sobota, 23 grudnia 2017

Głupkowaty taniec

Połowę pisania tego rozdziału spędziłam płacząc. I to nawet nie z powodu rozdziału. Wszystko przez Call me by your name. A potem jeszcze dobiłam się ostatnim odcinkiem Skam. I poczułam potrzebę podzielenia się tym z kimś, więc no.
Nie wiedziałam, o czym pisać, więc pisałam o śmierci.

Poza chwilowym zanikiem pamięci wszystko wydawało się być z nim w porządku. Tym, co nie było w porządku, było pierwsze, co zobaczył po odzyskaniu świadomości. Stał na środku Ukrytego działu, to akurat nie było niczym nowym. Riddle i Hesketh stojący na przeciwko niego byli tam razem z nim. W jego miejscu. Zakłócali ideał tego pomieszczenia.
– Co wy tu robicie? – powtórzył wyraźniej.
To było jego miejsce. Dlaczego tam byli? Jak się tam dostali? Czy skoro poznali jeden z jego sekretów, to teraz będzie musiał ich zabić? Hogwart pewnie mocno ucierpi po stracie dwóch wybitnych uczniów, bo trzeciemu nie spodobało się, że zobaczyli jego kryjówkę.
– Sam nas tu zaprowadziłeś – odpowiedział mu Riddle. Rozglądał się po półkach, czytając co któryś tytuł widniejący na boku książki. – Przy okazji, niezła miejscówka.
Jasper kartkował jakiś tom o niebezpiecznych roślinach i ich zastosowaniach. Basil zauważył, że za każdym razem, kiedy czytał coś, co go interesowało, lekko unosił mu się lewy kącik ust, a między brwiami pojawiała mu się mała zmarszczka. Wyglądało to co najmniej zabawnie.
– Nie powinno was tu być.
– Wyrzucasz nas? Chyba nie chcesz, żebyśmy powiedzieli komuś o tym miejscu? – Riddle oparł się o regał, za którym kryło się działające tylko w jedną stronę przejście do biblioteki. – Na twoim miejscu przemyślałbym to jeszcze.
– Uważam, że lepiej na tym wyjdziecie, jeśli zapomnicie o tym, co tu zobaczyliście – powiedział Basil, ostrożnie ważąc każde słowo, żeby Riddle źle tego nie odebrał.
Riddle zmrużył oczy. Przypominał groźnego kota – albo węża – obserwującego swoją następną ofiarę. Próbującego znaleźć jego słaby punkt, by właśnie tam go zaatakować i wygrać bitwę.
– Co ty masz do powiedzenia w tej sprawie? Jesteśmy wolnymi ludźmi i będziemy robić, co nam się podba. Prawda, Hesketh?
Basil i Tom jednocześnie spojrzeli na Jaspera. Oczy świeciły mu niczym małemu dziecku, które na gwiazdkę otrzymało wymarzony prezent. Basil tylko raz w życiu odczuwał tak wielką radość – kiedy rodzice zeszłego lata zostawili go samego w domu na weekend i mógł robić, co zapragnął, więc zjadł piętnaście paczek swoich ulubionych słodyczy (czego później gorzko żałował) i spał przez większość dnia. Były to dwie rzeczy, których mu zawsze zabraniano – jedzenia dużej ilości słodyczy i spania do późna – więc oczywistym było, że właśnie to pragnął zrobić.
– Jak znalazłeś to miejsce? – zapytał Jasper, podnosząc głowę.
Tomowi poruszyła się ręka, jakby miał zamiar uderzyć Jaspera w głowę za niesłuchanie go. Było w tym coś, co Basil jednocześnie podziwiał, a także potępiał.
– Czy to ważne? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Osobiście uważam, że to istotna sprawa. Może to przez to, że coś cię opętało, kiedy tu przyszedłeś, a może przez to, że jest to nieźle ukryte pomieszczenie, o którego położeniu, jak zakładam, nie wie nikt poza nami. Tak, chyba powinieneś nam wyjaśnić, jak to znalazłeś, bo nie ma szans, że było to po prostu „Akurat sobie tędy szedłem i przejście się otwarło”. W to nie uwierzę.
– Mniej więcej tak właśnie było. Dlaczego tak cię to interesuje?
– Czy ciebie nie interesowałoby, gdybym to ja zahipnotyzowany zaprowadził cię do jakiegoś ukrytego pomieszczenia?
– To zależy, jakie byłoby to pomieszczenie.
– Baz – syknął Tom. Wskazał koronę na jego głowie. – Co to ma być? Bawisz się w królów i królowe?
Dotknął spoczywającej na jego głowie korony. To była ta sama, co wcześniej. Ta, która sprawiła, że widział swoje ofiary. Ta, która nim zawładnęła. I ta, która najwyraźniej nie miała zamiaru tak łatwo dać mu odejść. Czy Ciemność miała coś z tym wspólnego?
– Ach, to? – Zdjął koronę z głowy i kilka razy obrócił ją w dłoniach, zastanawiając się, co on właściwie robi. Całe jego życie stało się jednym wielkim pasmem niepowodzeń, które tworzyły kolejne problemy, które prowadziły do jeszcze większej ilości porażek. – Tak naprawdę jestem księciem, ale nikt nie może o tym wiedzieć. Muszę to ukrywać. Wy też nie powinniście wiedzieć.
