzony lekcją.
Francuzowi przeszedł przez myśl kolejny pomysł na to, jak pozbyć się mugolki. Mogliby rzucić na nią Conjunctivitis. Zaklęcie by ją oślepiło, musiałaby iść do skrzydła szpitalnego, żeby znów móc cokolwiek zobaczyć. Z własnego doświadczenia wiedział, że pozbywanie się efektów tego zaklęcia trwało kilka godzin.
Najchętniej wziąłby ją do Zakazanego Lasu i sprawił, żeby jakaś mieszkająca w nim istota ją załatwiła. Ten sposób był jednak zbyt ryzykowny.
– ‘Mas?
– Oullette, skąd wzięło ci się to całe nazywanie Riddle’a ‘Masem’?
Tom nienawidził swojego imienia. Było pospolite i mugolskie. Tak samo miał na imię jego ojciec, który zostawił jego matkę. Basil, chcąc uszanować to, że jego współlokator ma wstręt do imienia Tom, postanowił nazywać go drugą częścią jego imienia. Thomas. ‘Mas.
Riddle nigdy się temu nie sprzeciwił.
– Nie twój interes, Avery.
– Wszyscy mówią do niego Tom albo Riddle, ale nie, ty musisz robić po swojemu – drwił Avery. – Pan idéal jak zawsze taki oryginalny, musisz się czymś wyróżnić, co? Nie wytrzymałbyś pięciu minut bez…
– Cholera, Avery – zdenerwował się Tom. – Jakbyś nie zauważył, jestem obok. Możecie się kłócić do woli, kiedy mnie tu nie będzie. A teraz się zamknąć, oboje.
Basil i Avery wymienili się jeszcze nienawistnymi spojrzeniami, zanim wrócili do przerwanych zajęć. Francuz niezbyt dobrze dogadywał się z innymi kolegami Toma, wszyscy byli pełni gniewu i gotowi do kłótni. On był nieco bardziej opanowany, a jego działania przemyślane.
Riddle jako jedyny z nich trzech wydawał się być choć trochę zainteresowany lekcją. Od czasu do czasu zerkał na nauczycielkę, czytał kawałki tekstów z podręcznika, a nawet robił notatki piórem na pergaminie.
Notatki, które Baz mógłby sobie potem spisać.

***

Brzmienie dzwonu wywołało u Basila westchnienie ulgi, nareszcie nadszedł koniec z runami. Mógł na chwilę odpocząć od znienawidzonego przedmiotu.
Riddle razem z Averym wyszli jako jedni z pierwszych, spiesząc się na rozmowę z Lestrange’em. Baz został w klasie chwilę dłużej niż reszta, próbując odesłać swoją książkę z powrotem do pokoju.
– Depulso! – zawołał, celując różdżką w podręcznik.
Nic się nie stało. Postanowił powtórzyć zaklęcie.
– Depulso! – Znów brak jakiegokolwiek działania. – Musi w końcu zadziałać. Depulso!
Z jego różdżki wystrzelił czerwony snop iskier. Ucieszył się na ten widok.
Ale iskry nie dosięgnęły jego książki. Zniknęły w ułamku sekundy, tak samo jak jego uśmiech.
– Nie wierzę.
Zirytował się, że nie wychodzą mu najprostsze zaklęcia, będąc w piątej klasie. Z roku na rok szło mu coraz gorzej. Jego własna magia zdawała się go nie słuchać.
Zrezygnowany, wziął podręcznik do ręki, a różdżkę schował w kieszeni szaty. Zawsze to robił, chociaż ciągle mu powtarzali, że nie powinien i że może w ten sposób stracić pośladek. Ale on się tym nie przejmował, uznając to za brednie.
Przechodził przez drzwi, kiedy poczuł bolesne ukłucie na lewej ręce. Bolało dużo mniej niż podczas uderzenia książką, jednak ból również był nieznośny.
Odłożył podręcznik na najbliższą ławkę i podwinął rękaw szaty, aby móc spojrzeć na swoje ramię. To, co na nim zobaczył, nie powinno się tam znaleźć.
– Co do…
Na jego przedramieniu pojawiły się czarne litery. Nie pamiętał, żeby zapisywał sobie coś na ręce. Spróbował zetrzeć napis, ale ten zamiast zniknąć, zaczął się poruszać. Litery zmieniały swoją kolejność, wędrowały po całej jego ręce w magicznym tańcu, szukając miejsca, w którym mogłyby zostać na dłuższą chwilę.
Nie wiedział, co się dzieje.
Stał zesztywniały, opierając się o ławkę i wpatrując w swoją rękę. Nie mógł się poruszyć. Bał się, że gdyby cokolwiek zrobił, mogłoby mu się stać coś złego. To mogła być klątwa. Ale przecież zawsze, kiedy gdzieś wychodził, miał przy sobie kogoś ze Slytherinu, kogo mógłby potraktować jako ludzką tarczę. Uważał, gdzie chodzi i co robi.
A teraz był całkiem sam, nie widział żadnego innego człowieka, nie było nikogo. Słyszał tylko swoje przyspieszone bicie serca. Żadnych kroków, rozmów czy innych hałasów.
Nie było szans na to, że ktoś zdołałby rzucić na niego zaklęcie bez jego wiedzy. Nikt nie był w stanie go podejść.
Nie odrywał wzroku od wciąż przemieszczających się liter. Okrążyły całą jego rękę, zmniejszając się i znów powiększając. Zmieniały swoją czcionkę, niektóre były grubsze niż reszta, inne zapisane kursywą. Każda z liter wyglądała inaczej, jakby zapisywali je różni czarodzieje.
W końcu zatrzymały się na wewnętrznej stronie jego dłoni, formując w słowo, którego Basil nie znał.
Słowo zaczęło blaknąć, wsiąkając się chłopakowi w skórę. Ostatni raz je przeczytał, zapamiętując je, zanim całkowicie zniknęło.

