wtorek, 23 maja 2017

Listy

Wrócić do domu.
Te trzy słowa w kółko rozchodziły się echem w jego myślach. Cały świat ucichł, nie dobiegał do niego żaden odgłos z zewnątrz. Były tylko te trzy słowa. Słowa, z których jeszcze niedawno by się ucieszył, lecz teraz zdawały się być wyrokiem. Czuł się niczym skazaniec, słyszący o swojej karze.
Będąc w pierwszej klasie, potrafiłby zabić, by tylko otrzymać wiadomość, że musi wrócić do Francji, ale teraz… Ten czas dobiegł końca. Miał w Hogwarcie sprawy do załatwienia, a powrót do domu tylko pokrzyżowałby mu plany. Nie, nie mógł do tego dopuścić.
– Nie – powiedział, unosząc głowę i spoglądając z determinacją w oczach na dyrektora. – Nie wrócę. Mogę się z nimi spotkać, ale jeśli chodzi o dłuższy pobyt w domu, to się nie zgadzam. Edukacja przede wszystkim, czyż nie, dyrektorze?
Dippet trzymał w dłoni kawałek papieru. Basil domyślił się, że to właśnie musiał być list od jego rodziców. Wyciągnął rękę w kierunku profesora, jednocześnie posyłając mu pytające spojrzenie. Impuls podpowiadał mu, by wyrwał staruszkowi kartkę z rąk, natomiast głos rozumu kazał zachowywać się taktownie, bo przecież nie chciał stracić na swoim dobrym wizerunku u nauczycieli, a tym bardziej dyrektora.
– W kopercie znajdowały się dwa listy. Jeden zaadresowany do mnie, z prośbą o pozwolenie ci na powrót do domu, a drugi jest do ciebie, Basilu. – Podał mu kartkę. Basil od razu rozpoznał cienki, niemal przezroczysty papier, pachnący tak dobrze mu znanym zapachem lawendy. Pachnący domem. – Nie czytałem go, oczywiście. Twoi rodzice muszą być ogromnie zaniepokojeni z jakiegoś powodu. Niestety, nie podali w liście, dlaczego chcą twojego wyjazdu.
Przejechał wzrokiem po zapisanych na kawałku papieru słowach. W całości został napisany po francusku. Liczne zawijasy i nienaganne pismo wskazywało na to, że napisała go jego matka. Z każdym kolejnym słowem rozumiał coraz mniej.

Najdroższy Basilu,
Pisanie tego listu sprawia mi nie lada trudności. Jest jednak coś, o czym powinieneś wiedzieć, a co wraz z ojcem ukrywaliśmy przed tobą przez te wszystkie lata. Żyliśmy nadzieją, marzeniem, że wszystko okaże się nieprawdą. Tak się nie stało.
 Dowiedzieliśmy się o twojej wizycie w skrzydle szpitalnym. Jeśli nasze obawy, dotyczące tego, co się z tobą dzieje, okażą się prawdą… Nawet nie chcę o tym myśleć.
Musimy spotkać się jak najszybciej. Nie mogę opisać ci wszystkiego w liście, to zbyt ważne.
Razem z ojcem uważamy, iż powrót do domu byłby dla ciebie najbezpieczniejszy. Jeśli rzeczywiście coś się dzieje, nawet w Hogwarcie nie będziesz bezpieczny.
Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by cię ochronić,
Mère

Powrót do domu byłby najbezpieczniejszy? Hogwart uchodził za jedno z najbezpieczniejszych i najlepiej chronionych miejsc na całej Ziemi, jego dom? Owszem, posiadłości broniło kilka zaklęć, przez które mogą swobodnie żyć, nie martwiąc się mugolami, zwiedzającymi piękno Prowansji. Odstraszały ich, a Oullettowie mieli spokój. Dom chroniony był również przed niechcianymi gośćmi, ale gdyby ktoś się uparł i naprawdę chciał dostać się do środka, z pewnością znalazłby na to sposób.
Skoro w Hogwarcie nie jest bezpieczny, to gdzie będzie? Czy istniało takie miejsce? I najważniejsze… Przed czym chcieli go ochronić? Czy chodziło o pojawiające się zaklęcia? Nie, nie mogą o tym wiedzieć, starał się przekonać sam siebie. Chciał wierzyć, że to prawda, że nie wiedzą, co naprawdę się z nim dzieje i chodzi o coś innego. Jeśli rzeczywiście okazałoby się to być czymś innym, to miał kolejny problem. Nowa przeszkoda, krzyżująca mu plany.
W myślach wykreował mu się pomysł, dzięki któremu nie musiałby ruszać się za daleko od Hogwartu, i który, jeśli się powiedzie, pozwoliłby mu na pozostanie w szkole. Zostało mu tylko zdobyć odpowiednie informacje, a następnie lekko nagiąć prawdę. Typowy dzień dla Ślizgona.
– Jeśli chcą ze mną rozmawiać w cztery oczy, niech tu przyjadą. Niech przyjadą do Hogsmeade. Zgodzi się pan na moje spotkanie z nimi w Hogsmeade, prawda?
Wzrok Dippeta zdawał się przeszywać go na wylot. Wwiercał się w jego duszę, próbując odgadnąć jego myśli i intencje.