Przez chwilę ani Tom ani Jasper się nie odzywali. Żaden się nie zaśmiał. Żaden nie podchwycił jego kłamstwa. Wpatrywali się tylko w niego, jakby potrzebował porządnej opieki psychiatrycznej. Może i potrzebował.
– Gdybyś był księciem, to ogromnie współczułbym twojemu krajowi – sarknął Hesketh. Już zaczął przegrzebywać leżące na półkach książki, przeglądał je i zachwycał się każdą stroną. Nie robił jego na głos, ale po jego błogim wyrazie twarzy Baz wiedział, że był w siódmym niebie.
Riddle nie był tak spokojny jak Jasper. Chciał odpowiedzi, których Basil mu nie dawał. I zaczynał tracić cierpliwość. Podszedł pewnym krokiem do Basila, chwycił go za kołnierz koszuli i szarpnął, przyciągając go do siebie. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, a w oczach Riddle’a płonął czysty ogień. Basil nigdy wcześniej nie widział go tak rozwścieczonego – nawet, gdy kilku rok młodszych chłopaków postanowiło zrobić mu nieprzyjemny żart, potrafił zachować spokój. Basil poczuł nacisk jakiegoś ostro zakończonego przedmiotu na swoim brzuchu. Spojrzał w dół i zobaczył tam nic innego, jak różdżkę, którą Tom trzymał mocno w drugiej dłoni.
– Gadaj – warknął Tom, zwiększając nacisk na różdżce.
Baz się zaśmiał. W ciągu ostatnich kilku miesięcy przeżył znacznie gorsze rzeczy niż grożący mu Riddle. To był jeszcze w stanie znieść.
– Drażnienie mnie nic ci nie da. Odpuść sobie.
– Nie możesz nam po prostu powiedzieć, żebyśmy dali ci spokój? – zapytał Jasper zmęczonym głosem. – Nie będzie prościej w ten sposób? Bo teraz będziesz się upierać, że nic nam nie powiesz, my będziemy nalegać, ty będziesz próbował się odgryzać, aż w końcu wkurzymy cię na tyle, że i tak nam powiesz, bo będziesz miał nas dość. Albo się tu pozabijamy. Czy możemy już przejść do części, w której mówisz nam, co tu się do cholery dzieje?
Riddle wciąż go trzymał, ale jego wzrok złagodniał. Kiwnął głową na Jaspera, ukazując tym swoją aprobatę na jego słowa.
– Możemy wreszcie przejść do rzeczy? – spytał jeszcze Tom, odsuwając różdżkę na kilka milimetrów od ciała Basila.
Och, jak bardzo on nie chciał tego robić. Po co miał ich w to mieszać? Najchętniej nie mówiłby im nic, ich życia były prostsze bez wiedzy o wszystkich jego problemach. Mógł coś nawymyślać, ale coś mu mówiło, że tak łatwo nie dadzą się nabrać. Westchnął i zaczął swoją opowieść.
Powiedział im prawie wszystko. Powiedział im o pojawiających się zaklęciach, o księdze, Ciemności, wiadomości od rodziców, znalezionym liście... Pominął tylko osoby, które zabił (lub, jak w przypadku Luciana, okaleczył) za pomocą swoich świetnych zaklęć. Przyjęli to zaskakująco dobrze. Nikt nie krzyczał, nie zadawali niepotrzebnych pytań, nie płakali. Riddle wiedział o niektórych z tych rzeczy już wcześniej, więc z nim było łatwiej. Dziwnie było mówić to wszystko Jasperowi, chłopakowi, którego znał od niedawna. W ciągu tego czasu jakimś dziwnym sposobem zaczęli dogadywać się lepiej niż Basil z jakimkolwiek Ślizgonem. Może powinien zacząć szukać przyjaciół wśród Krukonów?
– Poważnie? Strasznie to wszystko dzikie – skomentował Jasper, gdy Basil zakończył swoją opowieść.
– Zadowoleni? Dacie mi teraz spokój?
– Nie ma mowy. Ale myślę, że jesteśmy skłonni do współpracy.

***

Słońce powoli już zachodziło, więc udał się na błonia. Powiedział Jasperowi i Tomowi, żeby czekali na niego w bibliotece, bo zaraz tam przyjdzie. Nie miał zamiaru tego robić. Chciał móc w końcu od nich odpocząć. Od dwóch tygodni nie dawali mu spokoju, tylko łazili za nim krok w krok, jak nie jeden, to drugi. Najgorzej było, gdy robili to razem. Riddle czasem jeszcze go zostawiał, żeby zająć się swoją zgrają parobków i kochanym pupilem, o którym ostatnio było dziwnie cicho. Za to Jasper zwykle nie miał nic lepszego do roboty, więc poświęcał swój wolny czas na towarzyszenie mu. Towarzystwo Jaspera było jednak znacznie bardziej znośne niż towarzystwo Toma. On przynajmniej nie irytował się o byle co i czasem okazywał się całkiem przydatny.
Gdy już myślał, że udało mu się wreszcie znaleźć wolną chwilę, w której będzie mógł pobyć sam, wszystko poszło się pieprzyć. Jak to już się raz stało kilka miesięcy wcześniej, gdy tak samo jak teraz leżał pod drzewem, podeszła do niego dziewczyna. Piękna dziewczyna o nieco brzydszym wnętrzu.