Ardento

8 komentarzy:

  1. Hej Lusmyth!
    O nie! planują pozbyć się szlamy?
    Eh, tacy piękni, ale tacy źli :((
    "Ardento"? Jestem ciekawa co to jest. A przede wszystkim czy z Bazem wszystko będzie w porządku, bo przecież nie bez powodu coś pojawia mu się na skórze.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! :D

    Pozdrawiam,
    Meryem

    P.S. 'Mas... podoba mi się to przezwisko xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 'Mas i Baz - przyjaciele na zawsze, mają bransoletki przyjaźni, plotkują przed snem i robią bitwy na poduszki.
      A tak na poważnie, chyba muszą być źli, skoro jeden z nich to przyszły lord voldbeznoska. Bardzo chętnie bym zaspoilerowała, ale tak nie wypada. Niedługo poznasz odpowiedzi na swoje pytania!

      Usuń
  2. Aż wstałam i włączyłam komputer, żeby skomentować.
    Czytałam wiele ff do HP. Za wiele. Szczególnie o Tomie(tak, wiem, że to jest o Bazie). I każde było do siebie podobne. A Ty tutaj... robisz coś innego. I myślę, że może wyjść z tego coś serio dobrego.
    Dziwi mnie trochę ta przyjaźń Toma i Baza(zresztą zawsze mnie dziwi, że jeśli jest się z kimś w dormitorium, od razu trzeba być jego przyjacielem). W sensie, Tom to Tom, tak? A Basil... no, nie wiem. W sensie, na przykład ta akcja z książką od starożytnych run? Nie wydaje mi się, że Tom tak na luzie podszedłby do kompromitacji swojego przyjaciela, ale no nie wiem.
    Skąd bierzesz frazy po francusku? Tłumacz google czy bardziej ambitnie?
    Poza tym, jestem marudą więc muszę:
    "których Baz używał na porządku dziennym." - które były u Baza na początku dziennym. Tak chyba będzie lepiej C;
    No i, nazwy mieszkańców krajów pisze się wielką literą, ale to szczegół.
    I mi też podoba się przezwisko 'Mas, żeby nie kończyć marudzeniem xD
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się dla mnie poświęciłaś, doceniam.
      No właśnie, wszystkie fiki są podobne, potrzeba czegoś nowego!
      Co do francuskiego, nie ufam tłumaczowi na tyle, żeby dawać z niego całe zdania. Przeszukałam różne strony aż trafiłam na coś dobrego.
      Tak myślałam, że się z dużej pisze, ale Word mi nie podkreślał, więc zostawiłam XDDD
      Dziękuję!

      Usuń
  3. Cześć,

    trafiłem tutaj trochę przypadkowo, przyciągnięty opisem, w którym nie padły zwroty "miłość X i Y". Wydaje mi się, że na chwilę obecną tego nie żałuję.

    Tomcio sam jak paluch jednak ma przyjaciela, a nie tylko bandę małp wykonujących jego rozkazy. Wzruszające, doprawdy.

    W ciekawy sposób pokazałaś pokój wspólny i dormitoria Ślizgonów i wszystko z nimi związane. Nawet się uśmiechnąłem, gdy pojawiły się wzmianki o klątwach w związku z nieudanym związkiem.

    Wyczekuję kolejnego rozdziału, w międzyczasie zapraszając do siebie na hpmercenary.blogspot.com (przez wzgląd na to, że sam postanowiłem wywrócić ten świat na lewą stronę :) )

    Kreślę z szacunkiem, jak zwykł pisać jeden z moich wykładowców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że jak na razie Ci się podoba. I możesz być spokojny, to zdecydowanie nie historia o miłości.
      Dziękuję i na pewno zajrzę!

      Usuń
  4. Powolutku sobie czytam dalej.
    Nie mam zbyt rozbudowanej opinii na temat tego, co działo się w tym rozdziale, mam jedynie nadzieję, że nie zrobiłaś z Toma całkiem złej postaci. Za czasów szkolnych wyobrażałam go sobie jako chłopaka bardziej podstępnego, wyemancypowanego i na swój sposób tajemniczego, ale jakoś zupełnie nie złego. Trochę rozdziałów już tu jest, więc pewnie zdążyłaś już wykreować tę postać, toteż pozostaje mi czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział, potrafisz zainteresować czytelnika. Idę do drugiego, dłuższy komentarz zostawię po przeczytaniu ostatniego.

    OdpowiedzUsuń