– Uważam, że powinieneś im odpisać, Basilu, dowiedzieć się, o co chodzi. Wiedza jest istotna. Dowiedz się, dlaczego chcą twojego powrotu i dokonaj decyzji. Twoja przyszłość zależy tylko i wyłącznie od ciebie, chłopcze.
– To właśnie tutaj miałem być bezpieczny… Nawet nie wiem przed czym. Dlaczego uważają, że nie jestem tu dłużej bezpieczny? – zapytał ostrym głosem, jakby Dippet był winny temu, co się działo. Może i był. Zrzucenie na niego winy zdawało się Basilowi przyzwoitym pomysłem.
– Oni znają odpowiedź na to pytanie – odezwał się już nieco zmęczonym głosem Dippet. – Jako dyrektor uważam, że w Hogwarcie nie ma niczego, co groziłoby twojemu życiu.
Potaknął, odrywając wzrok od listu. Już wiedział na pewno, że nie zastosuje się do poleceń i zostanie w Anglii, karmiąc starych Oulletteów kłamstwami, że wszystko u niego w porządku i nie dzieje mu się krzywda. Zaklęcia nie były dla niego krzywdą, każde z nich stanowiło okazję, a on musiał tylko czekać na odpowiedni moment, by z nich skorzystać. Jedną z takich okazji było zaprowadzenie Marion na spotkanie Klubu, na które, z oczywistych przyczyn, nie dotarła.
Skoro już był w gabinecie dyrektora, mógł się chociaż trochę rozejrzeć. Dyskretnie, ale wystarczająco.
Na pierwszy rzut oka, w pomieszczeniu nie znajdowało się nic godnego uwagi, a jednocześnie wiele ciekawych rzeczy, jak myślodsiewnia czy różnorakie instrumenty. Na pozór żadna z tamtych rzeczy nie wydawała mu się interesująca, ale wiedział, że gdzieś na pewno znajdzie coś, co będzie mógł wykorzystać do swoich celów.
A jeśli już widział, może nawet miał w rękach, przedmiot, o którym mówił wcześniej Dippet? Jeśli jest to jeden z leżących tam instrumentów? Przyjrzał się dobrze każdemu z nich na tyle, na ile mógł, siedząc po drugiej stronie pomieszczenia.
Nie, pomyślał. Jeśli to coś ważnego, Dippet, nawet będąc niezbyt zorganizowanym, nie zostawiłby tego na widoku. Znów coś mu podpowiadało, że powinien tam szukać, a w tym samym czasie mówiło, że tego tam nie znajdzie. Może trafi na jakąś podpowiedź?
– …Basilu? – Głos dyrektora wyrwał go z zamyślenia. Na powrót skupił się na konwersacji.
– Mógłby pan powtórzyć pytanie? – zapytał, prostując się na krześle. – Jestem nieco przytłoczony całą tą wiadomością.
Oczy Dippeta zwęziły się, szukając fałszu w jego słowach. Nie znalazły go.
– To zrozumiałe. To już twój piąty rok tutaj. Zdążyłeś się przywiązać – Basil powstrzymał się przed skrzywieniem się z odrazą, słysząc ostatnie słowo. – Masz tu przyjaciół. Niełatwo będzie ci przystosować się do zmiany środowiska, kiedy tyle w tym miejscu przeżyłeś.
– Naprawdę nie chcę stąd wyjeżdżać – wyrwało mu się.
Sam siebie zaskoczył tymi słowami. Nie planował powiedzenia tego, przyznania się do tego, że nie chce opuszczać tego miejsca. Może i w głębi serca wciąż nie przepadał za Hogwartem i większością uczniów i nauczycieli, ale coś trzymało go w tym miejscu i nie chciało wypuścić. Czy z Tomem było tak samo? Basil wiele razy musiał wysłuchiwać, jak bardzo zachwala on szkołę i wszystkich jego narzekań, kiedy zostawał zmuszony do wyjazdu na wakacje.
Hogwart zajmował specjalne miejsce w jego sercu. Nienawidził tego miejsca, Anglii, a jednocześnie ją kochał. Nie tak mocno jak rodzinną Francję, ale kochał. Wiecznie narzekający i rozmawiający o pogodzie Anglicy przyprawiali go o mdłości, aczkolwiek stanowili miłą odmianę od tych wszystkich towarzyskich i optymistycznych Francuzów. Może przez te wszystkie lata spędzone wśród wrogów, przejął od nich część obyczajów?
Francuz zaczynał zachowywać się jak Anglik i ani trochę mu się to nie podobało. Musiał zacząć się pilnować.

***

Potrzebował chwili w samotności. Wiele różnych myśli kłębiło mu się w głowie. Niewielka jego część cieszyła się, że życzenie zostało spełnione i powrót do domu właściwie zagwarantowany, ale to nie był odpowiedni moment. Ledwo rozpoczął się rok szkolny, a on już pakował się w kłopoty.
Wciąż nie rozumiał, o co chodziło rodzicom, dlaczego nagle zapragnęli go we Francji, a za morzem. Dowiedzieli się, że wylądował w skrzydle szpitalnym. Wiedzieli o nieszczęśliwym wypadku, w wyniku którego omal nie stracił ręki. Czy właśnie to uważali za wielkie zagrożenie?