– Przysiądę się – powiedziała i to zrobiła.
Wydał z siebie przeciągły jęk. Czuł się czasem jak jakiś magnes na ludzi. Gdy nie chciał, by mu przeszkadzano, to nagle się zlatywali.
– Czy musisz? Naprawdę nie mam teraz na to siły.
– Nie masz siły? To coś nowego.
Położyła się obok niego. Nie rozumiał, dlaczego go zagadywała, gdy się spotykali. Dlaczego do niego podchodziła i próbowała nawiązać rozmowę. Przez chwilę była miła i przyjacielska, a potem stawała się nieznośną kłócącą się kobietą, która pragnie mówić mu, co ma robić, a czego nie. Takie były najgorsze.
– Nie mam siły ani chęci do życia. Jasper mówi, że za często żartuję o umieraniu. – Nie wiedział, dlaczego tak właściwie jej to powiedział. Słowa same cisnęły mu się na usta. – Umieranie to dobry temat do rozmowy, nie sądzisz?
Skoro i tak już z nim siedziała, to mógł chociaż z nią porozmawiać. Może jego żarty o śmierci będą wystarczająco okropne, że sobie pójdzie.
– Umieranie dobrym tematem? – zapytała, obracając głowę w jego stronę. Miała założone małe kolczyki w kształcie gwiazd, które połyskiwały w ciemności. Sprawiały wrażenie zrobionych w całości z srebrnego brokatu. – Tak szczerze? To nie najgorszy temat. Więc, jak chciałbyś umrzeć?
Jak chciał umrzeć? Możliwie szybko i bezboleśnie. Bez męczenia się w tortury ani żadne głupie gierki. Może od Avady. Zdecydowanie nie od żadnego ze swoich zaklęć – te, z tego co zauważył na innych, raczej nie dawały najprzyjemniejszej śmierci. Chciał też umrzeć, zanim się zestarzeje, żeby ludzie zapamiętali go jako młodego i pięknego, a nie starego i zgrzybiałego. I preferowanym miejscem umierania byłaby Francja, im bliżej domu, tym lepiej.
– A co? Chcesz spełnić moją wymarzoną wizję śmierci?
– Jeśli marzy ci się, żebym to ja cię załatwiła.
Uśmiechnął się. Dziwnie było rozmawiać z nią, nie obrażając się przy tym wzajemnie. Zwykła, jeśli takową można nazwać rozmowę o umieraniu, rozmowa dwójki zwykłych ludzi. Rozmawiali jak cywilizowani ludzie, co zdarzało im się właściwie nigdy. I to nawet nie były święta.
– A tobie jak marzy się własna śmierć, co? – zapytał Candace.
Złączyła swoje dłonie na piersi tak, jak to robią trupom układanym w trumnach.
– Spektakularna. Chciałabym umrzeć, robiąc coś dla sprawy, w którą wierzę. Może podczas jakiejś bitwy. Chcę, żeby mnie zapamiętano.
– Myślę, że ciężko będzie zapomnieć kogoś takiego jak ty. Może zostaniesz zapamiętana jako ta, która była tak irytująca, że została za to skazana.
...I tu kończyło się bycie miłym. Nie była to wcale wyszukana obelga, tylko najprostsza, jaką tylko mógł wymyślić, będąca jednocześnie na nieco wyższym poziomie niż „Jesteś głupia” albo „Chyba ty”.
– Dzięki. Myślę to samo o tobie.
– Miło mi. Ej, Dancey?
Lubił mówić do niej Candy, ale to, jak nazywał ją Jasper, Dancey, podobało mu się jeszcze bardziej. Brzmiało tak niewinnie, uroczo, a nawet w pewien sposób do niej pasowało.
– Tak, Silly?
Dancey i Silly, partnerzy w zbrodni i umieraniu. Rozumiał, że nazwała go tak dlatego, że sam również zdrobnił jej imię, ale Silly? Niemądry? Już prędzej zaakceptowałby zostanie nazwanym Baisy niż Silly.
– Czy ceną za nazywanie cię Dancey będzie zostanie Sillym? – zapytał, kładąc sobie ręce pod głowę. Zaczęły już wychodzić pierwsze gwiazdy. – Na „Candy” się tak nie obruszałaś.
– Dancey jest zarezerwowane dla przyjaciół – odpowiedziała bez zastanowienia.  
– Nie jesteśmy przyjaciółmi?
Powinni już wracać do środka. Robiło się coraz ciemniej. Niedługo ktoś zacznie ich szukać albo zacznie się godzina policyjna, napotkają przypadkiem jakiegoś nauczyciela i dostaną karę.
– Nie nazwałabym nas przyjaciółmi, ale wrogami też nie jesteśmy.
– Znajomi? Dwie osoby, które z jakiegoś dziwnego powodu nie mogą przestać na siebie wpadać?
– Tak, to byłoby trafne.
Na niebie nagle zrobiło się ciemniej. Nie z powodu zachodzącego słońca i zbliżającej się nocy. Najpierw pojawił się jeden czarny ptak. Jeden kruk. Trzepotał głośno skrzydłami, zataczając kółka na niebie. Po zrobieniu w powietrzu kilku idealnie równych okręgów zaczął skrzeczeć. Swoim głosem zwabił kolejnego kruka, który przyłączył się do niego w krążeniu w powietrzu. Potem doleciał do nich jeszcze jeden. I dwa kolejne. I cała chmara. Wszystkie skupiły się w jednym miejscu – nad Basilem i Candade.
