sobota, 7 stycznia 2017

Prolog

Kilka miesięcy temu pomagałam niejakiej Meryem z jej historią. Byłam niedługo po obejrzeniu Doriana Greya i przeczytaniu Nie poddawaj się, i trochę bardzo spodobało mi się imię Basil. I tak oto stworzyłam (a przynajmniej w większości, niech Mercia coś z tego ma) tę postać. Jako że jestem wielką fangirl, zaczęłam myśleć o jego backstory, latach, które spędził w Hogwarcie…. I to w sumie o tym jest ta historia. Baz, Tommo i Hogwart. Czyli czarni bohaterowie przejmują scenę.
Trochę krótko, ale to tylko prolog, od czegoś trzeba zacząć.

1 września 1938

Basil po raz pierwszy w swoim życiu nie chciał opuścić rodzinnego domu.
Prowansja z początkiem września zaczynała pustoszeć, sezon turystyczny się kończył i mieszkańcy mogli odetchnąć od wszechobecnego tłoku. Odwiedzało ją wielu ludzi, chociaż nie był to najlepszy czas na podróże, zważając na niebezpieczeństwa czyhające na drodze. W powietrzu czuć było zagrożenie wojną.
 Z pól zniknęła lawenda, a łodygi rosnących przy drogach słoneczników powoli zaczęły się uginać, tworząc wrażenie zgarbionych kwiatów. Wyglądały jakby starały się ukryć, zawstydzone swoim wyglądem. Ich złociste płatki z nadejściem jesieni odlatywały niczym ptaki poszukujące ciepłego miejsca na zimę.
Dochodziła godzina dziesiąta. Ostre promienie porannego słońca wpadały przez rozsunięte zasłony okien do dworu Oullettów. Obskurne ściany budynku przez lata zostały obrośnięte gęstym bluszczem, wynikiem zaniedbania ogrodu przez skrzaty domowe. Mieszkający w nim Oullettowie ignorowali rozprzestrzeniające się pnącza, powtarzając: „Jakkolwiek by wyglądało, nie będzie gorzej niż wcześniej”.
„Wcześniej” odnosiło się do czasów, kiedy na ścianach nie rosło nic, były gołe i w wielu miejscach odpadał tynk. Ale im to nie przeszkadzało. Bardziej liczyło się dla nich wnętrze domu niż to, jak wyglądał z zewnątrz. Żyli w czasach, kiedy musieli cieszyć się tym, co mają, bo wielu nie miało niczego.
W salonie stała jasnowłosa szczupła kobieta ubrana w idealnie dopasowaną błękitną suknię sięgającą jej do połowy łydek, w uszach miała perłowe kolczyki, a w dłoni trzymała małą białą torebkę. Niedaleko niej stał niski chłopiec, z drobnym nosem i brązowymi oczami. Ciemne loki okalały jego bladą twarz. Między nimi stał duży kufer.
– Nie chcę wyjeżdżać! – zawołał ze złością chłopiec po francusku. – Nie tam!
Kilka miesięcy wcześniej skończył jedenaście lat. W dniu urodzin otrzymał list z Hogwartu informujący o przyjęciu do szkoły magii, ale nie tego oczekiwał. Miał uczęszczać do Beauxbatons, szkoły, do której szli wszyscy jego znajomi czarodzieje. On też miał tam iść.
– To dla twojego bezpieczeństwa, Basilu. – Głos kobiety łamał się, a w jej oczach wezbrały łzy. Podeszła do chłopca, pochyliła się nad nim i delikatnie chwyciła go za ramiona. – Beauxbatons jest bliżej domu… ale w Hogwarcie będziesz bezpieczniejszy. Uzgodniliśmy to z tatą, a dyrektor Dippet poparł naszą decyzję, to dobry człowiek. Spodoba ci się tam.
Puściła jedną dłoń z jego ramienia i zbliżyła ją do twarzy Basila z zamiarem odgarnięcia mu włosów z twarzy, ale on wyrwał się z jej uścisku i odszedł kilka kroków do tyłu. Miał ściągnięte brwi i zmarszczone czoło, a jego policzki przybrały różową barwę.
– Nie. Nie spodoba mi się. – Posłał matce pełne nienawiści spojrzenie. – Wszyscy idą do ‘batons!
– Ale ty nie jesteś jak wszyscy – Basil usłyszał męski głos za swoimi plecami. – Jesteś Oullettem. A my jesteśmy lepsi niż inni.
Basil odwrócił się do nowoprzybyłego. Jego ojciec był wysokim przystojnym mężczyzną w szytym na miarę garniturze. Podpierał się o drewnianą laskę z wyrzeźbioną głową koguta na jej końcu. Laska pełniła funkcję jego różdżki.
Mężczyzna uniósł laskę i dotknął nią stojącego na środku pomieszczenia kufra, wypowiadając cicho zaklęcie: „reducio”. Kufer w mgnieniu oka zmniejszył się do rozmiarów małego pudełeczka. Mężczyzna podniósł go z podłogi, a następnie włożył Basilowi do kieszeni kurtki.
– Pamiętaj, engorgio.
Chłopiec kiwnął głową na znak, że zapamięta.
– Jeśli sytuacja się poprawi, wyślemy cię do Beauxbatons w przyszłym roku, ale ten musisz jakoś znieść w Hogwarcie. Zgoda? – zapytał syna.
– Zgoda.
Gniew powoli opuszczał ciało Basila, robiąc miejsce niechętnej akceptacji.
Mężczyzna zacisnął rękę na ramieniu Basila, drugą nadal trzymając laskę. Kobieta chwyciła się łokcia swojego męża, kiedy ten uderzył laską w podłogę. Po rezydencji rozległ się głośny trzask, a rodzina zniknęła.
Basil nie przepadał za teleportacją. Nie lubił uczucia towarzyszącego zmianie miejsca. Czuł się, jakby jego głowa miała zaraz wybuchnąć, a jego wnętrzności zdawały się wywracać fikołki.
Kiedy otworzył oczy, tak dobrze znana mu Francja zniknęła. Teraz stał na stacji kolejowej King’s Cross na peronie 9 i ¾.
– Większość tutejszych czarodziei przedostaje się na peron przechodząc przez ścianę. – powiedział Basilowi ojciec, rozglądając się dookoła. – Kiedy mogliby się tu zwyczajnie teleportować, czy nie jest to lepsze rozwiązanie? – ciągnął mężczyzna, nie oczekując odpowiedzi na swoje pytanie.
Pewnie, pomijając fakt, że może cię rozszczepić, przeszło przez myśl Basilowi, ale nie odważył się wypowiedzieć tego na głos.
Na peronie kłębiło się wielu czarodziei, a wielki czerwony pociąg już na nich czekał. Basil widział, że wszyscy mieli kufry ustawione na wózkach. Odruchowo dotknął schowanego w kieszeni zmniejszonego bagażu, żeby sprawdzić, czy na pewno nadal tam jest.
Odetchnął z ulgą, czując pod palcami skórę, w którą oprawiony był kufer.
– Brytyjczycy – mruknął Basil pod nosem z odrazą. – Zawsze muszą wszystko utrudniać.
Powoli zbliżał się czas odjazdu pociągu z peronu. Matka Basila przytuliła go na pożegnanie, a jego ojciec zmierzwił mu włosy z uśmiechem na ustach.
– Au revoir.
Basil wszedł do środka i ruszył przed siebie w poszukiwaniu wolnego przedziału.