Oparł się o drzewo i powoli zsunął się na trawę. Czuł jak materiał jego koszuli ociera się o korę, hacząc ją w niektórych miejscach. Wbił paznokcie w ziemię, brudząc sobie tym ręce. Czystość była w tej chwili najmniejszym z jego zmartwień.
Słońce, które jeszcze chwilę temu oświetlało mu twarz, zostało zasłonięte przez drobną damską sylwetkę. Przymrużył oczy, przyglądając się jej.
Gdyby stał wyprostowany, na pewno byłby wyższy od niej o przynajmniej półtorej głowy. Mimo wyglądu pierwszoklasistki, był przekonany, że jest w jego wieku lub co najwyżej rok młodsza. Starannie zawiązany krawat złożony z wzorku w niebiesko-brązowe pasy potwierdzał jej przynależność do Ravenclawu. Krukonka, która pewnie chciała zepsuć mu moment do przemyśleń, tylko tego mu brakowało.
Pochyliła się nad nim, przez co jej długie jasnobrązowe włosy poleciały do przodu, pchnięte powiewem wiatru, a Basil mógł poczuć ich różany zapach. Należał do zwolenników lawendy, ale ten zapach… spodobał mu się. Pierwszy raz w życiu podobał mu się zapach róż, a jednocześnie bardzo nie podobało mu się to, że tak się poczuł.
– Wypadło z twojej kieszeni – odezwała się, podając mu pióro, którym wcześniej przyozdobił twarz Luciana.
Wziął od niej przedmiot i na powrót włożył do kieszeni.
– Merci, fille.
– Du rien, mec – rzuciła, powoli odchodząc.
Wpatrywał się w nią, dopóki nie zniknęła mu z zasięgu wzroku. Był zaintrygowany. Nie dość, że rozumiała, co do niej powiedział, to jeszcze dobrze mu odpowiedziała. Osoba znająca jego język to rzadkość w Hogwarcie. Anglicy, zresztą Francuzi tak samo, nie lubili uczyć się języków obcych. To rodzice zmusili go do nauki języków, pewnie od dawna planując wysłanie go do tej szkoły.
Odrzucił od siebie myśl o dziewczynie. Nie miał czasu na przelotne romanse, tym bardziej, jeśli wkrótce nadejdzie dla niego czas opuszczenia szkoły. Na tym powinien się skupić, na zostaniu. Tworzenie nowych problemów bez rozwiązywania poprzednich było typowym zachowaniem dla Brytyjczyków, zawsze wszystko utrudniali. On, jako porządny Francuz, nie mógł dopuścić się takiego błędu. Najpierw należało pozbyć się jednej przeszkody, a dopiero potem zabierać się za kolejne.
Zamknął oczy, przykładając sobie palce do skroni.
Zastanawiał się, co napisać w liście do rodziców, by dali mu spokój. Zbyć ich w taki sposób, żeby przestali się zamartwiać.
Wyciągnął czystą kartkę z kieszeni, razem z przyniesionym przez Krukonkę piórem, i zaczął pisać, uważnie dobierając słowa.

Chère Maman,
Przez tyle lat razem z père powtarzaliście, że to właśnie tutaj będę najbezpieczniejszy. Skąd nagła zmiana? Co to za sekret?
Owszem, trafiłem do skrzydła szpitalnego. Nie macie się czym martwić, nic poważnego się nie stało. To tylko mały wypadek z zaklęciem, więcej się nie powtórzy.
Jeśli rzeczywiście macie mi coś ważnego do powiedzenia, spotkajmy się w Hogsmeade. Nie zamierzam wracać do domu, jeśli powód do tego nie będzie wystarczająco poważny. Jak dobrze wiecie, naukę stawiam na pierwszym miejscu.
Basileus

Wpatrywał się w napisaną wiadomość jeszcze przez chwilę, zanim zdecydował, że jest dość dobra i nadaje się do wysłania. Szybko przeszedł do sowiarni, nie napotykając po drodze żadnych przeszkód. Ostrożnie przywiązał wiadomość do nóżki swojej czarnej sowy, nie chcąc jej zrobić krzywdy.
– Świetnie – mruknął pod nosem, wypuszczając sowę do lotu.
Zostało mu tylko czekać na jej powrót z odpowiedzią. Przeciętne przelecenie z Hogwartu do domu i z powrotem zajmowało jej około trzech dni, przy dobrych wiatrach. Jeśli rodzice będą chcieli się z nim spotkać, prawdopodobnie będzie to dopiero za tydzień. Dawało mu to tydzień na dokładne przemyślenie wszystkiego.
Jeśli jego rodzice na coś się uparli, ciężko było zmienić ich zdanie na dany temat. Dobrze zdawał sobie z tego sprawę i to właśnie stanowiło największy problem. Czy był bezpieczny, czy nie, nie miał zamiaru opuszczać Hogwartu dopóki nie znajdzie ukrytego przedmiotu, czymkolwiek on był.
Nie miał zamiaru się tak łatwo poddać.