– Co się... – zaczął, patrząc na kłębiące się w górze ptaki.
I wtedy przypomniał sobie wizytę w domu na święta, jak poszedł odwiedzić swoje ukochane miejsce i zastał tam ptasze cmentarzysko. O co chodziło z krukami? Były raczej negatywnie kojarzącymi się ptakami. Ptakami Ciemności.
Musiał się ukryć. I to szybko. Ptaki z każdą chwilą robiły się coraz głośniejsze. Latały coraz szybciej i zdawały się z każdą sekundą być niżej. Bliżej niego.
– Chodź – powiedział szybko do dziewczyny.
Spojrzała na niego zdezorientowana. Trochę jej współczuł. A może zazdrościł? Kompletnie nie wiedziała, co się działo. On wiedział aż nadto.
Chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą w stronę Hogwartu. Ulżyło mu, że nie zadawała żadnych pytań. Oboje co kilka sekund spoglądali ku górze, sprawdzając, co z ptakami. Ale one nie odlatywały. Nie zostały też tam, gdzie były wcześniej. Leciały za nimi i Basil już nie miał wątpliwości, że zniżały lot. Jeden z nich odłączył się od reszty i leciał niecałe trzy metry nad głową Basila.
– Cholerne ptaki – syknął, przyspieszając kroku.
Bieg tylko by je zwabił do ataku. Tak samo było z psami – zwykle za tobą nie biegły, dopóki nie zacząłeś uciekać.
Candace trzymała się blisko niego. Od wejścia do środka dzieliło ich tylko kilka metrów. Było już tak blisko... kiedy lecący niżej ptak zaatakował. Zaszarżował w dół, a jego ciemne pióra zabłysły w powietrzu. Jego szpony już prawie sięgnęły głowy Basila, kiedy Candace wykrzyknęła:
Protego! – Jej różdżka skierowana była w stronę ptaka, a głos silny i pewny.
Zaklęcie stworzyło niewidzialną tarczę, która chwilowo ochroniła ich przed atakiem kruka. Kolejne ptaki zaczęły lecieć w ich stronę.
– Biegnij do środka. Zajmę się tym – powiedział do niej.
Nie posłuchała go. Nawet nie ruszyła się z miejsca. Stanęła z nim ramię w ramię. Ze zdeterminowanym wyrazem twarzy i uniesioną do góry różdżką szykowała się do bitwy.
– Nie pozwolę ci zgarnąć całej chwały.
Również wyciągnął swoją różdżkę, chociaż wiedział, że pewnie na niewiele mu się przyda. Rzucanie swoich zaklęć wychodziło mu bez niej, a z kolei rzucanie szkolnych zaklęć zupełnie mu nie wychodziło.
Ona rzucała na ptaki Protego, on zastanawiał się, co powinien zrobić. Kazał jej uciekać do środka, żeby móc w spokoju użyć swojego zaklęcia. Używanie któregokolwiek z nich przy Candace czy kimkolwiek, kto nie był wtajemniczony w jego sytuacje mogło być ogromnie ryzykowne. Czy był gotów podjąć to ryzyko?
Odpowiedź na to pytanie przyszła szybciej, niż się spodziewał. Gdy kolejny ptak nieomal zrobił mu dziurę w twarzy, odruchowo wypowiedział jedno słowo. Swoje ulubione zaklęcie.
Ardento.
Ptak jeszcze raz zaskrzeczał i zaczął się spalać. Wszystkie jego pióra, zaczynając od tych przy ogonie, objęły się ogniem, a ptak w mgnieniu oka zamienił się w kupkę popiołu. Tak samo cała reszta.
Candace odwróciła się do niego, jeszcze bardziej zdezorientowana niż wcześniej.
– Co tu się właśnie stało? Jak one...?
– Nie wiem. Lepiej chodźmy do środka.
I tak zrobili. Od razu udali się do Wielkiej Sali, w której właśnie trwała kolacja. Zanim rozeszli się do swoich stolików, Candace dotknęła jego ramienia, zmuszając go do zatrzymania się.
– Skąd one się tam wzięły?  
Wzruszył ramionami. Nie mógł powiedzieć jej, że pojawiły się tam, bo coś próbuje go zabić, przejąć kontrolę nad jego umysłem czy cholera wie, co tak właściwie chce z nim zrobić.
– To były kruki. Ty jesteś Krukonką. Zwabiłaś je swoją obecnością, to jedyne logiczne wytłumaczenie. A teraz sio, idź do siebie – powiedział, machając na nią palcami. – Możesz się pochwalić koleżankom, z jaką cudowną osobą przyszło ci spędzić wieczór.
– Mam skłamać?
– Oboje wiemy, że ci się podobało. Kto nie chciałby skopać kilku ptasich tyłków?*
Pokręciła głową. Jej kolczyki zalśniły wśród ciemnych włosów.
– To wszystko jest takie niedorzeczne – szepnęła, a jej głos nieznacznie się załamał.  
– Tak, wiem. Silly.


*poprawna odpowiedź to Ronan Lynch

UDAŁO MI SIĘ DODAĆ W TERMINIE. Nie wiem nawet, o czym miał być ten rozdział.