***

Hogwart wyglądał lepiej niż się spodziewał. Wielki, sprawiający wrażenie upiornego, zamek z wieloma wieżami. Wyglądem nie dorównywał jednak Akademii Beauxbatons, otoczonej zadbanymi ogrodami i fontannami, z których jedna miała ponoć właściwości magiczne, mogące zapewnić zdrowie i piękno.
Basil mógł poczuć zgromadzoną w Hogwarcie magię.
Razem z innymi pierwszorocznymi czekał na przydzielenie do domu przez Tiarę Przydziału. Od razu wiedział, że nie chce wylądować w Gryffindorze ani w Hufflepuffie. Uczciwość i uczynność nie były priorytetami u Basila. Z kolei Ravenclaw i Slytherin go zaciekawiły. Zastanawiał się, do którego z nich przydzieli go Tiara. Do sprytnych i ambitnych? Czy może do mądrych i bystrych?
Szli po kolei. Pierwszy był Avery, potem Barnes, aż do Osborne’a. Następny miał być Basil.
– Oullette, Basil!
Z dumą ruszył w stronę stołka z Tiarą Przydziału. Usiadł na nim i założył Tiarę na głowę.
A kogo my tu mamy? – W głowie Basila rozległ się głos, który tylko on mógł usłyszeć. – Czuję w tobie pragnienie władzy, ale również twoją chęć konkurencji i nauki. Do którego domu chciałbyś trafić, chłopcze?
Meilleur, odpowiedział Tiarze w myślach.
– SLYTHERIN!
Uśmiechnął się do siebie, zdejmując Tiarę i schodząc ze stołka. Przysiadł się do reszty ślizgonów, którzy wyglądali na zadowolonych z posiadania u siebie kogoś takiego jak on. Oullettowie byli znaną rodziną w świecie magii.
Po nim przydzielono dwóch puchonów i jedną gryfonkę. Coraz mniej osób zostało do przydzielenia. Basil przestał zwracać uwagę na przydzielanych uczniów, próbując nawiązać rozmowę z siedzącymi obok niego starszymi ślizgonami.
Kilka chwil później ktoś usiadł po jego lewej stronie. Omiótł spojrzeniem przybysza. Tak samo jak Basil, był blady z ciemnymi włosami i oczami, w których francuz dostrzegł pogardę.
Wymienili się podejrzliwymi spojrzeniami.
– Basil. – przedstawił się.
– Tom.