Wychodząc z sowiarni natknął się na wyraźnie zdenerwowanego Toma, trzymającego Luciana za rękaw szaty. Blondyn próbował się wyrwać, szamotał się jak liść na wietrze, ale uścisk Riddle’a był zbyt silny.
Riddle pchnął Puchona do przodu. Stał on teraz dokładnie pomiędzy Basilem a Tomem. Pomiędzy dwoma Ślizgonami. Żadnemu z nich się to nie podobało, a najbardziej niekomfortowo czuł się ten stojący w środku. Spoglądał to na jednego, to na drugiego, spodziewając się ataku Ślizgonów.
– Nie widzisz, że łajza za tobą łazi? – warknął Tom, machając ręką na Luciana.
Basil skupił się na Lucianie, który właśnie z odrazą gładził swoją szatę, strzepując ślady dotyku Riddle’a. W tej samej chwili zauważył również, że na twarzy Puchona brakuje jego wcześniejszej pracy.
– Koleś – zwrócił się do blondyna, przeczesując dłonią włosy. – Nie możemy odłożyć tych podchodów na później? W tej chwili jestem trochę zajęty.
– Coś planujesz – odburknął tamten, nawet na niego nie spoglądając, co jeszcze bardziej go zirytowało.
– To jasne, że coś planuję. Cały czas coś planuję. Ty też w tej chwili planujesz, jak mnie złapać na planowaniu. Wszyscy coś planujemy. Więc – Minął Luciana, zahaczając przy tym swoim ramieniem o jego – daj mi planować w spokoju. Nie mam czasu na zajmowanie się tobą – mruknął, po czym odwrócił się ostatni raz i rzucił na Puchona klątwę swędzących uszu. Odejście bez wyrządzenia mu chociaż niewielkiej krzywdy za przeszkodzenie mu równałoby się z porażką.
Riddle zrównał z nim krok.
– Wszyscy chcą mi dzisiaj przeszkadzać?
– Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Baz – mruknął Tom.
Basil posłał mu wymuszony uśmiech.
– No tak, zapomniałem. Wszystko kręci się wokół ciebie.
Riddle prychnął, ale tego nie skomentował, jakby dając potwierdzenie tych słów.
– Co jest z tym gościem? – zapytał Tom, zmieniając temat.
Domyślił się, że jego towarzysz ma na myśli Luciana, znanego także jako Aktualny Wrzód Na Tyłku Basila. Chłopak zaczynał grać mu na nerwach, pojawiając się w najmniej odpowiednich momentach i osądzając go o coś, co rzeczywiście robi, a to było niedopuszczalne.
– Przyczepił się. Niezwykle wkurzający. Ciężko się go pozbyć. Masz może jakiś pomysł?
– Dziewczyny od ciebie uciekają, kiedy próbujesz je poderwać. Może na niego też podziała? – zaproponował Riddle.
Myśl o przymilaniu się do Luciana napawała go obrzydzeniem. Nie z powodu jego płci, nie, na to nie zwracał większej uwagi. Niekiedy osiągnięcie, zdobycie czegoś wymagało od niego użycia swojego ciała jako przynęty, a po pewnym czasie… Przestało go interesować. Jeśli miałby wybór, między na przykład wcześniej spotkaną dziewczyną, o której właściwie nic nie wiedział, a Lucianem, wybrałby dziewczynę. Za sam sposób bycia i denerwującą osobowość chłopaka.
I tak wszystko kończyło się tak samo – Basil po kilku dniach, a czasem nawet szybciej, rzucał daną osobę. Związki nie były dla niego. Zaangażowanie emocjonalne wymagało zbyt wiele uwagi, trzeba było poświęcać czas na spotkania i chociaż sprawiać wrażenie zainteresowanego, co w jego przypadku nie należało do rzeczy łatwych.
Jedynym, co się dla niego liczyło, kiedy ewentualnie zaczynał jakiś związek, to to, czy coś na tym zyska. Jeśli odpowiedź na to pytanie była przecząca, od razu się wycofywał.
– Mógłbyś też zrobić z nim to samo, co z Marion – dodał Tom po chwili, na co Basila przeszły ciarki.
– Co do niej… Słyszałeś coś na jej temat, ‘Mas?
– Zauważyli, że jej nie ma, ale nie chcą siać paniki. Pewnie najpierw chcą porozmawiać z jej rodziną i sprawdzić czy nie uciekła, zanim rozpoczną poszukiwania.
Byli już prawie przy wejściu do budynku, gdy Tom rozejrzał się to na jedną stronę, to na drugą. Upewniał się, że są sami i nikt nie zdoła ich usłyszeć. Zatrzymał się, zadając Basilowi pytanie, którego ani trochę się nie spodziewał:
– Słyszałeś kiedyś o Komnacie Tajemnic? 

Dzisiejszy rozdział to właściwie tylko 5/6 rozdziału. Close enough? Ciężko się go pisało i dzieje się tu nie do końca to, co było zaplanowane. Sorry not sorry. 

środa, 3 maja 2017

Lodowy Pałac

Zamrożeni byli nie tylko uczniowie i nauczyciele, ale także duchy. Irytek zawisł w powietrzu z typowym dla siebie głupawym uśmiechem. Miał zamiar przestraszyć grupę Gryfonów, co zostało mu uniemożliwione przez zaklęcie Basila.