sobota, 9 grudnia 2017

Zmiana perspektywy

Dwóch chłopaków siedziało na przeciwko niego z założonymi rękami, czekając na wyjaśnienia. Brakowało tylko dziewczyny, która przyszła razem z jednym z nich, ale została wyśmiana i odesłana przez Basila z powrotem do swojego dormitorium. To wyglądało jak jakaś akcja ratunkowa dla niego. Ale przecież on nie musiał być ratowany. Sam świetnie dawał sobie radę. Tak przynajmniej sam uważał.
– Co się z tobą dzieje? – zapytał jeden z nich, kładąc przy tym złożone ręce na stole.
Dormitorium Slytherinu nigdy wcześniej nie było tak puste jak teraz. Baz domyślał się, że Riddle musiał maczać w tym palce. Normalnie już dawno byłaby wokół nich zgraja ludzi, której połowa zachwycałaby się obecnością Toma, a reszta atakowałaby Jaspera za wtargnięcie do obozu wroga. A teraz była tam tylko ich trójka.
– Nie wiem, o czym mówicie – odparł Basil. Niczego bardziej nie pragnął jak bycia zostawionym samemu. Nie ułatwiali mu tego. – Nic się ze mną nie dzieje.
– Krzyczysz w środku nocy – wytknął mu Riddle. – Ciągle coś mamroczesz pod nosem jak szalona osoba. Wychodzisz gdzieś i znikasz na całe dnie.
Chciał zacząć zaprzeczać, że wcale tak tego nie robi, ale uświadomił sobie, że może Riddle miał trochę racji. Po zajęciach zwykle chodził do biblioteki albo odwiedzał Ukryty Dział w poszukiwaniu nowych wskazówek, przez które często miał później koszmary w nocy.  
– Chodzę na lekcje. Czego wy jeszcze ode mnie oczekujecie? Pojawiania się na zajęciach dodatkowych? Dawania korepetycji młodszym?
– Chodzenia na posiłki, rozmawiania z ludźmi od czasu do czasu – zaproponował Jasper. – Miło byłoby wiedzieć, że jest w tobie trochę życia.
Dziwnie było widzieć Jaspera i Toma razem. Siedzieli przed nim i nie pozwalali mu ruszyć się nawet o krok. Basil dawno nie widział równie zgodnych ludzi, jak oni w tej chwili. Nawet nie zauważył, kiedy ci dwaj tak zaczęli interesować się jego życiem. I ze sobą rozmawiać. Przecież całkiem niedawno odbyli ze sobą pierwszą rozmowę, a teraz wspólnymi siłami starali się coś z niego wydobyć. Kto by pomyślał, że ten niebezpieczny przywódca Slytherinu zbrata się z upierdliwym-ale-nawet-znośnym Krukonem.
– Trochę życia we mnie? Och, nie, przykro mi. Od lat jestem martwy w środku. Spóźniliście się.
Nie zaśmiali się z jego żartu.
– Poważnie, Basilu – mruknął z niezadowoleniem Jasper. Dziwnie było słyszeć swoje pełne imię wypowiedziane przez kogoś niewiele starszego od niego. – Chcemy tylko, żebyś nie skończył w Mungu, bo spędzisz samotnie o kilka chwil za dużo i oszalejesz.
Riddle zatopił się głębiej w oparciu swojego fotela. Podpierał sobie podbródek dłonią, a jedna lekko uniesiona brew wskazywała na to, że ta rozmowa powoli zaczyna go nudzić. Nie tylko jego.
– Wyjmij kij z tyłka i daj sobie pomóc. Wiesz dobrze, że rzadko robię takie rzeczy. – Słowo „pomoc” nie przeszło Riddle’owi drugi raz przez usta. – Dalej, zbieraj się. Mamy za – Spojrzał na zegarek – dwanaście minut spotkanie Klubu Ślimaka.
Klub Ślimaka. Tylko tego mu zabrakło. Czy nie miał już dostatecznie dużo problemów z całą swoją egzystencją? Te spotkania były mu najmniej w tej chwili potrzebne. Rozumiał, że był wybitną osobą i miał świetlaną przyszłość, ale chodzenie na jakieś spotkania, żeby tylko móc być potem wykorzystywanym przez jakiegoś starego dziada nieszczególnie mu odpowiadało.
– Odpuszczę sobie dzisiejsze spotkanie. Powiedzcie mu, że mam randkę albo umarłem albo właściwie cokolwiek. Nie obchodzi mnie to.
– Z kim niby miałbyś mieć tę randkę? – zapytał Riddle z kpiącym uśmiechem. – Z Flint? A może z młodą Bolton?
Randka z młodą Bolton brzmiała jak nazwa jakiegoś słabego horroru, w którym on, Basil, miałby główną rolę i przez cały seans latałby za jakąś dziewczyną, żeby na końcu zostać przez nią zabitym. Albo zabić ją.
– Hm, nie. Hesketh?
Jasper ożywił się na dźwięk swojego nazwiska. Podniósł głowę szybkim ruchem, przez co niemal uderzył się w stojącą zaraz obok rzeźbę.
– Tak?
– Masz jakieś plany na dzisiaj? Idziemy na randkę – rzucił od niechcenia Baz, jakby właśnie pytał, czy Jasper ma chusteczkę, nie chęć na umówienie się z nim.