Cała sala wyglądała jak lodowy pałac pełen rzeźb z idealnie dopracowanymi detalami. Każdy, nawet najmniejszy, mebel pokrył się warstwą szronu, a temperatura opadła o kilkanaście stopni.
Dostał gęsiej skórki, przyglądając się temu, co zrobił. Chętnie rozbiłby kilka z rzeźb, pozbył się tych, którzy nie byli w tej szkole, a także na całym świecie, ważni. Znacznie ułatwiłoby to mu życie, ale kto wtedy zabawiałby go na przerwach?
Pomimo wielkiej pokusy zniszczenia, doszedł do wniosku, że należy wszystko naprawić, uratować sytuację. Tego roku przybył do Hogwartu w konkretnym celu, a większość uczniów i nauczycieli będąc zamrożonymi, utrudniłyby mu nieco długo rozpracowywany plan.
Wiedział, że w Hogwarcie zostało coś ukryte, coś zakazanego w czarodziejskim świecie. Brakowało mu informacji na temat, czym był ów przedmiot, o ile był to przedmiot, oraz gdzie się znajdował.
Dyrektor i któryś z duchów posiadali jakieś wiadomości na temat przedmiotu, czego dowiedział się przypadkowo pod koniec czwartej klasy, podsłuchując ich rozmowy w środku nocy, kiedy wracał z małego spotkania towarzyskiego.
Miał zamiar go odnaleźć i, czymkolwiek by on nie był, wykorzystać do swoich celów, nawet jeśli okaże się być czymś całkowicie bezużytecznym.
Aby zdobyć to, czego poszukiwał, musiał najpierw odmrozić dyrektora i resztę, a później jakimś dyskretnym sposobem wyciągnąć z nich informacje. Zamrożeni w niczym mu nie pomogą.
Powoli wstał z miejsca, ostrożnie unikając dotykania zamrożonych osób. Ostatnim, czego w tej chwili chciał, było złapanie lodowej zarazy, jak to się wcześniej zdarzyło Avery’emu.
Jego kroki niosły się głuchym echem po całym pomieszczeniu, gdy zbliżał się do drzwi, na szczęście niedotkniętych mrozem. Wyglądały tak samo jak wtedy, gdy rzucił zaklęcie. Jak każdego dnia jego pobytu w szkole.  
Otworzył je szeroko, po czym wystawił głowę na zewnątrz, by sprawdzić czy reszta Hogwartu również została zamrożona, czy tylko Wielka Sala. Liczył na to pierwsze.
Już miał się cofać, przekonany, że wszystko jest w porządku na zewnątrz, gdy dostrzegł w oddali kawałek czarnej szaty wystającej zza rogu. W ogóle się nie poruszała, nawet o jeden milimetr, przez co prawie jej nie zauważył.
Ktoś stał za rogiem i albo był bardzo dobry w nieruszaniu się, albo jego również dosięgnęło zaklęcie.
– Och, merde – mruknął do siebie, zbliżając się do końca korytarza.
Hogwart nigdy wcześniej nie był tak cichy jak tego poranka. Wszystkie, nawet najcichsze dźwięki się wyciszyły. Jedynymi hałasami były kroki i oddech Basila, który z każdą chwilą robił się coraz szybszy.
Wiedział, że to nie czas na panikę. Miał zbyt wiele do zrobienia w jak najkrótszym czasie, żeby pozwolić sobie na panikowanie.
Rzadko zdarzało mu się panikować, ale zlodowacenie całego Hogwartu nie należało do jego codziennej rutyny.
Wziął głęboki oddech, zanim spojrzał na osobę stojącą za rogiem.
Od razu go poznał.
– Dlaczego ciągle kręcisz się za rogami? – zapytał Basil, kręcąc głową. Zadał to pytanie, chociaż wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi od chłopaka, który zamarł z uśmiechem na ustach, idąc na śniadanie. – Lucian, ty kretynie.
Nawet jego niechlujnie założona szata się nie poruszyła, a włosy, uniesione w powietrze przez lekki podmuch, nie opadły mu na twarz, tylko zatrzymały się w powietrzu.
Cały Hogwart zamarł.
Sięgnął po różdżkę i przywołał zaklęciem pióro oraz kałamarz, które leżały schowane w jego torbie.
Nie musiał długo czekać. Zaledwie po kilku sekundach przyleciały do niego oba przedmioty. Zygzakiem, ale przyleciały.
Nadal najprostsze Accio sprawiało mu problemy, gdy Ardento i Deglacio wychodziły za każdym razem. I wychodziły tylko jemu, jakby były stworzone właśnie dla niego i on był jedyną osobą zdolną do korzystania z nich. Jednak do potwierdzenia tej teorii, musiałby przekonać kogoś więcej niż tylko Riddle’a do próby rzucenia któregoś z nich.
Zanurzył pióro w kałamarzu. Dutką namoczoną atramentem, z drwiącym uśmieszkiem, dorysował Lucianowi wąsy, brodę i napisał mu na czole słowo „kretyn”. Wolałby napisać to po francusku, ale to od razu naprowadziłoby Luciana na to, kto jest sprawcą. Oczywiście, mógłby się wyprzeć i powiedzieć, że nie może być jedyną osobą w szkole, znającą francuski, lecz z jego reputacją niewielu by mu uwierzyło.