Spodziewał się, że Jasper zakrztusi się powietrzem albo chociaż wykpi go za tę propozycję. Że powie, że gdyby ktoś nieodpowiedni usłyszał te słowa, to by go zamknęli albo wysłali na leczenie. Że go uderzy. Że zrobi cokolwiek, ale on tylko delikatnie się uśmiechnął.
– Przykro mi. Jestem na dzisiaj umówiony ze Slughornem. Może innym razem.
Riddle uniósł do góry palec, uciszając ich obu. Wykrzywiał usta w niezadowolonym grymasie.
– Baz, tłumacz się. Dlaczego niby Hesketh jest twoim pierwszym wyborem, nie ja? – odezwał się urażony.
– Nie sądziłem, że jesteś zdolny do odczuwania jakichkolwiek uczuć. Także ten. Chyba jednak nie mam randki. Możecie mu powiedzieć, że umarłem. Chyba, że Bolton zgodziłaby się ze mną pójść, ale ona raczej jest dla mnie za... Grzeczna? Nieciekawa? Plątająca się? Tak, wszystko naraz.
Z jakiegoś powodu jego słowa wywołały śmiech Jaspera. Zakrył usta dłonią, ale wciąż widać było jego szeroki uśmiech, a dźwięk jego śmiechu odbijał się echem po całym pomieszczeniu. Basil i Tom zgodnie rzucili mu spojrzenia, które mówiły: „O co ci chodzi, koleś?”
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo twoja wizja Dancey jest odmienna od prawdy. Ona grzeczna? O nie. Dwa razy dostała szlaban za bieganie po Zakazanym Lesie, bo zauważyła w nim coś ciekawego. Czasem wymyka się nocami do wieży astronomicznej, żeby pooglądać gwiazdy. Raz próbowała przemycić do Hogwartu psa... Jest dość popularnym tematem w Ravenclawie. Nie wiedzieliście tego? To ona jest głównym powodem, dlaczego Ravenclaw w ostatnich latach ciągle traci Puchar Domów.
Wszystko, co właśnie przekazał im Jasper wydawało się być wyssane z palca. Ta mała zwykła dziewczyna jest odpowiedzialna za to wszystko? Niemożliwe. To do niej nie pasowało. Prawie wcale jej nie znał, ale to mu do niej zdecydowanie nie pasowało. Może jednak była ciekawszą osobą, niż mu się dotychczas wydawało?
– To brzmi całkiem... interesująco – skwitował Riddle. – Szanuję.
Słowa „szacunek” i „Tom Riddle” rzadko chodziły w parze.
– Dlaczego w ogóle miałbyś iść na randkę? – zapytał Basila Jasper. – Jest tyle innych wymówek, z jakich mógłbyś skorzystać. Zadania do odrobienia, drzemka albo chociaż czyjeś urodziny. Dlaczego akurat randka?
– Podobno miłość jest dobrą wymówką na wszystko. „Zrobiłem to z miłości.” Słyszałeś kiedyś o Romeo i Julii? Tristanie i Izoldzie? Kleopatrze i Marku Antoniuszu? Oni zrobili to z miłości. Zostało im wybaczone.
– Każda z wymienionych przez ciebie par umarła, bo się kochała. To okropne przykłady – mruknął Jasper.
– A nie o to właśnie chodzi w miłości? Umierasz, bo miłość tak naprawdę wcale nie jest taka fajna i sprowadza się do samego cierpienia.
– Nie, nie wydaje mi się.
Riddle wstał z fotela, przerywając im rozmowę o miłości.
– Idziemy. Ty też, Baz. Dopóki nie umrzesz, nie masz wystarczająco dobrego powodu, żeby nie pójść.
– To ja może pójdę już zaplanować swój pogrzeb, co wy na to?
– Za dużo żartów o śmierci – odparł Jasper, kładąc Basilowi dłoń na ramieniu. – Przestań.
Jego próby przekonania ich, żeby zostawili go w spokoju spaliły na panewce. Nawet grożenie im nie pomogło, a to zwykle załatwiało całą robotę. Ale niestety to nie były jakieś nieświadome jego niekompetencji dzieciaki, a osoby, które zdawały sobie sprawę z jego ograniczeń.
Niemal wypchnęli go za drzwi, tak się opierał przed wyjściem. Gdyby chciał, mógłby rzucić Deglacio i po prostu sobie pójść, ale nie miał ochoty marnować na nich magii. Nie byli tego warci. Całą drogę narzekał im, jak bardzo nie chce tam iść, mając nadzieję, że wreszcie zdenerwuje to ich na tyle, że pozwolą mu iść. Niestety nie podziałało.
– Co wam tak zależy na spotkaniach z tym dziadem? To zwykłe marnotrawstwo czasu. Wiecie, ile rzeczy mógłbym zrobić w czasie trwania tego spotkania? Na za piętnaście minut miałem zaplanowaną drzemkę, a później błąkanie się po korytarzach i użalanie się nad swoim marnym żywotem.
Tom i Jasper znów nie docenili jego cudownego poczucia humoru, jakim się z nimi dzielił tego dnia. Powinni czerpać z tego jak najwięcej, dopóki trwa. Zamiast tego, kręcili z dezaprobatą głowami.