Włożył przedmioty do kieszeni szaty, jednocześnie z dumą podziwiając swoje dzieło. Musiał sam sobie przyznać, że całkiem ładnie mu to wyszło. Lucian wyglądał lepiej niż wcześniej. Mugolskie pomysły na psoty czasem się przydawały, lecz nieczęsto.
 Coś w głębi duszy, cichy głosik, podpowiadał mu, żeby rzucił Ardento, by pozbyć się swojego problemu. Wcześniej zaklęcie podziałało na Averym, ale czy da radę odmrozić całą szkołę, nie wywołując przy tym żadnych szkód? Nie miał pewności, co do powodzenia, ale coś zrobić musiał.
Mógł najpierw rozejrzeć się po szkole, pomyszkować w nadziei, że natknie się na ukryty przedmiot, ale nie wiedział nawet, czego szuka, więc nawet gdyby to znalazł, istniała szansa, że nie zwróciłby na to uwagi i zwyczajnie ominął. Potrzebował informacji.
Odsunął się o kilka kroków od blondyna w celu uniknięcia zderzenia, gdy ten się rozmrozi i pójdzie dalej, nie spodziewając się ujrzeć na swojej drodze Basila.
Zacisnął dłoń na różdżce i, nie celując w nic konkretnego, wypowiedział zaklęcie.
Ardento!
Bacznie obserwował Luciana, czekając na działanie, które nastąpiło z kilkuminutowym opóźnieniem. Gdy podziałało, ślady działania Deglacio zniknęły w ciągu pięciu sekund. Lód się roztopił i wyparował, nie zostawiając po sobie żadnego widocznego śladu.
Szron, wcześniej pokrywający ściany i okna, zniknął w mgnieniu oka. Basil nawet nie zauważył, kiedy to się stało.
Wszystko wracało do normy.
Lucian zamrugał i poruszył nogami. Wznowił chód, spiesząc się na śniadanie.
Tym razem zręcznie ominął Basila, jakby spodziewając się, że na kogoś wpadnie, skręcając za róg.
– Koleś, co ci się stało? – odezwał się do niego Basil. Wskazał dłonią na twarz Puchona, ledwo powstrzymując cisnący mu się na usta uśmiech.  – Wyglądasz świetnie.
– Dzięki… Chyba? – odpowiedział Lucian, zmieszany. Spoglądał podejrzliwie na Basila, oczekując jakiegoś złośliwego komentarza, a gdy go nie uzyskał, poszedł dalej, już więcej się za siebie nie oglądając.
Powoli, z rękami schowanymi w kieszeniach, szedł kilka kroków za Lucianem. Wielka Sala znów tętniła życiem, nikt zdawał się nie zauważyć, że na chwilę wszystko zostało zamrożone.
Wrócił na swoje miejsce obok Toma. Riddle podniósł głowę na niego i lekko ją przekrzywił, mrużąc przy tym oczy.
– Dopiero co tu siedziałeś, jakim cudem znalazłeś się za drzwiami?
– Przecież ci mówiłem, że wychodzę – odpowiedział nonszalancko. – Już zapomniałeś? Słabo z tobą, ‘Mas.
– Nie, niemożliwe. Rozmawiałem z tobą, na chwilę się obejrzałem, a gdy znowu spojrzałem, ciebie już nie było. Teleportowałeś się? Nie, nie mogłeś się teleportować, pewnie nawet nie potrafisz… – Zmarszczył brwi, próbując wymyślić sposób, w jaki Basil zdołał zniknąć niezauważony. – Zaklęcie lub eliksir niewidzialności?
Basil pokręcił głową.
– Nie teraz – odparł. – Spójrz na Luciana, to moja robota. Czyż nie wygląda pięknie? – Zaśmiał się, szukając wzrokiem Puchona przy stoliku Hufflepuffu. Siedział tam, wśród reszty ze swojego domu.
Domyślał się, że nikt mu jeszcze nie powiedział o tym, co miał na twarzy. Puchoni niby byli takimi lojalnymi, dobrymi przyjaciółmi, a razem z uczniami z innych domów podśmiewali się z Luciana.
– Czy twoja książka nadal leży w sali od run? – zapytał Basila siedzący obok Lestrange. – Nauczyciele coś wspominali, że jeden z uczniów ją zostawił i że nie wolno jej ruszać. Co z nią zrobiłeś?
– Wszyscy chcą poznać moje sekrety – mruknął Baz, krzywiąc się. Nie ufał Lestrange’owi na tyle, żeby dzielić się z nim informacjami na temat zaklęcia. – Dalibyście mi spokój, ja tu tylko próbuję się uczyć. Ciągle tylko „Jak ty to zrobiłeś?” czy „Co z tym zrobiłeś?” Gdybyście przykładali tyle uwagi do nauki, co ja, to już dawno byście o wszystkim wiedzieli. A tymczasem… Mężczyzna musi mieć jakieś sekrety, by uczynić swoje życie ciekawszym dla innych. Zapamiętajcie to.