– Co ci dzisiaj jest? – odezwał się Tom w którymś momencie. – Gdzie podziało się to całe wywyższanie się i bycie lepszym od innych? Podczas swoich całodniowych wycieczek tyle straciłeś, że została tylko marnota i żałość?
– Nie wiem, o czym mówisz. Nadal jestem lepszy od innych i cudowny, i znam swoją wartość, a ona wciąż jest wysoka. Mam dzisiaj humor do śmier...
I wszystko zaszło czernią.

– Co się właśnie stało? – zapytał Toma Jasper, podnosząc głos o kilka tonów.
Riddle tylko wpatrywał się w Basila jak zafascynowany. Pomachał mu dłonią przed twarzą, która zdawała się niczego nie widzieć. Oczy Baza stały się całe czarne, jak u osób opętanych przez demony, chciał dodać Jasper, ale zatrzymał tę uwagę dla siebie. Chłopak stanął w miejscu, nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, a całkowity brak jakichkolwiek, chociaż najmniejszych ruchów, przyprawiał Jaspera o ciarki.
Chwycił Baza za ramiona i spojrzał w jego niewidzące i dość przerażające oczy. Widział w nich tylko czerń. Niekończącą się pustkę. Ani razu nie mrugnął.
– Hej, Basilu, obudź się. – Potrząsnął nim. Nie poskutkowało. Czego on się spodziewał? – Dam ci ciastko, jeśli się obudzisz. Albo nawet dwa, jeśli nie rzucisz po tym niemiłego komentarza.
Stojący obok Riddle prychnął. Dotknął ramienia Jaspera, po czym odciągnął go na bok. Wyprostował się przed Francuzem, poprawił swoją szatę, a następnie z całej siły uderzył Basila w twarz. Cios wyglądał na mocny i wystarczający, żeby coś komuś złamać. Jasper skrzywił się z bólu od samego oglądania.
Po czymś takim człowiek powinien się obudzić, ocknąć, czy jakkolwiek inaczej można by nazwać wyjście ze stanu, w jakim właśnie znajdował się Basil. Nie podziałało. Wcale ich to nie zaskoczyło. Z Basilem coraz mniej rzeczy było ich w stanie zaskoczyć – nawet jego, Jaspera, który znał go od stosunkowo niedawna.
– Dalej, spóźnimy się przez ciebie – syknął Riddle, jakby ignorując fakt, że jego przyjaciel (Jasper wciąż nie był pewien czy byli przyjaciółmi, rywalami, czy tylko znoszącymi się ludźmi) jest prawdopodobnie opętany. – Zostały nam dwie minuty.
– Poważnie? To twoje największe zmartwienie? Boisz się, że spóźnisz się na spotkanie, kiedy dzieje się – Wskazał bezradnie na Basila – to.
Riddle spojrzał na niego wyzywająco.
– Może właśnie dlatego nie chciał, żeby mu przeszkadzano.
– Co nie znaczy, że nie mamy mu pomóc?
– Nie jest to na szczycie mo... – Nagle przerwał, a jego wzrok spoczął na Basilu.
Poruszył się. Nie był to jakiś wielki gest – zwykłe poruszenie ręką. Jego oczy wciąż nie wróciły do poprzedniego stanu, ale się poruszył. Jasper uznał to za częściowy sukces. Teraz wystarczyło tylko przywrócić jego wzrok – i pewnie umysł – do porządku.
Riddle chciał już wchodzić do klasy, zostawiając go samego z Basilem, kiedy ten zrobił kilka kroków w kierunku korytarza za rogiem. Stawiał stopy pewnie, jednak jego ruchy wyglądały na mechaniczne, jakby był tylko marionetką, sterowaną przez siły wyższe.
Jasper nigdy nie wierzył w Boga ani te wszystkie zabobony, religie, wyświęcanie jednej osoby jako kogoś najważniejszego w świecie. W kogoś, kto sprawował władzę całkowitą i miał wpływ na zachowanie ludzi, podejmowane przez nich decyzje, ich dalszy los. Jeśli rzeczywiście ktoś taki istniał, musiał mieć pokręcone poczucie humoru. Czy jakiś bożek opętał Basila? A może demon? Duch?
Odpowiedzią mogła być również magia. W końcu byli czarodziejami. Żyli w czarodziejskim świecie, w którym istniały zaklęcia, dzięki którym ludzie mogli przejmować władzę nad innymi. Na przykład taki Imperius. Obrzydliwe zaklęcie, ale niepowodujące czernienia oczu.
Riddle przez chwilę się opierał, ale postanowił razem z Jasperem podążyć za Bazem, opuszczając przy tym długo wyczekiwane spotkanie. Będą się potem musieli tłumaczyć, dlaczego się nie pojawili. Slughorn tak łatwo im tego nie odpuści.
Szli za chłopakiem przez długie korytarze. Jakimś cudem żadna z mijanych przez nich osób nie pytała, dlaczego Baz jest w takim stanie. Na wszelki wypadek Jasper ułożył sobie w głowie wymówkę: próbowali nauczyć się ważyć eliksir na kolejne zajęcia Eliksirów, ale zakończyło się to malutkim niepowodzeniem, przez co Baz tymczasowo oślepł.