Siedzące obok niego osoby wydawały nie do końca rozumieć to, co powiedział. Zignorował to, wracając do konsumowania śniadania. Tym razem wybrał ze stołu coś, co przypominało mu o domu, croissanta z dżemem.
– Oullette! – krzyknął rozzłoszczony Lucian, na co Francuz tylko się uśmiechnął. Wreszcie ktoś mu powiedział albo sam zauważył.
Puchon nie miał żadnych dowodów na to, że sprawcą jest Basil. Jak zdążył wcześniej zauważyć Baz, nikt nie pamiętał nic z chwili, kiedy byli zamrożeni, więc nie mógł wiedzieć, że to on ozdobił mu twarz.
Podejrzenia powinny spaść na Puchonów, nie na niego.
Blondyn zbliżył się do stolika Ślizgonów, do miejsca, gdzie zasiadywał Basil.
– Moi? Non, non, non. – Uniósł ręce w obronnym geście. – Ty… Baltringue. To oczywiste, że nie mogłem tego zrobić, bo przecież kiedy? Tylko minąłem cię na korytarzu, nie miałem nawet wyciągniętej różdżki. Na twoim miejscu podejrzewałbym kolegów z dormitorium. Pewnie dorwali cię, gdy spałeś, a teraz obwiniasz niewinnego.
– Coś knujesz – rzucił ozięble Lucian. – Dowiem się co.
– Życzę powodzenia! – Pomachał mu na pożegnanie i od razu obrócił się do Toma. – Albo mi się wydaje, albo Puchoni mnie nie lubią. Najpierw ta mała kretynka, a teraz ten blond imbecyl. Kto będzie następny?
Riddle prychnął.
– Może gdybyś ich tak nie obrażał, nikt nie miałby do ciebie problemów?
Basil spojrzał na niego, jakby powiedział coś całkowicie niedorzecznego.
– Nie obrażać? Puchonów? Nie jestem pewien czy tak potrafię. Wątpię. Odebrałoby mi to całą radość z przebywania w tej szkole.
Po zakończonym śniadaniu, postanowił wybrać się do sali od run. Lestrange przypomniał mu o książce, którą tam zostawił. Był ciekaw, czy zaklęcie wciąż działa, po prawie tygodniu. Teraz wiedział, co zrobić, jakby znów zaczęło go palić. Wystarczyło Deglacio.
Jego zaklęcie przeciwdziałało drugiemu. Mogło mu się to przydać w przyszłości.
Stojąc przed otwartymi drzwiami sali, ostatni raz obejrzał się za siebie, sprawdzając czy nie jest śledzony. Nie było nikogo w zasięgu wzroku.
Wśliznął się do środka, od razu zamykając za sobą drzwi.
Książka leżała tam, gdzie ją zostawił, na jednej z przednich ławek. Był ciekaw, czy któryś z uczniów próbował jej dotknąć, pomimo ostrzeżeń nauczycieli. On pewnie by tak zrobił, gdyby nie znał skutków takiego działania. Nastolatków ciągnie do tego, czego im zabraniają. Nawet, jeśli chodzi o książki.
Wyciągnął rękę w kierunku podręcznika i dotknął okładki opuszkami palców. Niczego nie poczuł, ale działanie mogło pojawić się dopiero po jakimś czasie.
Kiedy po dłuższym czasie nie poczuł żadnego bólu czy gorąca, chwycił ją całą ręką.
– Zniknęło?
Jeszcze nie znał wszystkich właściwości swoich zaklęć. Dotychczas zdążył dowiedzieć się jedynie tego, że Ardento podgrzewa przedmioty, a ciepło z nich znika po jakimś czasie; że rzucone na człowieka, spala go na popiół, co znacznie ułatwia uśmiercanie osób, nie zostawiając po tym żadnych śladów. Natomiast Deglacio pozwala na zamrożenie obiektów czy osób, a nawet całej szkoły. Nie oddziałuje na osobę, która rzuciła zaklęcie. Zaklęcia przeciwdziałały na siebie i miały wspólną cechę – kiedy ktoś dotknął przedmiotu, na który zostało ono rzucone, zaczynał powoli się spalać lub zamrażać.
Musiał się jeszcze wiele nauczyć, a eksperymentowanie w Hogwarcie było zbyt niebezpieczne. Gdyby zrobił jeden fałszywy krok, był zbyt nieuważny, ktoś odkryłby jego sekret. Do tego dopuścić nie mógł, tym bardziej, że jeden Puchon zaczął się interesować jego poczynaniami.
Nie mógł nikomu ufać.
W drodze do pokoju wspólnego złapał go Riddle. Stał, oparty o ścianę, na korytarzu, przez który Basil musiał przejść, żeby dostać się do dormitorium. Nie było innej drogi, a znał prawie wszystkie korytarze i tajemne przejścia.
– Jak? – zapytał, zatrzymując Basila. Był zdeterminowany, by wyciągnąć informacje z Baza. – Nie puszczę cię dalej, dopóki mi nie powiesz.