Na szczęście nie musiał wypróbowywać swojej świetnej wymówki. Dotarli na koniec biblioteki bez większych problemów... dopóki nie podeszła do nich bibliotekarka z rozgniewaną miną. Nawet Basil się wtedy zatrzymał, chociaż pewnie nie mógł jej nawet zobaczyć. Gdy była zła, zmarszczka koło jej nosa niebezpiecznie się powiększała i sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała wybuchnąć i pochłonąć ich wszystkich w swojej obrzydliwości.
– A wy dokąd? – zapytała z założonymi na biodrach rękami. – Oullette, od miesięcy przetrzymujesz kilka książek. Jeśli nie zwrócisz ich w ciągu trzech dni, czeka cię porządna kara.
Część jego mózgu chciała postawić się pani Boone i powiedzieć jej, że nie mają teraz czasu na jej głupie problemy oraz żeby sobie poszła i dała im spokój. Racjonalna część, która na szczęście przeważała, uznała, że lepiej będzie spławić ją delikatniejszym sposobem. Okłamać ją.
– Pani Boone – powiedział nonszalancko, by zwrócić jej uwagę na siebie. Uśmiechnął się najsłodziej, jak tylko potrafił. – Dopilnujemy, żeby Basil zwrócił wszystko jak najszybciej. Jeszcze dzisiaj, jeśli uda nam się najpierw znaleźć jedną rzecz, jakiej szukamy.
– Panie Oullette, mógłby pan mieć na tyle przyzwoitości i odwrócić się do nas przodem – zauważyła.
Miała rację. On i Riddle odwrócili się twarzami do bibliotekarki, a Basil pokazywał jej swoje plecy. Lepiej, żeby tak zostało. Jasper wolał uniknąć tłumaczenia się, dlaczego chłopak wygląda tak, a nie inaczej, nawet mimo tego, że miał naszykowane wyjaśnienia.
– Jest dzisiaj lekko zdezorientowany – włączył się do rozmowy Riddle. – Miał ciężki dzień. Oberwał kilka razy książką w głowę... Nie wszystko do niego dociera. Pani Digby powiedziała, że powinno mu przejść po kilku godzinach.
– Tak, właśnie. Musimy go w tym czasie pilnować. Proszę mu wybaczyć to zachowanie. Nie robi tego specjalnie.
Coś mu mówiło, że gdyby Basil był w pełni sił umysłowych, to zachowywałby się jeszcze gorzej. I nieco niepokoiło go to, że wcale go to nie odrzuca, że nie chce tego jakoś naprawić, a zamiast tego tylko coraz bardziej intryguje. Interesowały go poczynania tego (czasami ślamazarnego) Ślizgona. Jego życie było momentami na tyle nudne, że ktoś taki jak Basil w pewnym sensie przywrócił mu zainteresowanie światem.
Bibliotekarka wciąż wpatrywała się w nich podejrzliwie, chcąc pewnie wykryć wszystkie kłamstwa, jakimi ją nakarmili – a kłamstwa były właściwie jedynym, co jej przekazali. Gdy Jasper był już prawie pewien, że zaraz im powie, żeby przestali ściemniać, ona westchnęła ciężko i machnęła na nich ręką.
– Oby wyzdrowiał jak najszybciej. Nie mam zamiaru przedłużać terminu.
Podniósł dwa kciuki do góry.
– Zwróci wszystko. Już my o to zadbamy.
Gdy odeszła, Riddle spojrzał na niego i pokręcił głową, jakby chciał tym powiedzieć: „Jesteś idiotą.”
Jak tylko zrobiło się bezpiecznie, Basil znów się poruszył. Położył dłonie na jednym z regałów i wyszeptał jakieś niezrozumiałe słowa. Brzmiały jak zaklęcia. Albo łacina. Albo francuski. To wszystko brzmiało tak podobnie, że Jasper miał czasem trudności z rozróżnianiem ich.
Regał rozsunął się, a ich oczom ukazało się ciemne przejście. Basil od razu ruszył do przodu, w korytarz, jakby robił to każdego dnia i nie było to ani trochę dziwne. W Hogwarcie znajdowało się wiele ukrytych przejść, wszyscy o tym wiedzieli, ale niewiele osób wiedziało, gdzie się znajdują. Najwyraźniej Bazowi udało się znaleźć jedno z nich.
Spojrzeli po sobie z Tomem, po czym niepewnie ruszyli za chłopakiem.
Korytarz nie był długi. Po zaledwie kilku krokach znaleźli się w jasno oświetlonym pomieszczeniu pełnym książek. Wyglądało to podobnie do jednej z jego wizji raju, ale tam byli jeszcze Einstein i Maria Curie. Tak, był tak typowy – jego największym marzeniem było posiadanie biblioteki z nieznanymi innym ludziom księgami i możliwość porozmawiania z wybitnymi i dawno nieżyjącymi ludźmi.
W samym środku pokoju stał Basil. Ku uldze ich obojga, jego oczy wróciły do normy. Wyglądał na zdezorientowanego. Jedyną rzeczą, jaka nie pasowała, była spoczywająca na jego głowie korona.
Wreszcie Basil się odezwał, a jego głos był wyjątkowo zachrypnięty:
– Co wy tu robicie? Co ja tu robię?


Zmiana perspektywy!! Macie kawałek Jaspera, jego moment. Nie planowałam robić z Baza/Toma/Jaspera Wielkiej Trójki, ale stało się. Boy squad czy coś.