– A ty znowu to samo. Przecież wczoraj już to przerabialiśmy. Nie uda ci się zrobić tego, co ja zrobiłem. Jestem wyjątkowy i wybitnie uzdolniony, a tobie brakuje umiejętności – powiedział beznamiętnie i wzruszył ramionami. – Próbowałeś, nie wyszło. Daj sobie spokój.
– Masz o sobie wysokie mniemanie, biorąc pod uwagę fakt, że nie wychodzą ci najprostsze zaklęcia – zadrwił Riddle. Twarz Basila nawet nie drgnęła, czekał na ciąg dalszy złości Toma. – Daj spokój, Accio? Depulso? To podstawy. Wychodzą nawet najbardziej nierozgarniętym osobom. Taki wybitny i wyjątkowy uczeń jak ty powinien bez problemu je wykonywać, a tu co?
Miał ochotę rzucić na Riddle’a Ardento, ale nie mógł tego zrobić. Wywołałoby to zbyt wielkie poruszenie. Wszyscy wiedzieli, że gdyby mógł, Riddle nigdy nie opuszczałby Hogwartu. Poza tym, potrzebował go. Tom czasem bywał przydatny.
– Naprawdę nie potrafisz się pogodzić z tym, że potrafię coś, czego ty nie. Proszę bardzo, możesz próbować rzucić tamte zaklęcia. Nie moja wina, że u ciebie nie działają.
Tom już miał coś odpowiadać, kiedy ni stąd, ni zowąd, na korytarzu obok nich pojawił się dyrektor Dippet. Miał poważną minę. Nie spodobało się to Basilowi, na którym dyrektor skupił swoje spojrzenie. Riddle’a całkiem zignorował.
– Basilu, chciałbym, żebyś udał się wraz ze mną do mojego gabinetu.
– O co chodzi, dyrektorze? – zapytał Basil niewinnie.
W jego głowie układały się różne scenariusze, a razem z nimi sposoby, jak wybrnąć z każdego z problemów. Zaklęcia, Marion czy Lucian?, pytał sam siebie. O zaklęciach wiedział tylko Tom, a on wydałby to tylko, gdyby miał z tego jakiś zysk. Pielęgniarka mogła coś podejrzewać przez jego ostatni trudny do wyleczenia uraz. Lucianowi nie zrobił tak właściwie nic złego, tylko się z nim pobawił. Nie wylądowałby za to u dyrektora, ale jeśli chodzi o Marion… Mógł mieć problem.
Gdy dotarli do posągu gargulca, strzegącego wejścia do gabinetu, Basil mocno wytężył słuch. Gdyby udało mu się dosłyszeć hasło, miałby szansę później tu samemu wrócić, jeśli nie zostanie wydalony ze szkoły.
– Szczęśliwy los – szepnął Dippet, co ledwo udało się Basilowi usłyszeć, ale się udało i to było najważniejsze.
Jeśli Dippet rzeczywiście był tak naiwny, za jakiego miał go Basil, nie zmieniłby hasła, przekonany, że chłopak na pewno go nie usłyszał.
Basil zajął jedno z wolnych krzeseł, a Dippet usiadł naprzeciwko niego w swoim wygodnym fotelu. Oparł głowę na złączonych dłoniach, przypatrując się Basilowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Chłopak skrzyżował ramiona na piersi, czekając na wyjaśnienia, dlaczego został zaproszony do gabinetu dyrektora.
Za dyrektorem stał regał, na którym spoczywała Tiara Przydziału. Patrząc na nią, Basil przypomniał sobie swój pierwszy dzień w Hogwarcie, że rozważała umieszczenie go w Ravenclawie. Pewnie gdyby tak się stało, ze względu na odmienne towarzystwo, stałby się inną osobą, nie popełniłby zbrodni, koniecznych do osiągnięcia celów. Odsunął od siebie tą myśl.
– Przyszedł do mnie list od twoich rodziców – zaczął dyrektor, ostrożnie dobierając słowa. – Mają pewną prośbę… Nie, prośba to złe słowo. Mają żądanie.
– Jakie? I dlaczego nie wysłali go do mnie, tylko do pana?
Rzadko kiedy rodzice wysyłali do niego listy, a jeszcze nigdy do Dippeta. Musiało to być coś naprawdę poważnego.
Starał się być na bieżąco z wydarzeniami rozgrywającymi się w okolicy Prowansji, na wszelki wypadek, jednak nic nie wskazywało na to, że dzieje się tam aktualnie coś złego. Wiedział, że wojna zdążyła dosięgnąć Francji, ale ich rodzinny dwór ogarnięty był zaklęciem kamuflującym. Żaden mugol nie był w stanie go zobaczyć, nawet gdyby stanął tuż przed drzwiami. Nawet czarodzieje, oprócz tych spokrewnionych z Oullettami, nie mieli wstępu na teren rezydencji.
Musiało chodzić o coś innego.
– Twoi rodzice… Chcą, żebyś natychmiast wrócił do domu. 


Wyszło dużo krócej niż zwykle. Sorry not sorry.
Zaniedbałam Baza. Właściwie to wszystko zaniedbałam. To wszystko wina ziemniakowego crossovera (1,2,3,4). Chciałam nazwać rozdział Lucian, ale chyba już i tak trochę go za dużo w tym rozdziale (a miało go nie być wcale).